Balcani solo corsa – Bałkany na Aprilii RSV1000R

- MotoRmania

Dzień 3 – Neptun – Nesebar (Rumunia – Bułgaria) 230 km 22.08.2011

Wstaję wcześnie rano, pakuję się i żegnam z ekipą z Gdyni – czas ruszyć w stronę Bułgarii – po drodze mijam Mangalię i inne rumuńskie kurorty nad morzem czarnym – szczerze mówiąc jestem trochę rozczarowany, myślałem że będzie bardziej dziko, a tak naprawdę obraz nie różni się wiele od tego jaki można zobaczyć w kurortach we Włoszech itp. Hotele, apartamentowce, wydzielone plaże – ani śladu po „dziczy” jakiej się spodziewałem. Jak się okazało, obraz w Bułgarii i słynnych Złotych Pisakach wygląda jeszcze gorzej.

Dojeżdżam do granicy z Bułgarią.

Droga znowu zaczyna się robić połatana jak w Rumunii – wokół bezkresne pustkowia i pola, ruch jest mały, a każdy patrzy na mnie jak na ufo. Przejeżdżam przez wioski – bryczki, rozpadające się chaty, połamane płoty, zarośnięte pobocza – obraz, jak by 100 lat nic tu się nie działo, daleko odbiegający od nadmorskich kurortów. Gdzie się nie zatrzymam, od razu pojawiają się jacyś ludzie – patrzą, podchodzą z niepewnością, jak by do ich wioski przybył jakiś nowy jeździec apokalipsy. Nie mam ochoty na tym pustkowu wchodzić w bliższe kontakty z miejscowymi, więc odpalam i odjeżdżam.

Po kilkudziesięciu kilometrach droga się zmienia, pojawiają się pierwsze nadmorskie kurorty i apartamentowce – wiele z nich wiąż w budowie, nie kończące się „blokowiska” za nimi w dużej części dwupasmowa droga szybkiego ruchu, podobnie jak w Rumunii dość częste kontrole milicyjne – ale nie daję się złapać. Wjeżdżam w Złote Piaski – przedzieram się pomiędzy autokarami, a wyjeżdżającymi autami pełnymi turystów – ciężko znaleźć choć kawałek dzikiego miejsca z dostępem do morza – nie podoba mi się to co widzę, zupełnie inny obraz rysował się w mojej głowie. Stwierdzam, że jedynym ciekawym miejscem do zobaczenia w tej hotelowej mekce będzie miasto Nesebar. Po drodze zatrzymuję się w Varnie – jazda jest trudna, droga ma w sobie wiele niespodzianek, a asfalt świeci jak lodowisko co oznacza, że nawet na 3 biegu gwałtowniejsze dodanie gazu kończy się uślizgiem – trzeba nieźle uważać. Docieram do Nesebar – w nawigacji znajduję najbliższy pensjonat blisko morza i starej części miasta, jednak właścicielka po tym jak słyszy, że jestem sam stwierdza, że nie ma dla mnie pokoju. Podjeżdżam kawałek dalej, pytam ludzi o jakieś kwatery – jeden gość mówi po angielsku i twierdzi, że może mi wynająć – żąda 20 Euro, jednak nie w polskim stylu byłoby przyjęcie ceny bez negocjacji, co też robię. Bułgar się uśmiecha wskazując, że mam taki dobry motocykl, a chce negocjować cenę. Ostatecznie zgadza się na 15 Euro – dla mnie ok, jest klima, balkon, nawet garaż się znalazł dla zmęczonej trudem drogi, Włoszki. Szybki prysznic i zwiedzam Nesebar – miasto bardzo ładne, przyciąga swym urokiem, piękne zakątki, długo spaceruję, jem obiad namówiony przez stojącego przed restauracją „naganiacza” – cóż, głodny byłem. Resztę wieczoru spędzam na plaży chwytając promienie słońca na me blade ciało.

