Bezpieczeństwo jazdy zależy nie tylko od rozsądku, ale też od umiejętności, których niedoświadczony kierowca po prostu nie ma, bo nie zdążył ich jeszcze wypracować…
Jako dzieciak uwielbiałam konie. Takie organiczne, nie mechaniczne. Marzyłam o pomykaniu przez prerię na dzikim mustangu. Droga do realizacji tego marzenia nie była jednak prosta. Zaopatrzyłam się we wszelkie podręczniki i poradniki na temat jazdy konnej i czytałam je w kółko, aż w końcu umiałam je na pamięć. Kiedy po licznych perturbacjach trafiłam do szkółki jeździeckiej, wsadzono mnie najpierw na zblazowanego starego kuca, któremu było wszystko jedno, i ganiano go w kółko na lonży, a ja miałam uczyć się nie spadać. Kolejnym etapem był anemiczny wałach, którego tylko maksymalną determinacją można było przekonać do kłusa oraz spokojna, dobra jak Matka Teresa klacz. Złapanie wiatru we włosy na grzbietach tych rumaków raczej mi nie groziło, ale i złapanie gleby również nie.
Pewnego dzionka szkółkę nawiedziło tylu chętnych, że jedynym koniem, jaki został dla mnie, był jeden skłonny do ponoszenia narwaniec. Money makes this world go round, więc wsadzono mnie na niego i puszczono jeździć w kółko po ogrodzonym czworokącie. Wkrótce mój wierzchowiec znalazł sobie jakiś powód, by ze spokojnego truchciku przejść w gwałtowny galop, niekontrolowany zupełnie przez nieogarniętego jeźdźca, czyli mnie. Ktoś inny jednakowoż wykazał się refleksem, przeciął nam drogę i złapał mego konia za uzdę zmuszając go do zatrzymania. Po paru minutach jednakowoż sytuacja się powtórzyła, ale tym razem mój dziki mustang w swym dążeniu do wolności przeleciał przez bramkę wydostając się z czworoboku, po czym całą swą masą strzelił efektowną glebę, nie przygniatając mnie na szczęście.
Nie odkryję Ameryki stwierdzając, że człowiek uczy się stopniowo. Najpierw raczkowanie i chodzenie, potem bieg czy taniec. Najpierw skałki, potem Tatry, Alpy i Himalaje. Aby nauczyć się rozpoznawać rodzaje śniegu i wiedzieć, czy grożą lawiną, trzeba wielokrotnie taki śnieg zobaczyć, dotknąć, usłyszeć jak brzmi, gdy się po nim chodzi. Książkowa wiedza na temat kolejności stawiania nóg przez konia w kłusie czy galopie nie przekłada się w żaden sposób na umiejętność utrzymania się w siodle czy pokierowania wierzchowcem. Sensowne było zatem wsiadanie najpierw na ospałego kuca, który sprawiał tylko jeden rodzaj problemów, przez co pozwalał mi na uczenie się podstaw i przesiadanie się na coraz bardziej wymagające konie.
Dlaczegóż umiejętności potrzebne do kierowania jednośladem miałyby się rozwijać inaczej? Większość nas zaczynała od roweru, a dopiero kiedy umieliśmy utrzymać się w pionie bez dodatkowych kółek, zaczynaliśmy myśleć o skuterku lub motorowerze. Potem, w wieku lat 16 czy 17 często była 125ka, dopiero a później coś większego. Niemniej, ludzie zaczynają kurs z bardzo różnymi podstawami. Niektórzy jeździli już na motocyklu nielegalnie, inni mają doświadczenie na skuterze, ale słyszałam też o kursancie, który nie potrafił wcześniej jeździć nawet na rowerze i pierwsze godziny spędził opanowując umiejętność utrzymania się w pionie i jazdy na wprost. Natomiast nowe przepisy nakładają na szkoły nauki jazdy obowiązek szkolenia już od pierwszej godziny na motocyklu spełniającym wymagania na daną kategorię. Co oznacza, że kursant, który ma więcej niż 24 lata i nie miał wcześniej niższej kategorii prawa jazdy, zaczynając kurs kat. A, może i musi uczyć się od razu na ponad 50-konnej maszynie.
