Mówi się, że Stany Zjednoczone to motocrossowy raj na ziemi. Dlatego, gdy Husqvarna zaprosiła nas na światową prezentację swoich nowych, crossowych modeli na sezon 2016 w USA, postanowiliśmy wysłać tam Eliasza i zobaczyć, czy jeszcze do nas wróci. Amerykański rząd grożąc deportacją w kontenerze, wyciągnął go z beczki po oleju na torze w Budds Creek, no i Eliasz jest z powrotem w Polsce. Zapraszamy do pierwszych wrażeń z testu szwedzkich motocykli.
Kiedy w skrzynce pocztowej znalazłem zaproszenie na testy nowego, motocrossowego oddziału Husqvarny na sezon 2016, nie widziałem, czy mam problemy ze wzrokiem na skutek ostatniego „dania na twarz” na torze, czy po prostu jeszcze nie wyparowały ze mnie % i reszta środków po znieczulaniu bólu po tej glebie. Nie chodzi o to, że szefostwo szwedzkiej marki mnie nie lubi i nie chce zapraszać na światowe prezentacje (prawda Miro?), ani o to, że nie przyniósł go listonosz. Początkowo nie mogłem dowierzać, że to nie jest sen, ponieważ test miał odbyć się na legendarnym torze Budds Creek w USA. Możliwość zaliczenia treningu na jednym z najsłynniejszych torów w Stanach Zjednoczonych to marzenie praktycznie każdego Europejczyka zajaranego offroadem, więc po otrzymaniu biletów na lot oraz wizy zasponsorowanej przez mamusię byłem bardziej podekscytowany niż Edyta Górniak wakacjami all inclusive w klinice operacji plastycznych.
Ameryka taka… amerykańska
Gdy w końcu nadszedł dzień wyjazdu i jedno z moich największych marzeń zaczęło się spełniać, czułem się, jak w filmie. Po wylądowaniu w Nowym Jorku, wszystko wydawało się takie… amerykańskie. Od momentu opuszczenia lotniska JFK w NY, aż do dotarcia do Waszyngtonu potwierdzały się wszystkie stereotypy o USA. Ulice nie należały do najczystszych, a szczupłych i białych ludzi spotykało się rzadziej niż „budy” ze zdrowym żarciem. Trzeba przyznać, że współcześni „Indianie” mają problemy z nadwagą, niezdrowym, sztucznym jedzeniem i wszechobecnymi korkami, ale na budowaniu kozackich, potężnych samochodów i ogromnych mostów znają się jak mało kto. W sumie po tym kilkudniowym pobycie możemy nawet zaryzykować stwierdzeniem, że więcej u nich wypasionych pick up’ów niż ładnych dziewczyn. Może dlatego, jako ekipa dwóch Polaków, jednego Czecha i Słowaka jadących w amerykańskiej furze i patrzących na wszystko wyłupiastymi oczami, byliśmy dla nich sporą atrakcją? W stolicy Stanów Zjednoczonych sytuacja wyglądała nieco lepiej, ale zamiast skupiać się na urokach wielkiego miasta, z niecierpliwością nie mogłem doczekać się prezentacji, a przede wszystkim pierwszych jazd.
I w końcu nadszedł ten dzień. Po krótkiej lekcji amerykańskiego motocrossu, podczas której dowiedzieliśmy się (i którą wkrótce chętnie się z wami podzielimy), jaki wpływ na offroad „za wielką wodą” miały szwedzkie motocykle, przyszedł czas na dokładne poznanie nowych crossowych modeli Husqvarny na sezon 2016. Nowe Szwedki dzięki odświeżonemu dizajnowi wyglądają całkiem inaczej niż austriackie KTMy. Jednak oprócz plastików i wyglądu, Husqi od pomarańczowej armii różnią się jeszcze zestrojeniem i kilkoma szczegółami. Jakimi? Żeby się tego dowiedzieć, będziecie musieli kupić MotoRmanię z pełnym testem, który powinien ukazać się w październikowym numerze. Względem poprzednich lat, teraz Husqvarny dorobiły się odchudzonych i zmniejszonych jednostek napędowych oraz zmodyfikowanych podwozi, w których zobaczymy nowe ramy, stelaże oraz amortyzatory…
Jak w raju
Od strony technicznej o nowych „austriackich Szwedkach” wiedzieliśmy już wszystko, więc nareszcie nadszedł czas, aby sprawdzić je w praktyce. W domu spędziłem kilka dobrych godzin na oglądaniu onboardów i różnych zawodów z toru w Budds Creek, dlatego byłem pewien, że będę po nim „szedł jak zły”. Gdy dotarliśmy na miejsce i zobaczyłem potężny, idealnie przygotowany obiekt w Maryland – zaniemówiłem. Byłem już na wielu motocrossowych miejscówkach w Polsce i Europie, ale ten był istnym rajem na ziemi. Po szybkiej rejestracji i wskoczeniu w moje świecące Foxy, byłem gotowy do jazdy. Przynajmniej tak mi się wydawało…
Tor od środka wyglądał zupełnie inaczej niż na filmikach, które oglądałem i mówiąc krótko byłem w ogromnym szoku, bo nigdy wcześniej nie jeździłem po tak szybkim, przyczepnym i efektownym obiekcie. Szybko wróciłem na ziemię i zamiast iść bombą, starałem się jak najszybciej go poznać, żeby chociaż spróbować nie odstawać od kolegów z zagranicznej (szczególnie angielskiej i niemieckiej) prasy motoryzacyjnej. Trasa była niesamowicie przyjemna, ale techniczne i spore skoki „trochę” zblokowały mnie psychicznie. Oczywiście postawiłem sobie za punkt honoru, żeby zaliczać jak najwięcej „hopek”, jednak po kilku nieprzyjemnych niedolotach i kantach, stwierdziłem, że z większymi lotami poczekam na późniejsze sesje, aby chociaż zdążyć zapoznać się ze wszystkimi seksownymi Husqami, które chciały być ujeżdżane tego dnia.
