Akcja bezpieczeństwa, czy mordercza ofensywa? Wspólny cel, czy niepoliczone interpretacje? Sprawdzony i wypróbowany w kampaniach społecznościowych okazuje się… przysłowiowy złoty środek.
Tym razem słów kilka o wszech rozdmuchanym bezpieczeństwie. To jest dość pamiętny długi majowy weekend: 47 zabitych, 750 rannych. Statystyki gorsze niż w roku 2011. Misz masz motocyklowy na drogach, jakby nie wiadomo skąd dziki pęd i szaleństwo niczym z dziecięcego tekstu pamiętnych „Fasolek” „bo fantazja jest od tego, by bawić się na całego”. Tego dnia i ja się szarpnęłam na motocykl. I tak jak szybko pojawiła się we mnie fala ekscytacji, tak samo dostałam po głowie swoimi własnymi myślami, że moto-post robi swoje.
Początek letnich dni, majówka, słoneczna energia, miejscami przedawkowana. W efekcie – sporo sensacyjnych wypadków, kilka śmiertelnych z udziałem młodych ludzi. Potem skopany nastrój i chwila zastanowienia. Nie tylko automatycznego nad swoim postępowaniem, ale nad znalezieniem przyczyny dlaczego, skąd i jak do tego doszło. Najczęstszym powodem jest ten najbliższy – kierowca z puszki. I obok tego kombinacja kolejnych – to ty kierowco patrz w te zakurzone lusterka, to ty kierowco się rozglądaj, jedź wolno i czuj czuwaj na motocyklistę. Pięknie powiedziane. Dodałabym, przewiduj, nie podjudzaj, myśl i nie ścigaj się z nami, by tylko zrobić sobie dobrze. Pójdźmy krok dalej.
Co z nami motocyklistami i naszym rozglądaniem, przewidywaniem, współpracą i zaskakującym zachowaniem? Żeby nie było zbyt gołosłownie, jest jeszcze coś takiego jak emocje, nad którymi dość często motocykliści nie panują wsiadając na swoje gabloty. Emocje, które bardzo często biorą „górę” i które nierzadko zawodzą, kiedy stajemy twarzą w twarz z innym motocyklistą, bądź co bądź kierowcą samochodu. Motocykle to sport i wiadomo z czym go się „je”. A gdzie? A no najczęściej… w mieście. Mamy słynne naklejki, otwierające oczy kierowców samochodów. I co z tego, że ci będą widzieli z daleka nieprzewidywalnego, pędzącego prawie 200km/h? I co z tego, że będziemy widoczni z daleka, jak chwilę potem możemy wylądować na światłach, właśnie czyjegoś samochodu. Te i inne naklejki w ograniczony sposób dławią niebezpieczeństwo…, a ich wpływ na emocje motocyklistów jest w większości jak w znanej piosence – mniej niż zero. Bo wpływać to my powinniśmy sami na siebie. Obnażać się (czyt. głosić, alarmować, promować), że nie jesteśmy w jednym worku z tymi, którzy trenują swoje ego paląc gumę na światłach, rozpędzając swoje emocjonalne niezrównoważenie na gumie, którego nadal na pęczki. Że chcemy współpracować tak samo na drodze jak i z samym sobą. Nie wzburzajmy się jak „bita piana” na akcje warzywne, nie brońmy się przed nimi wytykając palcami kierowców samochodów, wreszcie – nie tłumaczmy się jak winni.
Jeśli nie jesteśmy potencjalnymi „warzywami”, sięgnijmy po gazetę, niż po kolejne argumenty do walki z inicjatorami. Część z nas się obruszy, część poprze i pomyśli, część przejdzie obok takiej akcji obojętnie, bo uzna, że do niego nie trafia. Nieważne. Osiągniętym celem będzie na pewno ziarno zastanowienia, które zasieje się w niejednej motocyklowej głowie. Obojętnie – tej targetowej, czy tej pustej jak bęben. I czy coś w tym złego? Jedynie, chybione nazewnictwo, bo zwracania uwagi na używanie wyobraźni nigdy mało. Dodać by można, kto nie jest/nie był bez winy, niech pierwszy rzuci kaskiem.
Tekst: Magda Raczyńska