Rok temu było dokładnie tak samo: po serii upalnych, słonecznych dni, na ten jeden dzień – dzień pierwszej, majowej rundy GymkhanaGP, zawodów w randzie mistrzostw Polski, nad Szczecin nadciągnęły chmury siąpiące ohydną wilgocią.
Nie wiadomo jakiemu to bóstwu naraziła się motoFUNdacja, że już drugi rok z rzędu powtarza ten mało śmieszny dowcip. Ale zawodnicy, w liczbie ponad pół setki, meldujący się na zawodach pokazali deszczowi słynny gest Kozakiewicza i wsiedli na motocykle, by zmierzyć się z kolorowymi pachołkami, śliską nawierzchnią i własnymi umiejętnościami. Niektórzy, jak debiutanci z Gliwic, jechali całą noc w deszczu, a po zarejestrowaniu się zamiast na trening pojechali do sklepu kupić suche ubrania, bo byli przemoczeni do majtek. Prócz przybyszów ze Śląska reprezentowane były: Lublin, Kraków, Poznań, Gorzów oraz oczywiście bardzo silne zespoły z Warszawy, Wrocławia i stolicy polskiej Gymkhany – Szczecina.
Równolegle z przedpołudniowymi treningami rozegrany został konkurs GP8 – pięciokrotne przejechanie ósemki o rozstawie pachołków 12m. Na starcie stanęli między innymi dwaj współrekordziści Polski w tej konkurencji, Rufi Rafał Dziki-Sereda, i Oscar Kubicki (29.00sek). Tym razem jednak padał deszcz i wiadomo było, że żaden rekord nie padnie. Od Rufiego (4. miejsce) szybszy był jednak wrocławianin Beniamin Mucha (30,6sek). Dokładnie taki sam czas uzyskał Smelka Tomek Smela. Do klasyfikacji liczony jest lepszy z czasów uzyskanych w dwóch podejściach, ale w takiej sytuacji o miejscu decyduje czas tej drugiej, słabszej próby, więc finalnie Benek stanął na trzecim stopniu podium, a Smelka na drugim. Zwycięstwo wywalczył natomiast Dziki Krzysiek Dzikowski uzyskując czas 30,4 sek., aczkolwiek niektórzy insynuowali, że wygrał, bo znał trasę. 😉 Niespodzianką był wynik Ciuta11. Stunter z Bodzęcina, którego popisy zawsze towarzyszą szczecińskim zawodom Gymkhany (tym razem występował z kumplem Patem) jako prawdziwy artysta zwraca zawsze bardziej uwagę na formę niż treść i jeździ driftem. W gymkhanie ten styl jest bardziej efektowny niż efektywny, ale tym razem na ósemce dał Ciutkowi piąte miejsce.
Trasę do konkursu głównego układał Adaśko Adam Olesiuk – pionier gymkhany w Szczecinie i zdobywca fair play na zawodach sprzed roku. Jej założeniem była szlachetna prostota, o ile można to określenie odnieść do czegoś co składa się wyłącznie z tzw. „curves”. Dłuższe łuki zbalansowane zostały przez ciasne zawrotki – prócz pachołków trzeba było uważać też na trawę, a paru jeźdźców zaliczyło off-road! Na deserek dwie koniczynki, czerwona i niebieska.
W konkursie głównym zawodnicy podzieleni byli jak zawsze na początkujących i doświadczonych. W grupie amatorów po pierwszym przejeździe już na początku wysoko poprzeczkę postawił Automateusz, Mateusz Jeżewski. Debiutował on w zeszłym sezonie mając zaledwie lat piętnaście i na Aprilce RS50 (!) uzyskał od razu 8 miejsce. Tym razem jadąc Yamahą YBR 125 wykręcił 1:10,1 i długo pozostawał liderem. Prowadzenie odebrał mu dopiero startujący pod koniec stawki Łukasz Tabor z Warszawy (Suzuki GSXR 750 Gymkhana Evo2) – mistrz Polski na ćwierć mili, który dwukrotnie próbował już sił w Gymkhanie w zeszłym roku, ale „zawsze coś” – „gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka”; za każdym razem na koniec mówił „a mogłem być trzeci”. Tym razem po pierwszej kolejce, z czasem 1:07,9 w końcu był trzeci; Dragon92 objechał go jednakowoż, ale o włos (o grubości 0,2 sek.), a o kolejny włos lepszy był Łukasz Malarz (Kawasaki ER-6n; raz już stał na podium amatorów). W drugiej kolejce przejazdów na przesychającym już asfalcie Malarza i Tabora dzieliło 0,1 sekundy! Ale szczecinianin trącił pachołek, więc to karna sekunda zadecydowała o jego drugim miejscu. Tabor tym razem również „mógł być trzeci”, ale wyszło trochę inaczej. 😉 Dragon pomylił trasę, młodziutki Automateusz znów doskonale i bezbłędnie wykręcił świetny czas i już się cieszył na podium, ale uwzględniono protest dwóch zawodników i pozwolono im powtórzyć przejazd, przez co jeden z nich, Marcin Wrzesiński, ku rozpaczy nastolatka, wskoczył na trzecie miejsce.