W drodze powrotnej spotykam dziewczyny z Polski – są na wakacjach, rozmawiamy chwilę, wymieniamy się kontaktami – jest miło. 🙂 Fajnie znowu z kimś porozmawiać po polsku.

Dzień 4 – Nesebar – Istambuł (Bułgaria – Turcja) 490 km 23.08.2011

Zbieram się ok 8 rano i opuszczam Nesebar pełny miłych wspomnień. Kieruję się w stronę Burgas, dalej nawigacja prowadzi mnie przez zupełnie inną drogę niż wyznaczyłem sobie na mapie – mianowicie przez miejscowość Elhovo i dalej do zaczynającej się w Bułgarii, prowadzącej do Istambułu autostrady A3 – postanawiam jej zaufać jak nigdy. Od kilkudziesięciu kilometrów jadę przez las – dziwnie się czuję, jest poranny chłód, a wokół leśne pustkowie, w głowie mam różne dziwne myśli, staram się skupiać na otoczeniu drogi, bo nie chcę nawet myśleć co by było, gdyby nagle z tego lasu biegnącego przy drodze wskoczyła jakaś zwierzyna, po głowie pląta mi się również myśl o awarii, jakiś dziwny lęk ogarnia mnie na tym zapomnianym pustkowiu. Mam szczęście – w większej części droga jest nowo wyasfaltowana, mimo to nie przekraczam setki. Las ciągnie się kilometrami, po drodze kilka wiosek w jeszcze gorszym stanie niż te, które spotkałem po wjeździe do Bułgarii, co chwila spotykam na drodze całe rodziny podróżujące wozem w zaprzęgu konnym. Zatrzymują się na długo przed tym jak do nich dojeżdżam, jak by nie wiedzieli co do nich nadciąga słysząc dźwięk widlastej dwójki – w chwili gdy obok nich powoli przejeżdżam, nie chcąc spłoszyć koni, prawie spadają z wozów, wychylają się i jeszcze długo za mną patrzą – dziwne uczucie, nie zamierzam się zatrzymywać, nie wiem jakie mają zamiary, nie wiem czy nie potraktują mnie widłami jak przybysza z odległej planety. Ale jakoś w tym lesie i chłodnym poranku nie przychodzi mi ochota aby to sprawdzić.

Las się kończy, na drodze spotykam dzikie konie, zaczynają się pola i winnice, droga staje się szeroka, pojawiają się pierwsze oznaczenia prowadzące do Istambułu – zrobiło się też cieplej i powrócił mi humor. 🙂 Pozdrawia mnie kierowca TIRa, specjalnie dla niego wyprzedzam go na kole, jednocześnie podnosząc sobie poziom funu i morale.

Ostatnie tankowanie w Bułgarii, po chwili granica z Turcją – kilka bramek, sprawdzanie dokumentów motocykla, zielonej karty, paszportu – na końcu Turek mówi, że nie mam wizy, na co odpowiadam mu, że chcę kupić. Każe mi zaparkować motocykl na poboczu i udać się do biura, tam za „jedyne” 15 Euro nabywam wizę, wracam i jestem wolny, wjeżdżam do Turcji.

Wypadam na autostradę – 3 betonowe pasy (zupełnie jak u sąsiadów zza Odry) tylko ograniczenie do 120 nie wiedzieć czemu – rozwijam się na początek dość ostrożnie do 150 km/h, jest pusto, chwilę później bramki (a już łudziłem się że będzie za friko). Gość mówi po angielsku, pyta gdzie jadę i czy będę przejeżdżał przez Bosfor – no ba, Azja obowiązkowa. Mówię mu, że dalej lecę do Grecji drogą numer 110, mówi że karta KGS na całość będzie kosztować 15 Euro, cóż, co robić – płacę, wydaję mi kartę i mówi, że wystarczy jak na każdej bramce podjadę i przyłożę, czas jest nieograniczony, tylko pieniądze – ale ma wystarczyć wg tego co mu powiedziałem. Co ciekawe obsługa jest tylko na pierwszych bramkach za granicą, jeśli na nich nie kupimy odpowiedniej karty, to dalej będzie problem.

