Wrocław Motocycle Show: zobaczcie galerię zdjęć z pokazów stuntu oraz przeczytajcie ciąg dalszy relacji z najbardziej motocyklowych targów w Polsce!
Bo nie o to chodzi by wejść na salony (za 23 zł).
W poprzedniej części relacji pisaliśmy o najwyższej w Polsce frekwencji wystawców motocykli i odzieży, ale przecież targi nie polegają tylko na tym, że ma się wszystkie sklepy i salony w jednym miejscu. To tak jak z randką – wiadomo co jest Gwoździem Programu (i gdzie się go wbija), ale smaczku i sensu nadaje ta cała otoczka. I także pod tym względem Wrocław Motorcycle Show nie ma sobie równych (a w Warszawie, jak czytaliście już na naszym portalu, jest pod tym względem wręcz bida). We Wrocławiu ilość gadżeterii dla koni i jeźdźców mogła przyprawić o zawrót głowy – od skali mikro (naszywki, no przecież że z czaszkami) po makro (przyczepy do motocykli), poprzez wszelkiego rodzaju chemię warsztatową, koszulki z napisami deklarującymi pogardę dla obowiązujących norm społecznych i obyczajowych oraz takie perełki jak to, co robi dwóch chłopaków, których cudne rękodzieło wypatrzyłam w jednym z kącików Hali Stulecia na maleńkim stoisku. Niepowtarzalne, ręcznie robione sprzączki do pasków z każdym możliwym motywem – od świecy zapłonowej po rybę głębinową (steeltree.eu) oraz portfele, pokrowce i inne wyroby skórzane „Harley-Davidson hand-made in Poland” których nie powstydziłby się sam Wujek Sam (varaquero.pl). Rzemieślnik XXI wieku spytany co oznacza deklarowana na jego produkcie „dożywotnia gwarancja” – czy kres życia właściciela, czy wyrobu – odpowiedział „tak długo jak ja będę żył”. A że wygląda na wiek okołomaturalny, daje to najprawdopodobniej perspektywicznie najdłuższą istniejącą gwarancję na rynku
Tutaj też ujawnia się siła regionalnego wymiaru targów. Wystawiło się bowiem mnóstwo mniej lub bardziej lokalnych firm. O ile o Hondzie słyszał każdy i będzie umiał ją znaleźć, o tyle na targach znajdujesz rzeczy i usługi, co do których nie miałeś pojęcia, że istnieją – i jak bardzo są ci potrzebne 😉 Wystawiły się lokalne ale dobrze zaopatrzone sklepy, serwisy z motocyklowym etosem, szkoły jazdy ukierunkowane na motocyklistów. To tu możesz się dowiedzieć, że w twej okolicy jest miejsce, gdzie w rdzewiejącym garażu samouk artysta lakiernik tworzy na owiewkach i bakach cuda przy pomocy aerografu, albo o warsztacie gdzie odnawiają zabytki lub tworzą customy. Nawet można było się na miejscu wytatuować!
Miejsce znalazło się też na ekspozycje takie, jak nietypowe rowery, spalinowe hulajnogi, motorówki, zabawki dla dużych chłopców czyli kieszonkowe maszyny rolnicze John Deere, wystawy zabytkowych motocykli, no szesnastu wystawców w Off-Road Show, prezentujących swoje mniejsze i większe pojazdy na czterech kołach stworzone by przetrwać w pustyni i w puszczy, by przedrzeć się przez dżungle gęstsze niż mętlik polskich i unijnych przepisów podatkowych.
Nóż w sercu
Podobnie jak w Warszawie, wśród kuriozów znalazło się stanowisko z ostrzałkami do noży. Moja teoria na ten fenomen jest taka, że imidż niektórych z nas, stylizujących się na Synów Anarchii, brany jest na serio przez cywilną część społeczeństwa i stąd pomysł, że ostry nóż to najważniejsze narzędzie pracy motocyklisty. Tymczasem jesteśmy ludźmi o wielkim sercu, o czym świadczy 40 litrów krwi przelanej wg zasad obowiązujących w BDSM (bezpiecznie, rozsądnie i za obopólną zgodą) przez ponad setkę honorowych dawców w lotnym krwiobusie akcji Motoserce. I to są ci, którzy przeszli przez gęste sito selekcji, a iluż było takich co się nie zakwalifikowali? Ponadto na scenie odbywały się akcje charytatywne, gdzie zebrano sporą sumę na pomoc dzieciom ze szkół Siemacha.
Dzielni i mocni MotoPomocni jak zawsze niestrudzenie szkolili wszystkich chętnych, jak dmuchnąć gumową lalę (oralnie), ale w tym roku zorganizowali również dodatkowy instruktaż skierowany do posiadaczy kat. B, którzy chcieliby zacząć ujeżdżać 125ki. Marino Mariusz Juszczak z Trytka Racing Team, gwiazda gymkhany i klasy Moto3, rumieniąc się (bo to skromny chłopak jest) pokazywał jak ergonomicznie dosiąść jednośladu i jak go regulować, by jeździć wygodnie i bezpiecznie. Towarzyszył mu przesympatyczny Funkcjonariusz, który wyjaśniał niuanse nowych przepisów. Stanowisko Błękitnych Aniołów z Dolnośląskiej Komendy Wojewódzkiej, na której prezentowali oni swój najlepszy towar: ludzką twarz, było jednym z najsympatyczniejszych na całych targach. ♥
Kobiety się puszczają
Bo targi to nie tylko spotkania z towarem i usługą, ale przede wszystkim z ludźmi – można było tu zobaczyć i pogadać postaciami znanymi, i mniej znanymi ale równie ciekawymi. Na stoisku SpeedDaya o rozkoszach jazdy po torze opowiadał Jacek Molik. Wystawiło się pół tuzina klubów, od tych siejących postrach Hells Angels, bo blade z niedoboru strawy i piwa twarze studentów z Apanonaru, niestrudzenie jak co roku tłumaczących na modelach zasadę działania silnika. Na scenie wystąpiła słynna podróżniczka Ania Jackowska, samotnie przemierzająca dalekie trasy poza Europą. Opowieść i film o swej damskiej wyprawie do Gruzji pokazywały Leo i Graża. Onboard z ich Transalpów z jazdy po pełnej kamieni i dziur szutrowej ścieżynce dla kóz, przylepionej do zbocza tuż nad przepaścią spowodował taki zawrót głowy, że o mało nie musiałam w panice szukać łazienki. Na stoisku Suzuki natomiast wystawiona została jako najlepszy towar eksportowy malutka blondynka Weronika Kwapisz obok wiernego VanVana 125, na którym zrobiła traskę 12000 km wokół całej Europy. Obok piętrzył się stos książek, w których opisała tę przygodę. (Recenzja wkrótce na naszych łamach). To bardzo piękne i budujące, że samodzielne kobiety coraz liczniej puszczają się w dalekie trasy!!
