Jednak po dniu spędzonym w ciszy i spokoju pora na stolicę Austrii – kierunek Wiedeń. Na autostradach w Austrii obowiązują winiety, ale zakupiliśmy je już wcześniej kierując się do Innsbrucka. Ważne były przez 10 dni, więc nie martwiliśmy się już dodatkowymi opłatami. I tak oto jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy aż skończyły się piękne widoki Alp, a zaczęły szerokie drogi, które fakt faktem, znacznie usprawniły naszą podróż. Małym problemem był tylko dość długi odcinek, na którym nie było żadnej stacji, a zbiornik powoli robił się pusty. Udało nam się jednak jakoś dojechać i trafiliśmy na bardzo fajny hotel, dobrze skomunikowany z centrum miasta. Czasami mam wrażenie, że nic nie jedliśmy podczas tej wycieczki… Wzięliśmy prysznic i przyszedł czas na zwiedzanie.
Mapa, którą wzięliśmy z hotelu nie mówiła nam za wiele, więc: koniec języka za przewodnika. Dzięki niewielkiej pomocy i przy korzystaniu z tramwajów oraz metra dostaliśmy się do pięknej dzielnicy Wiednia. Dodam, że pomocy udzielili nam też Polacy, których rozmowę usłyszeliśmy na przystanku. Co mnie zdziwiło, to to, że co chwilę słyszeliśmy język polski :). A druga sprawa to ogrom pięknej architektury! To nieprawdopodobne, że w jednym miejscu zobaczyliśmy tyle niesamowitych zabytków. Myślałam, że Pragi nic nie przebije pod względem budownictwa, oczywiście nie podważam tu jej uroku, ale okazałość architektoniczna Wiednia była niewiarygodna. Jeden dzień to za mało, a właściwie jedno popołudnie, żeby zobaczyć wszystko, więc zwiedziliśmy tylko część tę okazałej stolicy. Widzieliśmy piękny Pałać Hofburg z XIII wieku, w którego części aktualnie mieści się muzeum.
Udało nam się też dotrzeć do Nowego Ratusza Miejskiego w neogotyckim stylu, który mieści się niedaleko parku na Rathausplatz.
Akurat odbywał się tam jakiś festiwal, ale odpoczęliśmy tylko chwilę i ruszyliśmy dalej. Zwiedziliśmy także Kościół Wotywny oraz Operę Państwową. Otoczone zielenią w promieniach słońca wspaniale prezentowało się również Kunsthistorisches Museum. Jest to jedno z bardziej znanych i liczących się na świecie obiektów z pracami Rubensa czy Rembrandta.
Zwiedzając do późnych godzin wieczornych Wiedeń widzieliśmy ogromny przepych kościołów, dawnych pałaców, ratuszy czy pięknych posągów i rzeźb. Niestety wiele godnych zobaczenia miejsc nam umknęło ze zwykłej niewiedzy, ale nadrobimy to następnym razem. Na pewno Wiedeń jest miejscem, które gorąco polecam, zwłaszcza miłośnikom historii.
I nadszedł ostatni dzień naszej zmotoryzowanej wędrówki poza granicami Polski. Szóstego lipca zmierzaliśmy już do Krakowa. I chyba mogę przyznać, że bardzo się cieszyłam. Cała podróż choć niezapomniana, była bardzo intensywna i trochę męcząca. W końcu kierowaliśmy się „do siebie”. Mimo, że w dzisiejszych czasach nie istnieją już właściwie żadne bariery dotyczące przemieszczania się i komunikowania, a świat naprawdę wydaje się mniejszy niż kiedyś, to ja osobiście najlepiej i najbardziej swobodnie czuję się w Polsce.
W Krakowie niezmiennie przywitał nas ponad 30-sto stopniowy upał. Po szybkim rozpakowaniu poszliśmy przypomnieć sobie jak wygląda nasz stary Kraków, bo każdy z nas kiedyś w dzieciństwie tam był. Oczywiście standardowo: Rynek Główny, Kościół Mariacki oraz Wawel.
W międzyczasie obiad w azjatyckiej restauracji oraz spora porcja lodów. Przyznam, że byliśmy bardzo zmęczeni, więc wycieczka po Krakowie nie trwała zbyt długo. W trakcie powrotu do akademika Uniwersytetu Jagiellońskiego odwiedziliśmy sklep i zaopatrzyliśmy się w zimne piwko, ażeby lepiej się spało.
Ostatniego dnia w ogóle nam się nie śpieszyło. Nie czekało żadne nowe miejsce, spokojnie wracaliśmy do domu. Było trochę problemów z przejazdem przez znienawidzoną wtedy Warszawę, ale po jakimiś czasie się udało. Przypomnieliśmy sobie „ukochane” polskie drogi, setki mijanych tirów oraz już trochę mniej efektowny niż np. na Słowenii krajobraz. No ale byliśmy prawie w domu i to nas bardzo cieszyło. Mazurska przyroda też jest piękna!
Jak krótko podsumować taką podróż? 6 państw, 9 dni, 4000 kilometrów, tysiące wspomnień! Było wspaniale. Wspomnienia do końca życia, mnóstwo zdjęć, żeby co jakiś czas można było sobie przypomnieć te beztroskie chwile. Dzięki temu wyjazdowi pokochałam podróże, które warte są każdych pieniędzy, bo pozostawiają w naszej pamięci ślady, których nie kupi się za żadne skarby. Nasza podróż nie była szczególnie kosztowna. Łącznie z kosztami paliwa, noclegami, jedzeniem, biletami wstępu do różnych obiektów wydaliśmy około 1500 złotych na osobę. Myślę, że to nie tak dużo, jak na tyle miejsc, które udało się zobaczyć. Tak więc nawet biednych studentów stać na fajne wakacje :).
Osobiście uważam się za dobry „plecaczek” :). A jeśli, ktoś nie posiada jeszcze prawa do jazdy jednośladem, to warto spróbować jako pasażer, chociaż pewnie większości czytelników MotoRmanii, nie satysfakcjonowałoby to za bardzo. Ja jednak po podróży czułam się bardzo spełniona. To nieprawda, że jazda motocyklem, nawet tak długich odcinków, jest jakoś szczególnie nieprzyjemna, niewygodna i strasznie męcząca. Bywało ciężko, ale dla tylu wspomnień, dla takich widoków naprawdę warto! Tak więc: dziewczyny, chłopaki, młodzi, starzy, miłośnicy motocykli, ale też niekoniecznie – po prostu ludzie, którzy kochają przygody; przygotowujcie motocykle do sezonu, pakujcie sakwy, namawiajcie przyjaciół – i do zobaczenia na drogach!