Sztywne Szwedki
No właśnie, a jak spisywała się szwedzka armia na torze? Kozacko! Praktycznie całkowicie nowe crossówki prowadziły się o niebo lepiej od zeszłorocznego oddziału. Szczególnie można było to odczuć wskakując na dwusuwowego potwora TC250, który przed sezonem 2016 nie przeszedł praktycznie żadnych zmian. Nie mówiąc o tym, że do momentu przełączenia mapy zapłonowej na łagodniejszą, po prostu nie byłem w stanie nim jechać, bo miałem wrażenie, że jego jedynym celem jest zabicie mnie. Był dużo sztywniejszy i nie kładł się w koleiny tak chętnie, jak jego „rewolucyjne” rodzeństwo. Dzięki nowym podwoziom wszystkie Husqi jechały dokładnie tam, gdzie tego chciałem (no może dopóki starczało sił), a mocne silniki bez żadnych problemów napędzały je na stromych podjazdach oraz skokach, bez potrzeby używania sprzęgła, czy nadmiernego redukowania biegów.
Zawieszenia bez dwóch zdań były ustawione na amerykański rynek – twardo i sztywno, dlatego ciężko było mi się przyzwyczaić do tego, że dziury trzeba atakować ze sporą prędkością i gazem. Po zwierzeniu się serwisantowi WP z moich bolączek i jego kilku magicznych kliknięciach, było już o niebo lepiej i na dziurawych, szybkich zjazdach nie musiałem tak mocno zaciskać pośladków ze strachu, że wysiądę. Zdradziłbym wam jeszcze więcej, ale wtedy nie kupilibyście MotoRmanii z testem nowych Husqvarn, dlatego czas już kończyć. Łapcie jeszcze filmik z naszego testu (tylko nie ma „śmiacia” 🙂 ).
Do upadłego…
Na nasz test organizatorzy przewidzieli dziesięć 30-minutowych sesji, a ja nie mogłem odpuścić żadnej z nich. Być na torze w Budds Creek i odpoczywać zamiast jeździć, to jak pojechać na „czerwoną ulicę” do Amsterdamu tylko popatrzeć przez szybę. Niby też fajnie, ale jeszcze przyjemniej się jeździ, prawda? Pod koniec naszych jazd postanowiłem, że muszę zacząć więcej skakać, bo nie będę w stanie sobie potem tego wybaczyć. W najgorszym wypadku musiałbym zostać na dłużej w USA i dodatkowo miałbym okazję zobaczyć, jak funkcjonuje ich służba zdrowia. Mimo kilku afer na szczęście (albo i nieszczęście) obyło się bez bolesnego spotkania z amerykańską ziemią. Oczywiście później żałowałem, że przełamałem się dopiero pod sam koniec, a oglądając nagrania z GoPro nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Początkowo w ogóle nie chciałem się nimi chwalić, ale co mi tam! Zobaczcie kilka surowych onboardów, jak Polaczek „rybaczy” na wypasionym torze Budds Creek.
Husqvarna TC125 2016:
Husqvarna FC250 2016:
Husqvarna FC450 2016:
Jeszcze tu wrócę!
Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję pojeździć w USA, nie zastanawiajcie się ani chwili – to zupełnie inny świat, a spokojnie można nawet powiedzieć, że motocrossowy raj. Najlepiej oczywiście jeżeli to będzie więcej niż jeden dzień, bo inaczej pozostaje wielki niedosyt. A jeżeli zastanawiacie się, czy warto interesować się zakupem jakiejś Szwedki z rocznika 2016 to odpowiadamy – naprawdę warto! Jednak tego, w których polecamy zakochać się najbardziej, dowiecie się dopiero w magazynie.