Dzień 6 – Ateny – Korynt – Kalamata (Grecja -Peloponez) 250 km 25.08.2011
Rano przyjeżdża menadżer – mniej więcej w wieku moich rodziców, a przyjechał na Fajerze 1000 Repsol 🙂 OK, mam czas do 13 stej, bo wtedy się kończy doba hotelowa – idę zwiedzać:) Menadżer daje mi cenne wskazówki – „idź tylko tą stroną ulicy, nie pokazuj że jesteś turystą itp”. Miło, czuję się jak bym wylądował w środku wojny domowej. Ulice są całe osikane, wszędzie śpią kolorowi bezdomni i błąkają się bezpańskie psy, wszytko jest zamknięte i pomazane – co chwilę zbiera mnie na wymioty wciągając przez nozdrza mieszankę ulicznych zapachów.
Jest naprawdę nieciekawie – nie ma turystów, ale nic – twardym trzeba być, idę na Akropol! Po drodze nieliczni turyści, kasa jest jeszcze zamknięta, czeka z 10 osób, głównie z Rosji (ci to się nie boją). Otwierają, 12 Euro i dostaję bilecik – ale powiem, że się opłacało 🙂
Wracam do Hotelu – pakuję manatki i strzała w stronę Koryntu. Cenne wskazówki od menadżera się przydają – zjeżdżam z autostrady i przed mym obliczem widać kanał koryncki – szczerze – nie powala. Taki tam „rowek z wodą”, spodziewałem się, że będzie bardziej spektakularny 🙂
Nie zwiedzam starego Koryntu, stwierdzam że coś muszę sobie zostawić na inną okazję, omijam też ciekawe miasto Nafplio i kieruję się autostradą do Tripoli i dalej do Kalamaty. Przed Tripoli kończy się autostrada, a droga do Tripoli jest zamknięta i wyznaczony jest objazd – jak się później dowiaduję, koło Tripoli szaleją pożary. Jadę objazdem – wąskie ulice, winkle, wzniesienia, wioski – super!
Ok godziny 14 stej dojeżdżam do Kalamaty – kieruję się jednak nieco dalej na południe, do nadmorskich małych miejscowości, aby znaleźć jakąś kwaterę na kilka dni. Zatrzymuję się w miejscowości Akriogali Avias – maleńkie miasteczka na wybrzeżu – mało turystów, głównie Grecy, kamieniste plaże, a tak naprawdę zadupie 🙂 Dla mnie ok, tylko cena kwatery przeraża – podróż w pojedynkę ma niewątpliwy minus, bo większość kwater jest dla 2 osób i za jedną liczą tak samo – dogaduję się na 3 noce po 35 Euro za noc.
Dzień 7,8 – Kalamata – przylądek południowy (Grecja -Peloponez) 250 km 26-27.08.2011
Popołudnie spędzam na plaży – czas opalić me „boskie” ciało 😉 Drugiego dnia spaceruję trochę po okolicy, opalam się, robię trochę zdjęć i jestem przerażony cenami – jest naprawdę drogo, za kawę płacę 3,8 Euro, byle jaki obiad 12 Euro, ale okolica częściowo wynagradza tak wysokie ceny.
Ostatniego dnia robię wycieczkę na przylądek południowy przez malowniczo położone starożytne miasteczka jak Akrudopoli. Droga jest świecąca i śliska, każde dohamowanie przed zakrętem kończy się uślizgiem, każde wyjście power slidem – mimo że jadę na golasa to bawię się wyśmienicie czerpiąc z tego masę frajdy 🙂 Do tego malownicze widoki – rewelka.
Dojeżdżam do przylądka gdzie kończy się droga i pozostały odcinek trzeba przejść pieszo – ok 30 min w jedną stronę. Spotykam dwójkę greków – Dani i Andreasa, bardzo mili, dziwią się co tu robi taki gość jak ja na takiej maszynie 🙂 Idziemy przez wypalone pożarem wzgórza aż docieramy do latarni morskiej gdzie kończy się kontynentalna cześć Europy.