Ze wszystkich debiutujących w tych zawodach motocyklistów najlepszy rezultat uzyskała piękna Maiya, Maja Staniszewska (Suzuki GSXR 600), podopieczna Zachara z Wrocławia. Wjechała z marszu na 7 miejsce w kat. amatorów, a także zrobiła 15. czas zawodów, co dało jej już w debiucie punktowane miejsce!
W antrakcie swoje zabytkowe dwusuwy (ten dźwięk… co ma wdzięk… niczym nocnik, który pękł…) prezentowali organizatorzy Veteran Cup, zaś niezaplanowaną atrakcją dodatkową okazały się przejazdy Tomka Królaka na jego słynnej, starożytnej WSK, która odżyła niczym feniks z popiołów dzięki jego wytrwałości i wiedzy (jej historię prezentowaliśmy na MotoRmanii). W pierwszym przejeździe zgasła i trzeba było ją na pych odpalić na trasie. Za drugim odmówiła współpracy już definitywnie, w najdalszym zakątku trasy, ale dzielni sędziowie liniowi oraz Adaśko po kolei pchali ją tak, by Tomek dojechał wierzchem do mety. Był to chyba pierwszy w historii wyścig ukończony na zdechniętym koniu. Czyż nie dobija się koni? 🙂
Rywalizacja zawodników kategorii pro była prawdziwym pojedynkiem gigantów. Na starcie stanęli zarówno zawodnicy z ogromnym doświaczeniem, jak i młode wilki. Beniamin Mucha z Wrocławia (Honda CBR 600RR) wicemistrz sezonu 2012 Honda Gymkhana i ubiegłoroczny nieoficjalny Mistrz Polski GymkhanaGP (z czterech rund wygrał trzy, raz był drugi). Rufi – Rafał Dziki-Sereda (Honda CBR 600 F4i), „cudowne dziecko szczecińskiej Gymkhany” sezonu 2012, który w swych drugich w życiu zawodach Honda Gymkhana zdobył drugie miejsce w kat. open i puchar Prezesa, a potem regularnie stawał na podium, rekordzista GP8. Współ-rekordzista Oscar Kubicki (Suzuki GSXR 750 K5), który w finale Honda Gymkhana 2012 był drugi i zaledwie o ćwierć sekundy przegrał z Wojtkiem Terminatorem Grodzkim pojedynek o Puchar Prezesa. I ubiegłoroczni debiutanci, którzy wygrywali kategorię amatorów w kolejnych rundach. Dziki Krzysiek Dzikowski (Honda CBR F4), który już po awansie do kat. pro dwukrotnie tracił podium o 0,1 sek (pół włosa) i 0,4 sek (2 włosy) przez trzaśnięte pachołki. 17-letni wówczas Marino Mariusz Juszczak z Krakowa, zwycięzca w drugim w życiu wyścigu, który potem zaczął jeździć też w Pucharze Polski (w kwietniu 2.miejsce na Slovakiaring). Oraz Smelka Tomek Smela, który wygrał w 4. rundzie na dwudziestolenim Suzuki GN250 i na ten sezon własnymi rękami wraz z kolegą Bodziem skonstruował prototypową Hondę Francę złożoną z kilku różnych motocykli, z silnikiem CBF500, o której już pisaliśmy.
