Mamy dla Was pierwsze wrażenia z jazdy oraz video z dźwiękiem wydechu nowego GSX-S1000!
Impreza pod tytułem Suzuki Experience staje się już tradycją. W ramach krótkiego wyjazdu, polski importer marki Suzuki umożliwia przedstawicielom mediów przejechanie się nowościami, które w tym roku znajdą się w salonach sprzedaży. Tym razem najważniejszymi, głównymi punktami programu były dwa motocykle: V-Strom 650XT oraz GSX-S1000.
V-Strom 650XT to raczej model zmodernizowany, a nie nowy. W gruncie rzeczy jest to wciąż ten sam, dobrze znany V-Strom 650, który tym razem dostał nowy wygląd przodu, lepsze chłodzenie i odprowadzenie ciepła oraz szprychowe felgi. Silnik ma kilka kosmetycznych zmian. W kwestii podwozia modelem XT jeździ się tak samo (to znaczy tak samo dobrze!), jak poprzednim V-Stromem. Bez bezpośredniego porównania różnice są niewyczuwalne. Silnik to z kolei inna bajka, która staje się oczywista już po pierwszych dwóch kilometrach – dzięki dopracowaniu rozrządu i elektroniki, jednostka pracuje wyśmienicie gładko i elastycznie. Nie ma mowy o żadnym szarpaniu (nawet na niskich obrotach), ani o innych, nieprzewidzianych lub niepożądanych reakcjach. Jest idealnie.
Nie ma co się oszukiwać, że wszyscy (i Wy, i my, i wszyscy obecni na prezentacji) czekamy na nowego, litrowego nakeda pod nazwą GSX-S1000. Jeździliśmy nim i z radością przekazujemy, że jest naprawdę bardzo dobry! Silnik oferuje 145 KM i przyznajemy, że na wysokich obrotach to prawdziwa rakieta. Ale to, co dzieje się w niskim zakresie, również jest szokoe – jego elastyczność jest bardziej elastyczna, niż elastyna. Na trasie można zapiąć szóstkę i zapomnieć o istnieniu skrzyni biegów. Na pokładzie nie zabrakło 3-stopniowej kontroli trakcji, którą można wyłączyć nawet w trakcie jazdy, a która działa z bardzo wysoką kulturą. ABSu niestety wyłączyć się nie da. Efekte jest taki, że wheelie można wykonywać na każde zawołanie, przy każdej prędkości, ale jeżeli chcesz zrobić stopala… Cóż, musisz wymusić, aby komputer zarządził błąd ABSu, a to najlepiej robi się poprzez palenie gumy…
Aha, no i jest jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa dotycząca GSX-S1000. Według nas jest to pierwsza rzędowa czwórka od wielu, wielu lat, w której dźwięk seryjnego układu wydechowego nie powoduje wstydu i zażenowania, a raczej radość i dumę. Serio, jeżeli nie potrzebujecie efektów powodujących pękanie bębenków słuchowych w promieniu 15 kilometrów, ten układ nie wymaga najmniejszej ingerencji. Nie jest stłumiony i nie brzmi jak odkurzacz samochodowy podpięty do zdychającego akumulatora. Jest głośno, ale wciąż przyjemnie, a przy okazji czuć zadowalającą dawkę basu!
Test tego motocykla już niebawem, a teraz posłuchajcie, jak on brzmi! (Jeżeli macie jakieś pytania i chcielibyście znaleźć na nie odpowiedzieć w teście – komentarze czekają!)