Wracam tą sama drogą równie dobrze się bawiąc – popołudnie spędzam na plaży, wieczór z browarem 😉
Dzień 9 – Kalamata – Parga (Grecja) 450 km 28.08.2011
Jadę na północ Grecji do Granicy z Albania do miejscowości Parga – nie ma autostrady ale droga jest całkiem przyjemna – spokojnie nawijam po 140 km/h, po drodze spotykam kilka patroli – jeden łapie mnie na laser – na 60dce mam 130, wymieniamy spojrzenia i jadę dalej 😀 (żeby polska milicja była taka wyrozumiała).
Droga jest nudna – jest płasko,czasem zdarzają się jakieś ciekawe miejsca tak naprawdę do Patry sieje nuda, w Patrze przejeżdżam przez most łączący Peloponez z częścią kontynentalną Grecji.
Kieruję się dalej na północ, droga trochę ciekawsza ale nie zachwyca jakością – ostatecznie ok godziny 15 stej dojeżdżam do Patry, malowniczo położonej miejscowości na północy Grecji tuż przy granicy z Albanią. Obraz Grecji jest zupełnie inny niż sobie go wyobrażałem – jest mocno „zadupiasta” do tego widać odpływ turystów i wszech obecną niedbałość – nie dokończone inwestycje, porzucone samochody, śmieci przy drodze – normalka. Tak naprawdę spodziewałem się że coś takiego zobaczę w Rumunii czy Bułgarii – a okazało się zupełnie odwrotnie.
Plażowi handlarze – Louis Vuitton, Prada, D&G – wszystko oczywiście „oryginalne” i w super cenach 🙂
Wieczorem nie mogę zasnąć – jakoś czuję niepokój – jutro Albania – fascynuję mnie i jednocześnie przeraża. Po raz kolejny przeglądam motocykl i dokręcam wszytko – Madonna jest niesforna i publicznie się rozbiera – w drodze do Patry pozbyła się osłony wydechu 🙂 Cóż, widać ma parcie do dążenia do doskonałości i dbając o linie postanowiła zrzucić trochę kilogramów:) Albania nie będzie łatwa więc wole się upewnić że co ważniejsze jednak zostanie na swoim miejscu 🙂
Dzień 10 – Z Grecji do Montenegro czyli Albania – 600 km 29.08.20113
Ruszam o świcie w kierunku granicy z Albanią – przedemną ciężka przeprawa, chce dojechać do Czarnogóry ok 600 km. Kieruję się na Sarande – do granicy z Albanią działa nawigacja – dalej już nie więc jestem zdany na mapę i jak się nie okazuje nie ocenioną pomoc Albańczyków 🙂
Po przekroczeniu granicy nic nie wskazuję że dalej jest coś nie tak – droga jest nowa, malowniczo położona – szybko puszczam wodze fantazji i na chwilę się zapominam co o mały włos nie kończ się kolizją z psem. Nie wiedzieć z kąd przy drogach w zupełnie nieoczekiwanych miejscach podobnie jak w Rumunii spotkać można sforę wygłodniałych psów. Widoki są super – zakochałem się 🙂 Do tego te malowniczo położone bunkry 😀
Wszytko jest ok do pierwszej miejscowości – tam nagle droga się kończy 🙂 i zaczyna się szuter 🙂 Miło, zwłaszcza jak nie jedzie się „bawarskim turystykiem” (tu przez moment zrozumiałem o co chodzi w całym tym hallo z motocyklami uniwersalnymi – dobrze że tylko przez moment ;)) Jadę z 15 km bez asfaltu, jest potworny kurz z kamienistego podkładu który zapewne zostanie niebawem wyasfaltowany – szkoda że nie już 🙂 Wyglądam jak bałwan 🙂 Motocykl zresztą też nie za ciekawie 🙂
Po dłuższej chwili wraca nawierzchnia – po drodze do Sarande pierwszy raz gubię drogę, ale pomoc mundurowych się przydaję i szybko wracam na właściwą. W Albanii spotykam chyba wszystkie możliwe formy domowego inwentarza biegającego po drodze – krowy, owieczki, kozy a nawet wielka owłosiona czarna świnia 🙂 Cóż, zwyczajnie trzeba się zatrzymać i poczekać aż inwentarz sobie pójdzie 🙂
Jadę w kierunku Vlore – zaczyna się fajne serpentyny – nowy asfalt co chwila malowniczo położona miejscowość, jest naprawdę super 🙂 Póki co to najlepszy odcinek drogi jaki do tej pory jechałem – bezkres morza po lewej, góry po prawej, wyśmienita porowata nawierzchnia jeszcze tylko inwentarz zabrać z drogi i było by lepiej niż w Alpach 🙂 W miasteczkach trzeba uważać szczególnie – są nawet progi zwalniające.
