W naszej strefie opinii subiektywnych (SOS) prezentujemy opisy motocykli napisane przez naszych czytelników. Pod każdym tekstem znajdziecie komentarz redakcji – naszą opinię. W kwietniu 2015 roku, spośród nadesłanych tekstów wyłonimy osobę, która według nas, ma zadatki na testera i zaprosimy ją do udziału w redakcyjnym teście motocykli.
Zgłoszenia z testami należy wysyłać na adres redakcji.
– maksymalnie 1200 słów w pliku word
– zdjęcia obrazujące test – nie wiecej niż 10 MB wszystkie
– pod testem należy zamieścić formułkę:
„Oświadczam, że dysponuję odpowiednimi prawami własności intelektualnej tj. do zdjęć oraz załączonego tekstu i wyrażam zgodę na ich nieopłatne opublikowanie na łamach portalu www.motormania.com.pl. Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach publikacji, zgodnie z Ustawą z dn. 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2002 r. Nr 101, poz. 926 z późniejszymi zmianami).”
Kawasaki Ninja 250R:
pierwsza miłość nie rdzewieje?
Minął niemal dokładnie rok, od kiedy rozstałam się ze swoim pierwszym motocyklem, czarnym jak smoła Kawasaki Ninja 250R. Tym, o którym ponoć zawsze mówi się z sentymentem, bo przecież to na nim uczyłam się jeździć, zaliczałam pierwsze gleby, pierwsze sukcesy, poznawałam pierwszych motocyklowych znajomych. Z pewnością na zawsze pozostanie dla mnie to jednoślad niezapomniany, ale mimo wszystko postaram się podejść obiektywnie do mojego subiektywizmu w tym podsumowaniu naszej wspólnej przygody.
Zacznijmy od tego, co na temat swojego motocykla mówi Kawasaki. „Przewidywalny, stylowy, praktyczny – Ninja 250R to idealna propozycja na pierwszy motocykl. Posiada wszystkie cechy dużego motocykla, co sprawia propozycję Kawasaki bardzo atrakcyjną.” Jest to bardzo trafny opis, nie obiecuje gruszek na wierzbie, a oddaje to, czym Ninja 250R w rzeczywistości jest. Ale po kolei…
Na początek skupmy się wyglądzie. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę sportową sylwetkę, zakochałam się bez pamięci. Dziś patrzę na swoje zauroczenie z lekkim rozbawieniem, bo stylistycznie ten motocykl na pewno nie rzuca na kolana. Trzeba jednak przyznać, że w 2008 roku, kiedy został przestawiony światu, przewrócił do góry nogami wszystko, co wcześniej sądziło się o klasie motocykli małolitrażowych. Zadziorny, opływowy, bezkompromisowy. Na pierwszy rzut oka wyglądał na maszynę zdecydowanie większą niż 250-tka i dopiero bliższe przyjrzenie się zdradzało szczegóły, z bardzo wąskimi oponami na czele. Mnie osobiście jednak najbardziej drażniły jego przednie lampy, wyglądające jak oczka przestraszonego pisklęcia, na szczęście w odnowionej Ninjy 300 Kawasaki zastosowało już piękne „kocie oczy”. Mimo wszystko jeżdżąc tym motocyklem nigdy nie wstydziłam się, że dosiadam skuterka.
To porównanie nieprzypadkowe, bowiem dźwiękowi silnika małego Kawasaki niestety daleko do jego większych braci. Pomijając jednak kwestie estetyczne, jednostka napędowa wcale nie jest taka słaba. A wręcz dla żółtodzioba, którym byłam, kiedy zaczynałam nim jeździć, silnik wydaje się być diabelsko mocny, ale też, jak stwierdziło Kawasaki w swoim prospekcie, przewidywalny. Z pewnością nie wylądujemy na plecach, jeśli ruszymy spod świateł zbyt gwałtownie, ale też nie musimy martwić się tym, że auta będą nas wyprzedzać z każdej strony. Około 7s do setki to wynik, który pozwala płynnie ruszyć ze skrzyżowania, a przy większych prędkościach, do około 150 km/h motocykl rozpędza się całkiem sprawnie. Osiągnięcie deklarowanej maksymalnej prędkości 170 km/h jest trudniejsze i wymaga sporo rozpędzania.
