Spis treści
Relacja z wycieczki: 2 Tigery, 9 dni, 7 krajów, 3600 km, około 400 litrów paliwa, 2 przeprawy promem, sporo zakrętów i dobrego jedzenia.
Mocny start
W czwartek po pracy zrobiłem sobie krótka drzemkę i ruszyłem z angielskiego hrabstwa Kent podbijać Europę. Prom z Dover do francuskiego Calais zarezerwowany lekko po północy. W drodze na prom spotykam Janka z jego partnerką, którzy bedą mi towarzyszyć przez pierwszy dzień podróży, naszym celem jest Annecy we Francji.
W porcie wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane, mnóstwo znaków, odprawa i kontrola paszportowa bardzo szybka(nawet nie trzeba było ściągać kasku). Obsługa kieruje nas w odpowiednie miejsce i przypina nasze motocykle w specjalnie do tego przeznaczonych miejscach. Po wejściu na pokład, szybko znajdujemy puste loże i ucinamy sobie drzemkę. Przeprawa trwa około 1,5h. Cumujemy w Calais, jest 3:00 nad ranem, zmieniamy licznik z MPH na KM/H i ruszamy w drogę. Plan na pierwszy dzień ambitny, bo mamy do zrobienia około 950 km (włączając odcinek do promu). Postanowiliśmy, że omijamy autostrady i drogi płatne. Francja przywitała nas dobrą pogodą, ale po około godzinie jazdy w głąb kraju napotykamy dość gęstą mgłę, lekką mżawkę i kompletnie mokre drogi. Ubieramy przeciwdeszczówki i lecimy dalej. Około 8:00 rano zaczynają nam się zamykać oczy, okazuje się, że jazda po ciemku strasznie nas wymęczyła. Zatrzymujemy się na śniadanie i szukamy jakiegoś miejsca do odpoczynku w okolicy, odkrywamy, ze niedaleko znajduje się „monument” z małym parkiem i czołgami. Tam na ławkach rozkładamy się wygodnie, nastawiamy budzik i ładujemy baterie. Temperatura wzrasta do około 30 stopni i świeci słońce, jemy, pijemy i jedziemy dalej.
Niesamowitą niespodzianką we Francji jest świadomość kierowców samochodów o nadjeżdżających motocyklistach. Czasami tak mocno zjeżdżają nam z drogi, jakby mieli zaraz wylądować w rowie. Był to długi dzień w siodle, kilometry nie chciały znikać. Janek (BMW R1200RT), a w zasadzie jego tyłek, mocno odczuwa trudy jazdy mimo, że jego siedzenie wygląda na najwygodniejsze. Jego partnerka Neringa trzyma się bardzo dobrze, a ja dzięki magicznym majtkom termoaktywnym z kolarską pieluchą praktycznie nie mam zmęczenia 4 liter. Do Annecy docieramy późnym wieczorem, niestety wszystko już zamknięte, hotel nie ma baru (jest za to garaż na motocykle), więc musimy obejść się smakiem i po prostu iść spać.
Przeprawa przez północne Włochy
Dzień drugi zaczynamy od śniadania w hotelu. Żegnam się z Jankiem i Neringą, z którymi miałem świetny czas jazdy i dużo śmiechu na postojach. Ruszam spotkać mojego kolegę Ewana, który wyruszył 2 tygodnie wcześniej i zdążył objechać pół Hiszpanii. Razem z nim udajemy się do włoskiej Werony, gdzie czeka na nas mój przyjaciel Marco.
Po krótkiej rozmowie z Ewanem ustalamy, że ja miałem wczoraj o wiele za długi dzień w siodle, a on jedzie od 2 dni żeby mnie spotkać, dlatego wspólnie wybieramy opcje dróg płatnych i autostrad, do pokonania „tylko” 500km. Gdybym wcześniej wiedział jak to będzie wyglądać, trasę ułożyłbym odwrotnie, z racji tego, że we Włoszech płatne odcinki są bardzo drogie, a autostrady przepełnione. Tunel Mount Blanc i autostrady między Turynem a Weroną kosztowały nas łącznie około 80€.
Nie mieliśmy szczęścia, jeśli chodzi o pogodę tego dnia, apokaliptyczna burza goniła goniła nas od Francji do Mediolanu, łapiąc nas na każdym postoju na tankowanie czy kawę, a my musieliśmy się przez nią przedzierać ponownie. Na szczęście nasze przeciwdeszczówki nie przemokły a pinlock’i w kaskach nie zaparowały.
Do Werony dojeżdżamy około 18:00, spotykamy Marco w Dainese Verona, gdzie pracuje. Swoją drogą polecam odwiedzić świetnie wyposażony „flagship store” Dainese (na hasło Tomasz Motormania na pewno możecie liczyć na jakąś dobrą promocję), który jest zlokalizowany drzwi w drzwi z salonem Ducati. Parkujemy motocykle, bierzemy prysznic i idziemy zwiedzać. Werona jest słynnym miastem Romea i Julii, do tego jest umieszczona na liście UNESCO, więc jest co oglądać! Temperatura 30 stopni, pyszna pizza, zimne piwo, tak kończymy dzień drugi?