Przed parkiem Kombetar i podjazdem na Lorogarase spotykam podróżującą samochodem parę z Krakowa – zatrzymuję się chwilę. Dalej czeka mnie niesamowity podjazd po super serpentynie przy której Rumuńskie 7C wydaję się być tylko przykrym wspomnieniem – zapraszam Top Gear do nakręcenia odcinka w tym miejscu 😛
Droga jest wspaniała – na szczycie chmury i taras widokowy. Spotykam również turystę z Austrii na TDMie, również w jego opinii mam trochę nie równo pod deklem że jestem tu na włoskim sportowym moto. Mówi też że nie ufa „włoskiej inżynierii” na co ja mu odpowiadam że sercem tego motocykla jest austriacki silnik Rotax – i już pojednanie gotowe 😀
Czas jechać dalej – zajazd nie jest już tak ciekawy, robi się płasko a wszędzie jest pełno „komisów” i mercedesów – widać Albani uważają że „bez gwiazdy nie ma jazdy” i to zdecydowanie najpopularniejszy samochód w tym kraju 🙂
Dojeżdżam do Vlore po drodze dwukrotnie gubiąc drogę – jakoś nikomu nie przyszło do głowy żeby oznakować drogę 🙂 Spotyka mnie jeszcze jedno ciekawe doświadczenie za Vlore budują autostradę w kiedunku Tirany – ok super, udało się na nią wjechać i wg informacji od miejscowego szamana prowadzi do Durres. Świetnie – wjeżdżam, rozpędzam się do 160 km/h jest całkiem przyjemnie aż nagle bez żadnych oznaczeń widzę przed sobą sprzęt budowlany i koniec autostrady w polu – ups 🙂 Za mną ten sam manewr wykonał turysta z Niemiec w VW Polo, dojeżdżamy do końca, ja na niego on na mnie i nie wiemy co robić 🙂 Jechać w pole czy zawracać ? Wyjeżdża jakiś budowlaniec, zatrzymuję go i pytam o drogę – każe jechać za nim, po kilku kilometrach wskazuję mi właściwą drogę w żaden sposób nie oznaczoną 🙂 Jazda po Albanii to nie lada wyzwanie – kultura na drodze jak i ilość czekających na nas niespodzianek jest zdumiewająca – zdecydowanie byłem bardziej zdumiony niż w Rumunii 🙂
Po drodze jem obiad – znowu jestem w kręgu zainteresowania, kelner twierdzi że ma R6 ale do włoskiej damy mu nie przystoi 😉 Pierwszy raz jestem miło zaskoczony cenami – Pizza, Latte i dwie kole – 5 Euro z napiwkiem. Leki albańskie są po 3 gr, lecz to waluta nie wymienialna w innych krajach i przed wjazdem do Montenegro wymieniam wszystkie na Euro. Samo Vlore jest już bardzo komercyjne i powoli idzie w kierunku Bułgarii – hotele, apartamentowce, promenada itd. Albanię zdecydowanie polecam od Vlore na południe i zapewne jeszcze tam wrócę 🙂
Droga z Durres do Shoder to w dużej mierze dwupasmówka lecz trzeba uważać na niespodzianki:)
Przed Shoder pytam o drogę na Montenegro omijająca jezioro Shoderskie (ponoć nie ma asfaltu), bez probelmu otrzymuję pomoc w sklepie budowlanym, przy okazji dogaduję się z właścicielem i wymieniam u niego posiadaną walutę – miło:)
Wieczorem dojeżdżam do Montenegro – po drodze myję motocykl, znowu tłumy i znowu macanie 😀 ale myjnia za to jest za darmo – miły gest ze strony właściciela.