Osobną kwestią wartą wspomnienia jest zakres obrotów, w których motocykl „jedzie”. Krótko mówiąc Ninję 250R trzeba kręcić. I to mocno! Ja zazwyczaj jeździłam w przedziale 9-13 tysięcy obrotów i dopiero wtedy czułam, że prędkość otaczającego mnie świata zmienia się zauważalnie. Nie ma tu więc zbytnio mowy o elastyczności, na trasie niemal każde wyprzedzanie musi być zaplanowane i poprzedzone zbiciem biegu – nie ma takiej partyzantki jak na motocyklach o większych pojemnościach. Jest to pewien minus, ale można się do tego przyzwyczaić. Niestety trzeba też pamiętać, że taka jazda wiąże się z dość dużym spalaniem. W moich rękach mała Ninja nie zadowoliła się nigdy mniejszą ilością paliwa niż 5L/100km, a zazwyczaj oscylowała między 5,5 – 6. Moim znajomym udało się jednak osiągnąć wynik z magiczną 3 z przodu. Czyli da się, tylko mi brakowało cierpliwości 🙂
Nowa, salonowa sztuka motocykla kosztowała niecałe 20 000 zł. Co oferowała w tej przystępnej cenie? O wyglądzie już mówiłam, ale muszę przyznać, że spasowanie i wykonanie plastików jest przyzwoite. Niestety oszczędności widać w kilku dość istotnych aspektach. Brak regulacji ustawień zawieszenia, czy klasyczne przednie zawieszenie w tej klasie cenowej raczej specjalnie nie dziwi, niezbyt estetycznie wyglądające okrągłe zegary to kwestia przyzwyczajenia, ale brak porządnego ogumienia jest olbrzymim mankamentem. Oryginalnie montowane opony nadają się tylko i wyłącznie do jazdy po suchym, ciepłym asfalcie, ale nawet w takich warunkach dają słabe rozeznanie, co się dzieje z motocyklem w zakręcie. W połączeniu z często bardzo małym doświadczeniem osób dosiadających tego jednośladu, daje to mieszankę wybuchową, skutkującą poczuciem olbrzymiej niepewności i braku wiary w swoje umiejętności. Oprócz opon, do wymiany nadaje się też seryjny, bardzo słabo tłumiący, olej w przednim zawieszeniu. Tu co prawda mogę trochę zrozumieć producenta, bo ten motocykl, pomimo sportowych aspiracji, na służyć przede wszystkim jako wygodny środek codziennej lokomocji i dzięki takiemu zestrojeniu zawieszenia, jazda po dziurach jest dość komfortowa. Mi jednak „nurkowanie” przodu przy każdym hamowaniu bardzo przeszkadzało. Dodatkowo na torze wyścigowym, który zaczęłam odwiedzać w drugim roku jazdy Ninją, utwardzony dzięki zmianie oleju przód dawał znacznie lepsze wyczucie motocykla w złożeniu w zakręcie.
Skoro już jestem przy sportowym rodowodzie Ninjy, to warto wspomnieć co nieco o pozycji za sterami. Z pewnością trudno byłoby ją jednak nazwać sportową, mały motocykl Kawasaki stawia po raz kolejny na wygodę użytkownika i, o ile doskonale sprawdza się to w mieście oraz na trasie, to podczas wizyt na torze musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby wzorem Marca Marqueza przycierać w zakręcie… eee… no ja przycierałam tylko podnóżkami i wydechem! 🙂 Większość osób pozycję określiłoby jako komfortową, nogi nie są zgięte pod ostrym kątem, a wysoka kierownica nie zmusza do leżenia na baku w trakcie spacerowego przejazdu przez zatłoczone ulice centrum miasta. Jako jednak, że ja nie jestem większością osób, to mi taka pozycja nie przypadła zbytnio do gustu, głównie przez sztuczną pozycję, jaką musiałam przyjąć w złożeniu na torze. Nie do tego jednak został zaprojektowany ten motocykl.
Nie jest to też jednoślad typowo turystyczny, a to zastosowanie również przetestowałam, gdy byłam zmuszona wrócić z pasażerem do Wrocławia, po tym jak jego motocykl odmówił posłuszeństwa. A właściwie, ponieważ mój pasażer był rosłym i ciężkim facetem, na moją wyraźną obawę o nasze bezpieczeństwo to pasażer prowadził, a kierowca siedziała z tyłu i notowała w głowie przerażona, co musi zapamiętać i opisać kiedyś na blogu, na temat jazdy na tym czymś, co udaje siedzenie dla drugiej osoby (swoją drogą to podziwiam te wszystkie plecaczki na Yamahach R6, które zadupki mają cienkie jak stringi…). Mam już doświadczenie w jeździe jako pasażerka, podróżowałam wielką turystyczną Hondą VFR oraz supersportową Aprilią RSV. Porównanie więc mam. A jednak to na Ninjy serce podchodziło mi do gardła przy każdym przechyle. Czułam się potwornie niestabilnie i wysoko, pomimo słusznego wzrostu kierowcy wydawało mi się, że nie mam się jak trzymać ani jego (bo moje ręce nie potrafiły objąć prowadzącego i jego plecaka), ani motocykla (bo kolanami mogłam co najwyżej ściskać powietrze, a siedzenie motocykla wbijało mi się w łydki). Z musu przejechałam te kilka kilometrów, ale ich pokonanie wydawało się wiecznością i z pewnością z własnej woli nigdy bym na ten motocykl jako pasażerka nie wsiadła. On jest zdecydowanie jednoosobowy!
A więc, dla kogo i do czego ten motocykl jest przeznaczony? Uważam, że to genialny sprzęt do rozpoczęcia swojej przygody z jednośladami. Uczy i bawi, wybacza wiele błędów, jakie popełnić musi każda początkująca osoba, a jednocześnie nie przeraża fakt, że lekkie odkręcenie manetki skończy się wywrotką na plecy, a muśnięcie klamki hamulca – fikołkiem do przodu. Przy tym jest zadziwiająco zrywny, pod warunkiem, że obroty utrzymujemy blisko maksimum. Zdecydowanie zgadzam się z producentem, że jest to motocykl praktyczny i chyba właśnie taki cel przyświecał jego konstruktorom, jazda nim po mieście to sama przyjemność. Mimo to sprawdzi się też na torze (sprawdziłam), w gymkhanie (też sprawdziłam), a na upartego nawet w stuncie! (to sprawdziło parę osób, które publikują swoje filmy na YouTube…). Kawasaki Ninja 250R jest więc motocyklem bardzo uniwersalnym, który może dać naprawdę wiele frajdy, a dla mnie oczywiście pozostanie niezapomniany, jako ten pierwszy.
Od redakcji: W zupełności zgadzamy się z tym, co Maja napisała w podsumowaniu! Ninja 250R to świetny motocykl dla początkującego. Nie onieśmiela, wiele wybacza, a gdy umiejętności motocyklisty się już podniosą, wciąż może dawać sporo frajdy z jazdy. Przy okazji jest nieźle wykonany, całkiem wytrzymały, a dostępność części i używanych egzemplarzy jest spora.