Przewroty historyczne – i powtórki historyczne
Niestety, wyścigi to nie randka: gdy robi się mokro, stają się znacznie mniej przyjemne. Półtorowe opony Beniamina nie sprawdziły się w deszczu. Jeszcze podczas treningów na jednym z szybszych łuków trasy treningowej, gdy już wychodził z winkla, uciekł mu tył a następnie koń wierzgnął ostrego highside’a. Z początku wyglądało na to, że bardziej ucierpiał sprzęt niż jeździec, który opuścił tor o własnych siłach. Wokół potrzaskanej Cebry zebrała się cała motoFUNdacja i wrocławianie. Naprostowali i poskręcali skrzywioną kierę, połamaną manetkę i hamulec, prawy set nadsztukowali kawałkiem drewna. Zupełne deja-vu: rok temu po glebie w treningach tego samego jeźdźca, ci sami ludzie, naprawiali ten sam set, w tym samym koniu! Po reanimacji Cebry heble i gaz nadal nie działały poprawnie, ale jako-tako jechać się dało, więc Beniamin zamiast udać się na prześwietlenie, mimo nasilającego się problemu ze stawem skokowym, wrócił na trasę treningową. „W sumie nie używam tego hamulca tak dużo… a jak jeżdżę, to mniej boli…”
W pierwszym przejeździe zatem obrońca tytułu mistrza Polski, jadąc tą swoją niezwykłą techniką i składając Cebrę w transcendujące fizykę złożenia, zrobił świetny czas 1:03,5. Rufi również pojechał doskonale i lepszy był o włos. Młody Dziki poszedł jak burza – z grzmotem i błyskawicą: walnął glebę, błyskawicznie się pozbierał i dojechał w czasie 1:02,8 (!!!) plus sekunda kary za przewrócenie motocykla. Podobny kowbojski numer zrobił zresztą na 3 rundzie w 2013: lecąc na asfalt nie puścił kiery i wskakując na koń dodał gazu nim jego tyłek dotknął siodła! Ale jeszcze szybszy okazał się debiutujący w klasie PRO Smelka: jego rewelacyjny czas 1:00,0 dawał mu prawie trzysekundową przewagę nad Dzikim przed drugą serią, która odbyła się na prawie-suchym. W drugiej kolejce Beniamin, który już nie mógł chodzić, zrobił czas 57,4 sek i był tym razem o 1,3 sekundy szybszy od Rufiego, ale meldując się w kopercie mety, wiedząc że nie utrzyma motocykla na prawej kontuzjowanej nodze, poleciał za mocno w lewo i wylądował na asfalcie, co kosztowało go 3 sekundy kary. Dziki okazał się odporny na tłumaczenia, że „to się robi gumą do dołu” i wykonał kolejną widowiskową glebę i jeszcze bardziej widowiskowe błyskawiczne wskoczenie na konia! I mimo to dojechał na metę w czasie 57,8, sekundę szybciej niż Rufi. Ale kary za gleby zadecydowały o przewadze Rufiego. Jako ostatni jechał Smelka, prezentując doskonałą technikę i zawrotną szybkość na swojej przedziwnej Francy i uzyskując czas 55,7. Jako jedyny miał sumę czasów mniejszą niż 2 minuty, co dało mu podczas debiutu w klasie zwycięstwo z przewagą 6,2 sek!!!
Niemniej, ogromny szacun dla Beniamina, który w minionych dwóch sezonach ani razu nie znalazł się poza podium; tym razem startował na połamanym koniu i – jak okazało się na oddziale ratunkowym szpitala klinicznego kilka godzin później – ze złamaniem stawu skokowego, wykręcił świetne czasy i jedynie na skutek gleby w kopercie mety stracił drugie miejsce.
Końcowa kolejność zatem wyglądała następująco: 1. Smelka, 2. Rufi, 3. Dziki (szczecinianie); 4. Beniamin, 5. Zachar, 6. Oscar (wrocławianie), 7. Marino (Kraków), 8. debiutujący w klasie Pro senior Gymkhany Żuczek na Hondzie Transalp, 9. Ciut11 (jadący driftem oczywiście). Szczegółowe wyniki wszystkich konkurencji i klasyfikację generalną znajdziecie na gymkhana-gp.pl.