Jezioro Garda
Dzień 3,4,5 to jezioro Garda i okolice. Temperatury ponad 30 stopni, ubieramy nasze meshowe kombinezony (Dainese Sauris i Dainese DExplorer 2) i jedziemy w trasę. Droga zaproponowana przez lokalesów nie zawodzi. Pierwszy przystanek Spiazzi, gdzie znajduje się kawiarenka/pizzeria z zapierającym dech w piersiach widokiem na jezioro Garda. Dojazd tam to szerokie i długie łuki. Pijemy tam świeżo parzoną włoską kawę, jemy pyszne panini. Szybka kawa, kanapka i w drogę. Miejsce ma klimat, o dziwo nie jest oblężone bo nikt nie zostaje na długo. Spotkać można sporo motocyklistów różnego pokroju od gości w krótkich spodenkach na Africa’ch Twin, fanatyków wyścigów w 1 i 2-częściowych skórach oraz turystów takich jak my. Dosłownie 5 minut dalej znajduje się malownicze Santuario Madonna della Corona, które jest kościołem wybudowanym w skale. Bardzo urokliwe miejsce, do którego z parkingu dosłownie prowadzi „droga krzyżowa”. Odwiedzenie tego miejsca w ubraniu motocyklowym, z kaskiem w ręce przy plus 30 stopniach jest sporym wyczynem kondycyjnym. Ale jak jesteście w dobrej formie, nie boicie się zmęczyć i spocić to polecam.
Wracam do knajpki po kolegę, z racji, że nie czuł się na siłach aby odbyć „spacer” do sanktuarium i jedziemy dalej na północ drogami SP8, SP3 w stronę Mori. Trasa ta jest bardzo ciekawa, z każdym kilometrem jest coraz węższa, spotykamy coraz więcej znaków z napisem „Tornante”(zakręt nawrotka) i robi się nieco chłodniej. Niestety nie usunąłem przystanku sanktuarium z nawigacji i zamiast pojechać do Riva del Garda skręcamy na drogę A22 i wracamy do Spazzio na kolejną kawę. Podejmujemy decyzję, że dzisiaj nie objedziemy jeziora dookoła. Jedziemy na lunch do Bardolino, a potem do sklepu motocyklowego Gardamoto, bo Ewan już nie potrafi wytrzymać z gorąca w swoich TCX Infinity 3 GTX. Sklep Gardamoto to jeden z highlightów naszego wyjazdu. Właściciel jest zapalonym motocyklistą, dowiedzieliśmy się, że 2 dni po naszej wizycie zamiast na urodziny swojej mamy, jedzie na trackday do Misano? Na zdjeciach można też zobaczyć, że miał okazję zaliczyć „pillion lap” z Randy’m Mamola. Na suficie sklepu sporo kombinezonów i kasków, które zostały oddane do sklepu przez klientów po tym jak się wysłużyły.
Sklep ma duży wybór sprzętu oraz sporo limitowanych edycji, które mogą być nie lada smaczkami dla kolekcjonerów, jak buty Marc’a Marqeza z Austin, Cala Crutchlowa czy wszystkie edycje kasków Arai z serii Isle of Man TT(te akurat nie wiem czy są na sprzedaż). Atmosfera naprawdę była świetna, pytali nas skąd jedziemy, jak podróż itd. Do tego poczęstowali nas schłodzoną wodą i dali jakieś pół kilo czereśni na drogę. Jesteście w okolicy to naprawdę zajrzyjcie, nawet jeśli nic nie kupicie to jest tam klimat!!!
Wracamy do Werony. Niestety odnowiła się moja stara kontuzja pleców, ból jest bardzo mocny i zaczynają się pojawiać czarne myśli…
Niedziela miała być dniem odpoczynku i oglądania Moto GP z Assen, to akurat dobrze się złożyło. Mogłem sobie odpocząć ułożyć plan co dalej. Niestety w poniedziałek musiałem przeleżeć a chłopaki pojechali dookoła Gardy beze mnie.
Jedziemy testować prędkości maksymalne motocykli
Nasz następny przystanek to niemieckie Pforzheim, gdzie czeka na nas piwo, grill, regionalne specjały i autostrady bez ograniczenia prędkości. Dzięki temu, że mój przyjaciel Marco pracuje w sklepie Dainese mogłem kupić Tiger Belt(pas nerkowy), który stabilizuje dolną część pleców i chroni od przeciągów w dniu kiedy sklep był zamknięty, myślę że ten mały gadżet w ogromnej mierze przyczynił się do sukcesu podróży.
Oczywiście nie ma miękkiej gry i udało się dojechać. Pokonaliśmy około 630km, przez Włochy, Austrię i Niemcy. Ciekawa sprawa, że po przejechaniu tunelu na granicy Italii z Austria temperatura spada o 10 stopni.