Opłaty załatwione, można lecieć dalej, kończy się paliwo, zjeżdżam na stację i tu „miłe” zaskoczenie – 1 litr 95 oktanowej „jedyne” 4,41 lira x 1,8 zł i mamy prawie 8 zł za litr 🙂 Bez wątpienia to będą najdroższe kilometry. Nie dziwi fakt, że stacje nie są samoobsługowe, na każdej podchodzi do nas obsługa, wciska jakieś magiczne kody na dystrybutorze po tym jak określimy ile chcemy zatankować, przykłada jakąś magiczną blaszkę do pistoletu przy wlewie i po całej tej procedurze dostajemy magiczne paliwo za magiczne 8 zł – aż się w głowie kręci od tej magii:) Cóż, trzeba jechać dalej, jestem 55 km od centrum, nagle przede mną na trzech pasach tworzy się gigantyczny korek, zza wzgórza wyłaniają się pierwsze osiedla i wieżowce ciągnące się po horyzont – ogrom tego miasta przeraża i przewyższa wszytko, co do tej pory widziałem – Paryż, Wiedeń, Rzym. Warszawa przy tym wyglądają jak wioska, nawigacją męczy się z przetworzeniem ilości ulic i informacji, zjazd przechodzi w zjazd i kolejną kaskadę, nawet z navi ciężko jest się połapać. Dodatkowo zadania nie ułatwia temperatura, otaczająca nas wrogo nastawiona ławica puszek z nabuzowanymi turkami w środku, próbuje jakoś się w tym wszystkim połapać jednocześnie ogarniając to, co się dzieję dookoła oraz wskazania nawigacji. Czasem podpinam się pod miejscowych motocyklistów, obserwuję ich jak jadą, ale przepychanie się między puszkami za miejscowymi naprawdę nie jest łatwe – klakson to wyposażenie obowiązkowe. Ja jednak mało go używam, więcej zwracam na siebie uwagi groźnym strzałem z wydechów. Cel jaki obrałem, to przejazd przez Bosfor na azjatycką cześć Istambułu. Po chwili docieram do mostu, gdzie po raz kolejny przydaje się zakupiona karta – za mostem Azja.

No i jestem 🙂

Kieruję się do centrum – czas poszukać jakiegoś hotelu. Znalazłem wcześniej ulicę na której jest mnóstwo hoteli dosłownie tuż przy Niebieskim Meczecie, jadę. Wjeżdżam na brukowaną uliczkę, tak się składa że zatrzymałem się koło hoteliku, wychodzi recepcjonista i pyta „Co szukasz?” odpowiadam mu że spania, na co on „Jaki jest Twój budżet?” (cwaniak), tak naprawdę miałem zaplanowane na  Istambuł 50 Euro, ale odpowiadam mu, że 15 Euro. Na co on że 30 i ma dla mnie specjalny pokój, na co ja że 25 Euro i stoi – zgadza się. Pytam się, gdzie mam zostawić motocykl – recepcjonista wskazuję miejsce na chodniku, z czego nie jestem specjalnie zadowolony, ale zapewnia mnie, że nic się nie stanie i jest bezpiecznie. Pod Hotelem zaparkowany kredens (Q7) na rosyjskich numerach, stwierdzam ok, jak stoi kredens, to dla kontrastu wstawię obok „czystą formę”. 🙂

Idę zwiedzać miasto – Istambuł jest zadziwiający, zupełnie inaczej sobie go wyobrażałem, spaceruję wzdłuż Bosforu, wchodzę do parku przy Topkai Palace, który akurat dziś jest zamknięty dla zwiedzających – wszędzie rządowe limuzyny i jacyś oficjele. Idę dalej, wyłania się Hagia Sofia – dawny kościół, teraz meczet, na przeciwko Niebieski Meczet – imponujące budowle.