Z piekła rodem, z więzienia lub z puszki Pandory
Już po raz trzeci targom towarzyszyły Wrocławskie Mistrzostwa Motocykli Custom. Smród siarki unosił się nad piekielną maszyną Nergala – Behemoth Bike (o której pisaliśmy już w MotoRmanii) ale trzy nagrody (w tym 1. miejsce głównego jury w kategorii najlepsze malowanie) zdobył brat tegoż konia, urodzony w tej samej stajni Game Over Cycles – The Recidivist. Siodło, bak i liczne inne powierzchnie tej maszyny zostały pokryte jasną skórą, na której tatuażyści wyczarowali klasyczne dla tej dziedziny sztuki motywy. Jest to pierwszy taki motocykl w historii. Nagroda publiczności była łatwa do przewidzenia – otrzymał ją utrzymany w gustownej tonacji błękitno-różowej motocykl „Avatara” świecący się jak psu jajca jak nienasmarowany łańcuch. Jednakowoż w tym sprzęcie musiała być bogata nie tylko forma ale i treść, skoro jury nagrodziło twórców – Mały HD Motorcycle Performance – pierwszym miejscem w kategorii konstrukcja stworzona od podstaw.
Dwa koła dobrze, cztery koła źle? Już nie!
Wisienką na targowym torcie były pokazy stuntu. Swój skill zaprezentowali: Stunter13 Rafał Pasierbek – pierwszy mistrz świata w stuntridingu, Korzeń Marcin Głowacki – aktualny mistrz świata w stuntridingu, Mochu Marcin Mosiek, Toban TSR Tobiasz Popów. To, co ci chłopcy wyprawiali, nie mieściło się w głowie. Cyrkle, nohandery, Chrystusy, kangury i inne cuda. W sobotę występowali mimo deszczu, w kałużach upalając gumę. (Da się? – da się!) Stunter13, od tego sezonu występujący w barwach Yamahy, dosiadał trzech koni – MT-07, R6-ki oraz maleńkiej TTR50. Cyrkle na tym kucyku-źrebaczku, pochylonym tak że niemal równoległym z podłożem, to jest coś na co się patrzy i się nie wierzy. Jak ten chłopak wyhakował fizykę?? Rafał jest bestią w siodle, a gdy zsiada prezentuje swoje anielskie oblicze – ogromne, zawsze uśmiechnięte niebieskie oczy, nawet wtedy, gdy mimo wyczerpujących pokazów, godzinami daje fanom autografy i ustawia się z nimi do zdjęć, które natychmiast fruną na FejZbuka…
Nowością tegorocznych pokazów był Leo Leszek Gołaszewski który prezentował stunt na… quadzie!!! Figury których nie tylko nie umiem nazwać, ale których nie umiałabym sobie nawet wyobrazić – zobaczcie foty!
Trzy razy tak!
Wrocław bezapelacyjnie zasłużył na miano Stolicy Polskich Targów Motocyklowych, zarówno ilością jak i jakością wystawców, bogactwem oferty dookolnej, frekwencją dobową i odsetkiem zakażonych motocyklozą na ilość mieszkańców regionu.
A czy coś można poprawić na Wrocław Motorcycle Show?
Po pierwsze primo, już po raz trzeci, opisując targi, apeluję do organizatorów (najpierw składając im jednakowoż głęboki hołd za profesjonalizm i perfekcję) – nie dwa, ale trzy dni!! Najnormalniej w świecie nie zdążyłam wszystkiego zobaczyć, nie mówiąc o tym, żeby ze wszystkimi porozmawiać. Mój wniosek racjonalizatorski to otworzenie ekspozycji już w piątek, nawet bez pokazów i atrakcji.
Po drugie primo, zwiedzający, zwłaszcza ci w godzinach szczytu, narzekali na ciasnotę – ale jest to drugi koniec kija wielkiej ilościowo i jakościowo oferty wystawców – ścian Hali Stulecia nie da się przesunąć (UNESCO, które wpisało ją na listę światowego dziedzictwa ludzkości, urwałoby nam łeb).
Po trzecie primo secundo i tertio, wzdłuż barierek ogradzających pokaz stuntu było chyba w porywach do 7 rzędów ludzi, usiłujących sponad ramion innych coś zobaczyć – może jakieś skrzynki, stosy palet lub cokolwiek tam postawić żeby się ludność mogła wdrapać i szerszą perspektywę załapać… Wiem co mówię, jestem hobbitem mającym zaledwie półtora metra wzrostu!
No i przede wszystkim, kochani, tak trzymać! Ja się już nie mogę doczekać szóstej edycji!!