Stacja Paliw „Kurdek” w Suchaniu na krajowej Dziesiątce. Pewnego dnia trafiłyśmy tam – Mała, czyli moja Honda, i ja – goniąc za tym wiatrem, który wyznacza kierunki naszych improwizowanych wędrówek po Zachodnim Pomorzu.
Konika trzeba było już nakarmić, a i jeździec nie pogardził pierogami z przytulnej restauracji „Garaż”. Kiedy sympatyczny pracownik rozliczał mnie za paliwo, spostrzegłam na ścianie trzy spore zdjęcia wielkich turystycznych maszyn, jak się okazało, należących do właściciela stacji. Rodzinny biznes prowadzony przez motocyklistę. Odtąd, lecąc Dziesiątką, zawsze zawijałyśmy do tego przyjaznego portu.
1 maja jednak to miejsce stało się sceną strasznego wydarzenia. Jadący szosą samochód gwałtownie zahamował, a BMW za nim, by się nie władować mu na zderzak, po prostu zjechało na przeciwległy pas. Prosto na czołówkę motocykliście. Zadecydowały ułamki sekund, kierowca Hondy Goldwing miał gdzie uciekać, po prawej dodatkowy pusty pas ruchu – właśnie zjazd do stacji paliw. Było miejsce, ale zabrakło czasu. Właściciel stacji przybiegł reanimować. Przyleciał śmigłowiec. 60-letni poszkodowany zmarł w szpitalu nie odzyskawszy przytomności.
Z zasady nie czytam komentarzy pod netowymi artykułami informującymi o wypadku z udziałem motocyklisty. Wszyscy wiemy, co w nich można znaleźć. I tym razem nie było inaczej. Odezwał się także dyżurny regionalny hejter, który pod każdym takim doniesieniem wkleja ten sam tekst, że dobry motocyklista to martwy motocyklista i że dobrze iż giną, bo to zwiększa bezpieczeństwo pieszych i pasażerów aut, i zmniejsza kolejkę czekających na organy.
W zasadzie po latach można by się już na takie rzeczy uodpornić, ale jednak coś we mnie pękło kiedy czytałam te słowa skierowane pod adresem człowieka, którego znałam i lubiłam, który wspierał mnie w moich motocyklowych marzeniach, który był odpowiedzialnym i doświadczonym kierowcą zawodowym.
Ankieta przeprowadzona w tymże czasie przez śląską policję potwierdziła, jak bardzo negatywnie postrzegają motocyklistów inni uczestnicy ruchu. Dwie trzecie sądzi, że stwarzają zagrożenie na drodze, i że sami ponoszą odpowiedzialność za wypadki, w których biorą udział. 95% uważa, że przeciętny jeździec dwóch kółek to młody człowiek, nieodpowiedzialny pirat drogowy ze skłonnościami samobójczymi.
To wszystko jeszcze nie dziwi – jesteśmy do takich opinii przyzwyczajeni i wiemy, że chociażby policyjne statystyki dowodzą, jak bardzo powyższe sądy rozmijają się z rzeczywistością. Najbardziej przygnębiają jednak odpowiedzi na kolejne pytanie w ankiecie. Ci sami respondenci twierdzili, że owszem, znają przynajmniej jednego motocyklistę, jest to człowiek w średnim wieku, sympatyczny, bez ciągotek do brawury i niebezpiecznych zachowań na drodze.
Przerażający jest fakt, że niemal wszyscy uczestnicy badania nie byli w stanie zweryfikować swojego negatywnego wizerunku motocyklistów na podstawie osobistego doświadczenia, ewidentnie zaprzeczającego stereotypowi. Mechanizm powstawania uprzedzeń polega na tym, że własną grupę postrzega się jako zróżnicowaną („są różni motocykliści, zarówno rozważni, jak i nieodpowiedzalni”), a tę „przeciwną” jako jednolitą („wszyscy puszkarze to barany”, a z drugiej strony: „wszyscy motocykliści to dawcy nerek”). Zresztą jeżdżenie samochodem jest zajęciem tak powszechnym, że zdecydowana większość użytkowników tych pojazdów często w ogóle nie ma poczucia, że przynależą do jakiejś klasy czy społeczności. Profilaktyka i terapia uprzedzeń rasowych, etnicznych i innych, stosowana w krajach multikulturowych, polega właśnie na zapoznawaniu się z przedstawicielami odmiennych grup, tak by dostrzec ich różnorodność i indywidualność. Jeśli w przypadku nastawienia kierowców aut do motocyklistów ta metoda nie działa, to czy została nam jeszcze jakakolwiek nadzieja?
Powyższe uprzedzenie wyraża się przecież nie tylko w komentarzach na necie. Również w zachowaniach na drodze, w mniej lub bardziej kontrolowanej agresji siedzących w puszkach wobec pięćdziesięciokrotnie bardziej narażonych na urazy jeźdźców jednośladów, którzy wszak nie są osłonięci żadną karoserią. A także, niewykluczone, że w orzecznictwie sądowym dotyczącym nieszczęść będących owocami tej agresji. Sztandarowym przykładem jest tu tragedia, która wydarzyła się w maju 2007 roku w Warszawie. Motocyklista został najpierw zahaczony lusterkiem na skrzyżowaniu, a potem kierowca samochodu zepchnął go z drogi, żeby „dać mu nauczkę”. A że tam właśnie była latarnia, Maciek Zawisza zginął na miejscu. Miał 30 lat. Zaś człowiek, który z głupoty i chęci dominacji spowodował śmierć drugiego człowieka, dostaje rok w zawieszeniu i 180 zł grzywny. Funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości, ci którzy ferują wyroki w sądach, mają taką samą mentalność i uprzedzenia co wszyscy inni. Są wszak wzięci ze społeczeństwa.