Zapuszczam się dalej w wąskie uliczki pełne kawiarenek i turystów, postanawiam zjeść jakieś mięsiwo – hmm no to kebab! Wchodzę do tradycyjnej tureckiej restauracji i za 10 Euro zamawiam wypasiony kawałek zwierzaka 🙂

Wieczór spędzam nad Bosforem – patrząc na mieniący się kolorami most i przepływające statki.

Dzień 5 – Istambuł – Ateny (Turcja – Grecja) 1100 km 24.08.2011

Poranek Istambule spędzam na balkonie przy dźwięku porannego zgiełku i „pieśni” lecących z meczetów. Tankowanie i ruszam ok 8:00 w stronę Grecji – wyjazd z Istambułu idzie łatwiej, jadę autostradą, z której zjeżdżam na drogę nr 110, która w Grecji zmienia się w autostradę A2. Droga jest dobra, czasem zdarza się remont, światła lub rondo jak również patrol milicji, która jakoś nie jest zainteresowana sportowym turystą. Dojeżdżam do granicy z Grecją.

Dziwne, ale tuż po wjeździe do Grecji czuję jak by zrobiło się dużo cieplej – pędzę wyśmienitą autostradą, na której są takie winkle że czasem są ograniczenia do 80 km/h, oczywiście do wszystkich się stosuję. 😉 Tylna opona znika „w oczach”. Znowu pojawia się problem z tankowaniem, zjeżdżam z autostrady żeby znaleźć stację, jak się okazuje do samych Salonik. Bezpośrednio przy autostradzie nie ma gdzie tankować. Jest gorąco, czuć tak naprawdę jaka ilość ciepła wydostaje się z wlotów od silnika i trzech chłodnic, mimo ciągłych 180 km/h, potwornie się pocę szybko, tracąc siły do dalszej jazdy. Moim celem jest Kavala, z założenia miałem złapać tam prom do Aten, jak się okazało promu nie ma, zatrzymuję się w miasteczku na kawę. Wracam na autostradę, postanawiam pojechać do Salonik, wjeżdżam do miasta – z napędu wydostają się różne dziwne dźwięki, co nie wróży nic dobrego… Po drodze zauważam serwis Aprilia, właściciel jest bardzo miły i zafascynowany moją wyprawą oraz tym że jadę Aprilią, zna angielski, miło się rozmawia, mówię że mam problem z łańcuchem i wymaga naciągu, woła mechanika, który wie co robić – przynosi odpowiednia narzędzia i naciąga łańcuch. Pytam ile mam zapłacić za usługę – mówi że tym razem free 🙂 Miły gest z jego strony. Kupuję jeszcze smar do łańcuch u niego, życzy mi powodzenia i żegnamy się.

Głodny się zrobiłem od tego gaworzenia – znajduję jakąś pobliską restauracyjkę, zamawiam jakiegoś placka z fetą i szpinakiem. Znajduje się kolejny fascynat – pyta gdzie jadę, skąd itd. Pokazuję mi miejsca, które warto odwiedzić na mapie Grecji i daje cenne wskazówki.

Pytam go jeszcze o prom do Aten – mówi, że nie ma sensu bo jest 500 km a tym motocyklem dojadę w 4 h, prom płynie 30 h, na co ja mu odpowiadam, że jadę z Istambułu i już jestem trochę zmęczony 🙂 Ale OK, 4 h i 500 km jest dla mnie w porządku. Wracam na autostradę, jest malowniczo i mega gorąco – nawijam w przedziale 170 – 190 km/h, nigdzie nie spotkam policji. Autostrady w Grecji są tanie – na każdej z bramek musiałem zapłacić od 0,7 do 2,5 Euro, w zależności od długości odcinka, nie można jednak tego samego powiedzieć o benzynie – 1 l kosztował od 1,60 nawet od 1,75 Euro. Na jednej z bramek napotykam na strajk – pracownicy stoją przed budkami i wymachują pomarańczowymi transparentami, podniesione są szlabany i migają czerwone światła – nie przejmuję się jakoś tym, redukcja do dwójki i 2,5 Euro zostaje w kieszeni 🙂

