Czesko-Słowacja Majówka

- Road of Adventure

Czechy i Słowacja są moimi ulubionymi krajami na krótsze, motocyklowe eskapady. U naszych południowych sąsiadów gościłem wielokrotnie, jednak przy każdej kolejnej wizycie wciąż zaskakują mnie licznymi atrakcjami, których wcześniej nie widziałem.

W tym roku mój majówkowy, długi weekend miał mieć aż siedem dni, był to więc idealny moment, by wskoczyć w siodło mojego nowego dwukołowego rumaka (Suzuki V-Strom 650) i po raz pierwszy przetestować go w dłuższej trasie.

Na start obrałem kierunek na Słowację, konkretnie na tamtejsze Tatry Wysokie, które z każdej strony urzekały swoim majestatycznym wyglądem i uwodziły fanów dwóch kółek mnogością świetnych, górskich dróg. Rzecz jasna nie tylko sama jazda była moim celem, ale i odwiedzenie ciekawych miejsc. Pierwszym z nich był zamek Orawski. Zbudowany na skalistym wzniesieniu, otoczonym przez korony łysych drzew, sprawiał mroczne wrażenie. Nic więc dziwnego, że ta warownia często stawała się planem zdjęciowym produkcji filmowych, z których najsłynniejszą wydaje się – „Nosferatu – symfonia grozy”, którą nakręcono tutaj w 1922 i jest uznawana za pierwszy horror w historii. Zamek Orawski powstał w XIII wieku, przeżywając w ciągu swojego istnienia wojenne oblężenie, wielki pożar i niezwykle częstą zmianę właścicieli, obecnie jest jedną z najchętniej odwiedzanych, słowackich atrakcji.

Zwykła trasa zwiedzania kosztowała mnie 9EUR. Zamkowe mury oddawały średniowieczny klimat budowli i cieszyło to, że nie były sztucznie odnawiane i wygładzone współczesnym tynkiem. We wnętrzu odnalazłem kilka sal tematycznych z różnego rodzaju eksponatami przedstawiającymi faunę i florę okolicznych terenów, życie ludzi na przestrzeni wieków, a nawet filmy, jakie były kręcone na terenie obiektu. Starodawną atmosferę oddawał też ubiór obsługi, która prezentowała się w strojach z epoki średniowiecza. Miałem również okazję zobaczyć inscenizację przemarszu hrabiego i jego licznej świty.

Dalej, kręcąc się wciąż pośród górskich krajobrazów, postanowiłem odwiedzić atrakcję z zupełnie innej beczki, była nią Tricklandia.

Jest to muzeum sztuki Trick Art, które ma za zadanie ogłupić umysł widza (cena wejściówki 13EUR). Znajduje się tam wiele pokoi złudzeń, takich jak labirynty luster, z których trudno się wydostać, pomieszczenia, w których grawitacja zdaje się przeczyć prawom fizyki, biblioteka o nieskończonej wysokości, pokój Amesa, który przez złudzenie optyczne zamienia ludzi w karłów i olbrzymów, liczne malowidła, które zmieniają się w zależności od koloru oświetlenia i wiele innych dziwactw. Trudno sensownie opisać to, co przeżyłem w Tricklandii, czegoś takiego trzeba po prostu samemu doświadczyć.

Kolejnego dnia mojej słowackiej wędrówki, postanowiłem pochodzić nieco po tatrzańskich szlakach, jednak pogoda w wyższych partiach gór nie zapowiadała się tego dnia najlepiej, więc tylko na szybko wskoczyłem kolejką za 12EUR na Hrebienok (1285 m n.p.m.), gdzie zaliczyłem 40-minutowy szlak nad jeden z tamtejszych wodospadów.

Po przebywaniu w górach czas zejść na ziemię, by odwiedzić niecodziennych mieszkańców parku narodowego Muránska Planina, są nimi susły moręgowane z rodziny wiewiórkowatych. Nie jest to zbyt znana atrakcja, a ja sam o jej istnieniu dowiedziałem się od pewnego słowackiego youtubera. Miejsce występowania susłów znaleźć możecie w Google pod nazwą „Sysľovisko Muránska Planina”. Zaledwie 200 metrów od drogi piękną polanę zamieszkuje około 3 tysięcy małych, uroczych stworzonek, które żyją w wykopanych w ziemi norkach. Susły przywykły jednak do odwiedzających je gości i chętnie wychodzą na powierzchnię, by skorzystać z poczęstunku, jaki przynoszą im turyści. Ja wiewiórkowatym dałem nasiona słonecznika, które ochoczo wyjadały mi z ręki. Karmienie tych zwierzaków było świetną zabawą. Ta słowacka atrakcja jest zupełnie darmowa, a susłów moręgowanych raczej w Polsce nie zobaczycie, gdyż gatunek ten uznaje się u nas za zanikły.

Ciesząc się ostatnim dniem jazdy po zielonych wzgórzach i lasach Słowacji, postanowiłem zaliczyć w tym kraju jeszcze jeden przystanek, tym razem był to zamek w Bojnicach. Jego wysokie mury i strzeliste wieże dumnie wyrastały z małej zielonej wysepki otoczonej fosą. Zamek w Bojnicach powstał w XII wieku, jednak był kilkukrotnie przebudowywany, ostatecznie nabierając gotyckich i renesansowych cech architektonicznych. Wnętrze zamku zwiedzić mogłem za 11EUR, co uczyniłem praktycznie w pojedynkę (zwiedzanie Słowacji w środku tygodnia gwarantowało niemal całkowity brak turystów). Komnaty prezentowały się przepięknie. Znajdowało się w nich mnóstwo obrazów, bogato zdobionych mebli, okiennych witraży i pozłacanych sufitów. Przejście przez całą trasę zwiedzania zajęło około półtorej godziny, co skutkowało naliczeniem dodatkowych 3EUR opłaty parkingowej, która wynosiła 3EUR za godzinę. Parkingi przy Słowackich atrakcjach do tanich nie należą i płaciłem za nie od 2 do 6EUR.

