Yamaha MT-10 to szatański motocykl, nie ma wątpliwości. Z kolei wersja MT-10 SP to motocykl tak złodupiecki [ang. badass] że tylko doświadczony w stuncie Pasio mógł go dosiąść.
Z testu, który wykonaliśmy gdy jeszcze było chłodno, mamy dla Was film i paczkę zdjęć. Poniżej przeczytacie też krótkie podsumowanie Pasia, a pełny test znajdziecie w aktualnej, czerwcowej MotoRmanii.
Adrian „Pasio” Pasek: MT-10 zawsze postrzegałem jako miejskiego terrorystę, który straszy lokalną społeczność szybkimi gumami, stopalami i paleniem gumy na pełnej odcinie. Tak też było i w tym przypadku. Dziesiątka-SP nie została stworzona do spokojnych wheelie’sów, bo przy nich się dusi i męczy niczym lew w klatce. Jej moc pozwala unieść przód nawet na czwartym biegu i opadać przy prędkości grubo ponad 200 km/h. Wtedy czuje się niczym Bear Gryls na biegunie północnym pozwalając na pełną kontrolę. Oczywiście musicie pamiętać o wyłączeniu wszelkich systemów. Możecie to zrobić poprzez wyjęcie bezpieczników, power wheelie lub palenie gumy. Niestety musicie liczyć się z tym, że czasami takie zabawy kończą się tak jak w moim przypadku. Zniszczeniem nowego motocykla… Ale o tym, jak dokładnie sprawdza się MT-10 SP w akcji, przeczytacie w aktualnym, czerwcowym numerze. Póki co obejrzyjcie kilka zdjęć i film.