Mija 4 godziny i zbliżam się do Aten – dziwne uczucie, rano wyjeżdżałem z Istambułu, wieczorem jestem w Atenach, które w porównaniu z Istambułem wydają się być maleńką wioską położoną na kilku wzgórzach – fajny kontrast. Wjeżdżam do centrum głównymi ulicami, które tak naprawdę nie zdradzają rzeczywistego obrazu Aten. Powoli się ściemnia – z daleka na wzgórzu widzę oświetlony Akropol, jestem 3,5 km od centrum – dobre miejsce, aby zacząć się rozglądać za noclegiem.

Na chwilę zjeżdżam w boczną ulicę – od razu zauważam że coś nie tak, jest ciemno na ulicy plączą się jakieś dziwne typy, których przyciąga widok turysty zwracającego na siebie uwagę głośnym wdechem. Dojeżdżam do większej ulicy – widzę hotele po lewej i prawej, do Plaki został 1 km, postanawiam się zatrzymać i zapytać o cenę. Wychodzi obsługa hotelowa i pyta co szukam, mówię że nocleg i pytam za ile mają? Ochroniarz każe mi iść do recepcji spytać, ale chce abym zabrał wszystko z motocykla (navi, bagaż itp) co od razu daje mi do myślenia, że coś jest nie tak. Pytam go dlaczego, odpowiada że nie jest tu za bezpiecznie, są gangi i generalnie nie poleca zostawiać tu motocykla – fuck, no to się wpakowałem. 🙂 Nie zamierzam jednak rezygnować – mówię mu żeby postał chwilę tu, a ja zapytam o cenę. 80 Euro – za drogo. Pytam o konkurencję czego ponoć nie powinienem robić. ale co mam do stracenia 🙂 Recepcjonistka każe spytać na przeciwko – idę na przeciwko/ 35 Euro – ok, biorę. Gdzie można zostawić motocykl? Recepcjonista mówi że przed hotelem, na co ja, że nie jest to za dobry pomysł – wskazuje mi łańcuch i miejsce do przykucia motocykla – miło z jego strony, ale jakoś mnie to nie uspokaja. Ale OK, zaniosę rzeczy do pokoju i coś wymyślę – w chwili jak się rozpakowuję, otacza mnie grupka „kolorowych”, uważnie mnie obserwując i to co robię – pewnie już obgadują plan jak by tu zawinąć moją włoską panią i gdzie mogą ją sprzedać 🙂 Skuwam motocykl na 2 łańcuchy – jeden miałem, drugi „hotelowy”. Idę do pokoju, szybki prysznic i wracam – moto jeszcze jest! 😀 Rozmawiam długo z recepcjonistą, przychodzi również policjant zapewniając, że nic się nie stanie jak jest przykute – policjant jest młody i w cywilu, zresztą policji i wojska jest pełno wszędzie, co chwila słychać jakieś wystrzały – pytam czy giną ludzie 🙂 Na co oni że to petardy – milusio. Jestem zmęczony – muszę pójść spać, ale ustawiam budzik co 4 h żeby sprawdzić, czy Madonna jest na miejscu – jak się okazuje, jest.

Może ci się zainteresować

MotoRmania jest zaskakującym, lifestyle’owym portalem o tematyce motocyklowej. Podstawą publikacji są rzetelnie i niezależnie przeprowadzane testy motocykli, których dodatkową atrakcją jest inspirujący sposób prezentacji zdjęć. Kompetencja redakcji MotoRmanii została wyróżniona zaproszeniem do testów fabrycznych motocykli wyścigowych klasy Superbike, co błyskawicznie ugruntowało status magazynu jako najbardziej fachowego miesięcznika motocyklowego w Polsce. Nasz portal to długo oczekiwany powiew pasji i prawdziwie motocyklowego stylu życia!

©2010 – 2023 Wszystkie prawa zastrzeżone MotoRmania.com.pl