„Nie da się nauczyć człowieka jeździć wsiadając od razu na duży, ciężki, szybki motocykl.” – mówi Adam Cieślak, instruktor prowadzący jedyny w Szczecinie ośrodek nauki jazdy zorientowany na szkolenie motocyklistów. – „Trzeba to robić stopniowo. Ja się w ten sposób uczyłem jeździć i dlatego jeżdżę ponad trzydzieści lat i żyję! Zacząłem od 50-tki, później przez prawie dziesięć lat jeździłem 250tką, bo innych wtedy nie było. Dopiero potem wsiadłem na japończyka.”
Ludzie którzy zaczynają swoją przygodę z motocyklem od maszyny o dużej mocy często deklarują: „Kupuję litra, ale nie będę odwijał”. Myślą, że rozwaga zapewni im bezpieczeństwo. Tymczasem ono zależy nie tylko od rozsądku, ale też od umiejętności, których niedoświadczony kierowca po prostu nie ma, bo nie zdążył ich jeszcze wypracować. Umiejętności to wyrobione wielokrotnym powtarzaniem odruchy. Na drodze bowiem wiele sytuacji podbramkowych wydarza się w ułamkach sekund. Tylko wyćwiczone wcześniej nawyki sprawiają że nasz układ nerwowy reaguje w sposób poprawny szybciej, niż jesteśmy w stanie świadomie pomyśleć, nie mówiąc o zastanawianiu się. Wyczuwanie granic bezpiecznej jazdy również jest czymś, co trzeba wypraktykować.
„Do tego jest potrzebna nie tylko rozwaga, lecz także doświadczenie.” mówi Adam Cieślak. „A co to jest doświadczenie? To jest świadomość – że, na przykład, przy takiej temperaturze, na takiej nawierzchni, mogę tak mocno wcisnąć hamulec. Bo już sto razy byłem w takiej sytuacji. Zaś na innej nawierzchni, przy innej temperaturze, nie mogę wcisnąć tak mocno, bo się przewrócę. I to doświadczenie nabywa się latami, a nie w ciągu dwudziestu godzin kursu.”
Dlatego osobiście jestem zwolenniczką idei stopniowego nabywania umiejętności poprzez przesiadanie się na coraz większe maszyny. Nowe kategorie prawa jazdy sprzyjają takiej koncepcji – niezależnie od tego jak wiele bałaganu wprowadzają absurdalne, wielokrotnie wypunktowane na łamach MotoRmanii szczegóły, świadczące o tym, że Ustawodawca nie ma zielonego pojęcia o zagadnieniu szkolenia kierowców motocykli.
No i jak większość reform w naszym kraju, i ta zatrzymuje się wpół kroku, bo w jej efekcie do stopniowego zdobywania umiejętności zmuszeni będą wyłącznie ludzie młodzi. Obywatele po 24. urodzinach nadal będą mogli zaczynać swą karierę na drodze od litrowych maszyn. Tymczasem „Zdrowy rozum jest to rzecz ze wszystkich na świecie najlepiej podzielona, każdy bowiem sądzi, iż jest w nią tak dobrze zaopatrzony, iż nawet ci, których we wszystkim innym najtrudniej jest zadowolić, nie zwykli pragnąć go więcej niźli posiadają” – zauważył już w XVII wieku Kartezjusz. Ludzie narzekają na brak zdrowia, urody, talentów artystycznych czy innych, ale nigdy na brak rozumu. Zwłaszcza w Polsce, która ma ułańską fantazję głęboko zakorzenioną w tradycji.
„Polak jest taki, że jak wsiada na motocykl, to jest mistrzem świata, Valentino Rossim,” – mówi instruktor Adam – „i jak on już ma to prawo jazdy, a często jeszcze zanim je ma, kupuje sobie 150-konny motocykl, bo uważa, że wszystko potrafi.”