Czas przeskoczyć za zachodnią granicę Słowacji i pojeździć trochę po Czechach. Te niewiele różnią się od swojego sąsiada i również witają mnie sporą ilością krętych dróg oraz wzgórz porośniętych gęstymi lasami, i to właśnie na jednym z takich wzniesień ukryta była kolejna atrakcja – Stezka Valaska. Jest to odwzorowany na podobieństwo tybetańskich mostów, most linowy z chorągiewkami, który poprowadzony został między koronami drzew. Konstrukcja sprawiała ciekawe wrażenie, choć krajobrazy wokół niej dalekie są od Himalajów. Most podobno prezentuje się piękniej w pełni lata, gdy wszystkie drzewa wokół niego zazielenią się liśćmi, podczas mojej wizyty obie krawędzie mostu otaczały w większości łyse gałęzie, które nie dodawały mu uroku. Stezka Valaska to jednak nie tylko most linowy, ale również platforma widokowa ze szklanym tarasem, skąd podziwiać mogłem pasmo górskie zwane Beskidem Śląsko-Morawskim. Cena atrakcji to 220KC, czyli ok. 40PLN + 9PLN opłaty parkingowej.

I znów z gór pora zejść na ziemię, a nawet pod nią. W leśnej gęstwinie 35 kilometrów na zachód od Ołomuńca skryta była jaskinia Jaworzycka. Koszt najdłuższej możliwej trasy zwiedzania to 190KC, czyli około 35PLN. Podziemny świat zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Jaskinia jest ogromna, a ilość różnego rodzaju form skalnych, jakie się w niej znajduje, przyprawia o zawrót głowy. Czułem się, jakbym trafił na wystawę dzieł nieznanego rzeźbiarza, bo niekiedy aż ciężko było mi uwierzyć w to, że takie cuda potrafiła stworzyć natura w połączeniu z czasem. Trasa była świetnie przygotowana, a oświetlenie idealnie ukazywało piękno jaskini. Zwiedzanie zajęło około 50 minut i po raz kolejny pozbawione było tłumu turystów, poza mną i przewodnikiem były jeszcze tylko dwie osoby.

Niewielu turystów spotkałem także w, wydawałoby się bardzo popularnym, mieście zwanym Czeski Krumlow. To niezwykle urokliwe miasto było zwieńczeniem mojej czeskiej podróży. Brukowane uliczki i kolorowe ściany starych budynków tworzyły świetny klimat podczas nieśpiesznego zwiedzania. Zobaczyłem tutaj piękny rynek, wyrastający wysoko ponad inne zabudowania kościół św. Wita, a także jeden z największych kompleksów pałacowozamkowych w Europie, z którego murów podziwiać można niezwykłą sylwetkę historycznego centrum miasta, które otoczone przez rzekę Wełtawa sprawia wrażenie wyodrębnionej wysepki ciasno zabudowanej wieloma domami o ceglanych dachach. Co najlepsze obejście miasta nie kosztowało mnie ani grosza. Płatne było tylko zwiedzanie pomieszczeń wewnątrz zamku, na które i tak się spóźniłem, jednak po całym kompleksie chodzić można swobodnie bez żadnych opłat.

Na wyprawach często sam przygotowuję sobie kolację lub na szybko wpadam na jakiegoś fast-fooda, jednak by podróż zakończyć ze smakiem w Krumlowie postanowiłem odwiedzić wreszcie restaurację z prawdziwego zdarzenia. Czechy słyną z wielu tradycyjnych potraw, ja jednak w tym kraju upodobałem sobie skrzydełka z pieczonymi ziemniakami, które smakują mi tam jak w żadnym innym państwie. I tym razem nie zawiodłem się. Popijane pysznym czeskim piwem smakowały wybornie.

Czechy i Słowacja po raz kolejny dały mi sporo powodów do radości, od cieszenia się jazdą krętymi drogami pośród górskich terenów, po same turystyczne atrakcje, których jak zwykle nie zabrakło. Nasi południowi sąsiedzi to gwarancja udanej motocyklowej podróży.

Autor – Freebird Rider

Pod tym pseudonimem w internetowym świecie skrywa się Paweł Nowak, 29-letni pasjonat samotnych podróży. Na swoim blogu chętnie dzieli się relacjami ze swoich wojaży po Polsce i Europie.

Może ci się zainteresować

MotoRmania jest zaskakującym, lifestyle’owym portalem o tematyce motocyklowej. Podstawą publikacji są rzetelnie i niezależnie przeprowadzane testy motocykli, których dodatkową atrakcją jest inspirujący sposób prezentacji zdjęć. Kompetencja redakcji MotoRmanii została wyróżniona zaproszeniem do testów fabrycznych motocykli wyścigowych klasy Superbike, co błyskawicznie ugruntowało status magazynu jako najbardziej fachowego miesięcznika motocyklowego w Polsce. Nasz portal to długo oczekiwany powiew pasji i prawdziwie motocyklowego stylu życia!

©2010 – 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone MotoRmania.com.pl