Austria to dziwny kraj, z racji kontuzji i czasu, musimy wybrać najszybsze drogi. Kupujemy winietę na 10 dni (9.50€ na stacji benzynowej, choć niby powinna kosztować 5.60€), która umożliwia jazdę po austriackich autostradach i drogach szybkiego ruchu. Niestety jest tam jeszcze kilka miejsc, za które trzeba zapłacić dodatkowo, jak tunele i alpejskie przełęcze. My musieliśmy dopłacić „tylko” 10.50€ za Brenner Pass. Paliwo po 2.40€(najdroższe na całej trasie), obsługa na stacji benzynowej krzycząca na mnie, że cappuccino to nie kawa, roboty drogowe na calej trasie i radary co 500m z ograniczeniem do 90km/h. Trwało to wieczność, ale udało nam się wydostać! Na niemieckich autostradach nadrabiamy sporo czasu, niestety Tiger 1050 ukazuje swoje słabości powyżej 180km/h. Tiger 1200 GT Explorer nie ma problemów z wyższymi prędkościami, jest dużo stabilniejszy i jedzie jak po szynach mimo dwójki z przodu prędkościomierza.
Wieczorem docieramy na miejsce, czekają na nas grill i regionalne browary. Po kilku piwach ustalamy, że jutro nie zostajemy w domu, bo ma cały dzień padać.
Ku naszemu zdziwieniu Pforzheim wita nas następnego dnia słońcem i około 30 stopniowym upałem. Jedziemy do Baden Baden mówię! Wspaniałe szerokie zakręty i najtańsze paliwo na trasie! Nic tylko jeździć!!!
Niestety nie udało nam się zrobić słynnej trasy B500, z powodu dnia obsuwy spowodowanego kontuzją moich pleców, ale wracamy do Szwarcwaldu pod koniec sierpnia, więc co się odwlecze to nie uciecze! Droga L613 pokazała nam spory potencjał tego co czeka dalej na południe! Do tego mamy przecieki, że L564 jest równie ciekawa!
Przejazd przez Niemcy, Luksemburg i Belgię
Czas jechać dalej, 7:30 rano i ruszamy na północ, szybki start i dobre drogi pozwalają nam dojechać do Luksemburga przed południem. Na północy tego kraju napotykamy chyba najlepsze zakręty naszej wycieczki, szybkie, szerokie z dobrą widocznością, jest tam tak dobrze, że dwóm starszym panom z bagażami udaje się wyprzedzić grupkę lokalnych motocyklistów i już nigdy nie zobaczyć ich w lusterkach, czad! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś znajdę tą drogę.
Po dotarciu do Belgii spotyka nas kolejna burza, decydujemy się na nocleg w okolicach Mons, zamiast wcześniej planowanego Ghent. To daje nam czas na odpoczynek, zjedzenie bardzo dobrej kolacji i wypicie kilku belgijskich piw.
Ostatnia prosta
Ostatni dzień wyjazdu nadszedł… Co tu robić?
Jesteśmy jakieś 2-2,5 godziny od Calais, prom o 18:00, a doba hotelowa kończy się o 10:00. Nagle przypominam sobie, że mój dobry przyjaciel Paul kiedyś wspominał o jakimś kultowym miejscu dla motocyklistów, które zwie się Hermanus, a znajduje w Brugii. Szybkie spojrzenie na mapy, max 2 godziny do Hermanusa, czyli idealnie na lunch, potem max 2-3 godziny do Calais, mamy to!
W Belgii niestety kończą się zakręty, jest płasko, ale mamy sporo wiatraków dla ożywienia krajobrazu. Jako cel motocyklowych podróży się nie nadaje, bardziej trasa przelotowa.
Hermanus jest miejscem bardzo ciemawym, stare motocykle, figurki, ozdoby, gadżety i kącik ze sklepem, jak macie okazję to zobaczcie!
Po zjedzeniu świetnych hamburgerów na obiad ruszamy na prom do Calais, docieramy wcześniej niż zakładaliśmy, ale operator linii jest na tyle miły, że wrzucają nas na wcześniejszy rejs(motocykle mają luźniejsze zasady, samochody i vany mają większe restrykcje).
Rejs minął szybko, plus godzina zyskana na zmianie czasu i wracamy do domu.
Podróż ciekawa, z przeszkodami, ale wspomnienia pozostaną!
Dzięki temu wyjazdowi przygotujemy dla Was kilka pobocznych tematów!
- Triumph Tiger 1200 GT Explorer, recenzja właściciela po 7000 km w miesiąc od zakupu.
- Triumph Tiger Sport 1050, test motocykla używana z perspektywy właściciela
- Komplet Dainese D-Explorer 2
- Komplet Dainese Sauris
- Dainese Smart Jacket
- Buty TCX Infinity 3 GTX
- Kask AGV AX9
- Kask Shark Spartan GT Carbon
- Rękawice Dainese Air Hero
- Rękawice Held Air&Dry
- Rękawice Dainese Carbon 3
- Rękawice Richa Hurricane
- Buty TCX street 3 Air
- Buty Dainese Energyca Air
Jak macie pytania dotyczące tych produktów piszcie w komentarzach!
Gdzie Wy pojechaliście w te wakacje? Czy dopiero pojedziecie? Dajcie nam znać!