Wieczorem docieram do miejscowości Bar – jestem mega zmęczony, wynajmuję prywatną kwaterę na 2 noce – muszę odpocząć. Znowu jednak płacę po 20 Euro za noc i mam 3 osobowy pokój – wydaję mi się że mogłem znaleźć coś tańszego, ale starsza Pani jest bardzo miła, a ja naprawdę nie mam siły krążyć po okolicy.
Dzień 11 i 12 – Bar (Montenegro) Wiedeń (Austria)- 1200 km 30-31.08.2011
Zostaję w miejscowości Bar. W samej Czarnogórze jest dużo więcej ciekawszych miejsc do zwiedzania lecz ja tym razem traktuję Czarnogórę jako miejsce postojowe – dzień spędzam na plaży, wieczór na rozmowie z parą Holendrów którzy podróżują na rowerach 7 tydzień a których losy możecie śledzić tu: http://en.effefietsen.eu/
Sama Czarnogóra jest pięknym miejscem – nie tak komercyjnym i zatłoczonym jak Chorwacja i jeszcze przystępna cenowo. Półtorej dnia na regenerację sił wystarczyło – pora wracać, jadę do Wiednia, mam do zrobienia 1200 km 🙂 Zatrzymuję się jeszcze na chwilę w Dubrovniku – droga z Dubrovnika do wjazdu na autostradę jest świetna – nie ma już turystów, temperatura w okolicy 25 stopni, świetny porowaty asfalt – a na mojej twarzy nieustanny banan 🙂 Przed Makarską rozpoczyna się wyśmienita Chorwacka autostrada, Austria to również doskonałe drogi z mnóstwem tuneli – mimo to droga autostradą jest nudna i strasznie się dłuży.
Wieczorem dojeżdżam do Wiednia gdzie zostaję na noc.
Dzień 13 – Wiedeń – Rzeszów – 630 km 01.09.2011
Wyjeżdżam z Wiednia o 8 rano, wybieram drogę przez Czachy (wspominałem już że nie lubię Słowacji:)) na Brno, Olomuc i Ostravę – świetne drogi aż do …..Polski 🙂 Tu wita nas brak niedokończonej autostrady A1 oraz niekończący się korek od Łapczycy na trasie Kraków – Rzeszów. Mimo to szybko się przepycham i docieram do Rzeszowa w 6 h.
Wszędzie dobrze ale w cieniu „cipki” najlepiej 🙂
Podsumowanie
Cała trasa liczyła 6353 km i była niezapomnianym przeżyciem! Miejscami wymagająca, miejscami fascynująca a jeszcze w innym przypadku okropnie męcząca zarówno dla sprzętu jak i dla mnie. Mimo to oboje wróciliśmy w miarę bez szwanku 😛 (zima idzie będzie czas na regenerację)
Rumunia okazała się dla mnie lekkim rozczarowaniem, zwłaszcza 7C i miejscowości nadmorskie, również komercyjna Bułgaria nie przypadła mi do gustu. Grecja – ciekawa, lecz zdecydowanie za mało stabilna i za droga. Najciekawsza dla mnie z całej tej trasy była Albania oraz Czarnogóra – i wiem że chcę tam wrócić 🙂
Czy trasa spełniła założenia poszukiwania doskonałych miejsc do funu na sportowym motocyklu – z czystym sumieniem mogę powiedzieć że w dużej mierze tak, zwłaszcza odcinki w Grecji, Albanii, Czarnogórze czy Chorwacji. Jednak dla mnie wciąż nieskończonym motocyklowym rajem pozostają Alpy 🙂
Poznałem też bliżej siebie – podróż w pojedynkę daję sporo do myślenia i ma swoje plusy, ale minusów również nie brakuję i mam nadzieję że są jeszcze w tym kraju sportowi zapaleńcy i na kolejne szybkie wypady będzie z kim pojechać.
Smutny obraz jest również na drogach – tak naprawdę zagościła monotonia i widok sportowego turysty na ciekawej maszynie jest coraz rzadszy zarówno w krajach bałkańskich jak i alpejskich – a szkoda bo „bawaria” sieje nudą 😛
Mam nadzieję że moja trasa zainspiruje kilku miłośników wrażeń 🙂
Pozdrawiam
enZo