W miniony weekend odbyła się pierwsza z czterech rund Polish Stunt Cup. Przeczytajcie co się działo w Lublinie i czego możemy spodziewać się w kolejnych odsłonach!
Polska to jeden z kilku krajów, w których stuntriding rozwija się w zaskakującym tempie. Mamy już nieoficjalne Mistrzostwa Świata w postaci StuntGP, to dlaczego nie mielibyśmy mieć własnej ligi? W ten sposób pomyślał organizator PSC. Idea jest prosta. W ciągu roku rozgrywana jest seria imprez, a podczas każdej rundy zawodnicy mają szanse na zdobycie punktów w klasyfikacji generalnej. Wprowadza to stunt w rejony sportu profesjonalnego, ponieważ liczy się systematyczna jazda i przetrwanie ciężkiego sezonu bez poważnych kontuzji. Wszystkie zawody są dwudniowe. Pierwszego odbywają się kwalifikacje, które wyłaniają po 10 zawodników w klasie regulaminowej (pow. 600ccm) i nieregulaminowej, czyli sprzęty poniżej wspomnianej pojemności. O zwycięstwie decyduje suma punktów z obydwu dni, dlatego zawodnicy nie mogą sobie pozwolić na „luźne przejazdy”
Pierwsza odsłona odbyła się w Lublinie w dniach 10-11 maj. Frekwencja była zjawiskowo duża. Lubelskie parkingi są dość obficie „usłane” stunterami, jednak nie zabrakło freestyle’owców z zachodniej strony kraju. Pomimo niepewnej pogody w sobotni poranek pod halami wystawienniczymi, w których odbywały się Lubelskie Targi Motoryzacyjne stawiło się w sumie 40 zawodników. Osiemnastu z nich to „młodziaki” startujący na sprzętach poniżej 500ccm. Jak zwykle królowały Hondy CBR 125, jednak nie zabrakło egzotyki, o której wspomnimy później. Bardziej doświadczeni zawodnicy stawili się w liczbie dwudziestu dwóch i jak zwykle podczas prezentacji mogliśmy zobaczyć ciężko policzalne Kawasaki ZX636-R, kilka CBR F4i i symboliczne sztuki Suzuki GSX-R. Pojawił się również rodzynek, czyli Ostry na CBR 600RR. Pierwszy dzień pokazał, że rywalizacja przez cały sezon będzie bardzo zawzięta.
W klasie nieregulaminowej namieszali zawodnicy, którzy jako jedni z niewielu nie dosiadali małych CBR. Po sobocie w czołówce znalazł się Kulbacki Karol na KTM Duke 125. Spodziewaliśmy się, że ten motocykl będzie świetny do stuntu, jednak nie sądziliśmy, że zobaczymy go w Polsce tak szybko i że będzie „robił robotę” tak skutecznie. Na drugiej pozycji znalazł się Kreller Damian, który na swoim Aeroxie zafundował nam najlepszego „niedoszłego dzwona” zawodów. Podczas stoppie odnalazł punkt balansu i puścił całkowicie hebel, jednak skuter ani myślał o powrocie na dwa koła. Następnie kierownica wpadła w shimmy, ale Yamaha zdecydowała, że jednak oszczędzi stuntera i opuściła swój tył na ziemię. Mimo to Damian nie miał już szans na ominięcie barierek i spektakularnie się w nie wkomponował gnąc solidne, stalowe rury. Najlepsze w tej akcji jest jednak to, że nawet nie zaliczył wywrotki i po szybkiej nawrotce kontynuował przejazd! W klasie nieregulaminowej przez cały weekend dominował Piotrowski Michał na Yamasze TZR o oszałamiającej pojemności 50ccm. Silnik został prawdopodobnie dłubnięty, jednak nie zmienia to faktu, że to co wyczyniał na takiej „pierdziawce” było szalenie imponujące.
Klasa regulaminowa zaserwowała sporo wrażeń, ale na szczęście obyło się bez poważnych wypadków. Stawka była bardzo wyrównana. Przede wszystkim dlatego, że wielu zawodników zrobiło ogromne postępy, a sama czołówka nie zachwycała nowymi trickami. Ewidentnie chłopaki jeszcze nie rozjeździli się w tym sezonie. W minimalny stopniu moglibyśmy usprawiedliwić Korzenia, który ciągle zmaga się z kontuzją biodra. Nie zrobimy tego jednak, ponieważ to jedna z kolejnych nadziei polskiego stuntridingu i ma jeździć na najwyższym poziomie bez wymówek. Objawieniami zawodów byli Rafał Kanik i Kożykowski Sławek. Ten pierwszy miażdżył w kategorii wheelie, z kolei drugi szokował swoją akrobatyką. Oprócz tego nie zamulali w innych kategoriach, dzięki czemu zdobyli odpowiednio trzecią i czwartą lokatę. Największych emocji dostarczał przejazd Dawida „Skazany Na Stunt” Dudkiewicza, który swoim mega agresywnym stylem regularnie wywoływał stany przedzawałowe. W finale tak spektakularnie walnął podczas stoppie, że do całokształtu zabrakło tylko eksplozji, ale oczywiście jak to Dawid – nie dał się nawet drasnąć swojemu 636. O wygraną walczyli Marcin „Korzeń” Głowacki i Łukasz „FRS” Bełz. Pierwszego dnia górą był Korzeń, jednak w niedzielę to Łukasz FRS zdobył minimalnie większą ilość punktów. Tak, jak napisaliśmy wcześniej, o zwycięstwie decydowała suma z dwóch dni i przewaga wypracowana przez Marcina spokojnie pozwoliła mu na zwycięstwo w zawodach. Na koniec dnia rozegrano jeszcze dodatkowe konkurencje, między innymi na najdłuższy przejazd na przednim kole. Tą konkurencję wygrał Tobiasz Popów i na dodatek wylądował na kołach, a nie twarzy, czym zaimponował większości, a rozczarował nielicznych.
Całe zawody przebiegły bez żadnych zakłóceń, a publiczność dopisała każdego dnia. Przez cały weekend nie zobaczyliśmy ani jednego niezadowolonego zawodnika, czy widza. Rywalizacja pokazała, że kolejne rundy będą bardzo ciekawe. Wyrównany poziom zmotywuje zawodników do wytężonych treningów. Ze zniecierpliwieniem czekamy na kolejną rundę w Bielawie, która odbędzie się pod koniec miesiąca. Jeśli nie wybierzecie się tam osobiście, na pewno poznacie wyniki na naszym portalu.