Żartowaliśmy potem ze Smelki, że jest lepszy niż jego rówieśnik z rocznika 1993 Marc Marquez; genialny Hiszpan w swym debiucie w top class był trzeci, zaś zwyciężył „dopiero” w drugiej rundzie, a Smelka debiutując w klasie Pro wygrał już za pierwszym razem. 🙂
Salomonowa decyzja Salonu
Deserkiem zawodów była rozgrywka o Puchar Motorismo, największego sponsora imprezy. Między ustami a brzegiem tego pucharu znajdował się jednak bardzo fajny kask HJC IS-17, więc było to coś więcej niż tylko walka o złote kalesony. W szranki stanęło po czterech najlepszych z obu klas; o rozstawieniu zadecydowało losowanie. W ćwierćfinale Tabor znów trafił na Malarza (czy to nie ma już znamion manii prześladowczej…?), ale szczecinianin poleciał na trawkę (a to nielegalne podobno…); Beniamin, nadal nieświadomy że ma złamaną nogę, jechał przeciwko Dzikiemu, który dla odmiany nie przytulił się do asfaltu i z kolei w półfinale zmierzył się i wygrał z Rufim, ustanawiając zarazem rekord toru (53,8). Emocje sięgnęły szczytu, gdy Smelka po pojedynku z Taborem spotkał się w finale z Dzikim. Który zdobędzie Puchar Motorismo? Dwaj szczecinianie, koledzy, razem trenujący i razem grzebiący w motocyklowych śrubkach, sympatyczni i skromni młodzi ludzie, cenieni przez publiczność. Dlaczego ktoś musi przegrać, by ktoś wygrał??? To jest właśnie ów smutek sportu, że za każdą czyjąś radością ze zwycięstwa stoi czyjś smutek z porażki…
Pierwszy pojechał Dziki. Szybkość, precyzja, doskonałość – pokonał tor w czasie 54,2 sekundy. Drugi Smelka. Szybkość, precyzja, doskonałość. Wszyscy wstrzymali oddech gdy Acze odczytywał pomiar czasu ze stoperów. Czas: 54,2 sekundy!! Remis!!!! Jelly Daniel Kisiel, legendarny komentator gymkhany, zadał pytanie – co robimy? Trudno podzielić przecież kask na pół. Oczy wszystkich skierowały się na szefostwo Moto-ABC, szczecińskiego salonu Motorismo, fundatorów nagrody, jak na stronie rozmawiają z koordynatorami zawodów. Publiczność, wolontariusze i zawodnicy zaczęli skandować: Mo-to-rismo! Mo-to-rismo! I po chwili usłyszeliśmy werdykt: nie robimy żadnej dogrywki, zwycięstwo jest zwycięstwem – obaj zawodnicy otrzymują puchar i nagrodę, czyli po jednym kasku dla każdego. Potężny szacun dla postawy i klasy sponsora, zasłużenie nagrodzonego przez obecnych burzą braw, i wielka, wzruszająca radość, że czasem mimo wszystko sport może nie mieć sumy zerowej, że może być zwycięzca bez przegranego! Dwie pierwsze nagrody – tego jeszcze nigdy w historii polskiej gymkhany nie było! A widok szczęśliwych Dzikiego i Smelki stojących razem i przybijających piątkę na szczycie podium – bezcenny!
Ania, która wraz z mężem prowadzi szczecińskie Motorismo, powiedziała mi potem w kuluarach: Ja byłam za Smelką, a Arek za Dzikim, a że w małżeństwie nie może być konfliktu, to wyszło najlepiej jak mogło. 🙂 W podziękowaniu dla sponsora i publiczności, dwaj zwycięzcy zrobili pokazowy przejazd w parze. Jadąc jeden za drugim, bezkolizyjnie wykonali trasę… W jeszcze krótszym czasie 54,0 sek!
Połamać się, ale nie załamać się…!
Pierwsza w historii runda z podwójnym zwycięstwem była niestety zarazem pierwszą w historii, w której zawodnik gymkhany doznał poważnego urazu. Gleb zawsze było dużo, ale dotąd kończyło się co najwyżej na siniakach. Na podium GP8 Beniamin dokuśtykał i wskoczył na jednej nodze… Teraz leczy się na ortopedii urazowej we wrocławskim szpitalu 🙁 Życzymy mu szybkiego powrotu do zdrowia, zwłaszcza że runda w jego rodzinnym Wrocławiu już za 5 tygodni!
Zdobywcy podiów obu klas i GP8 otrzymali nagrody: odzież i akcesoria od Modeki, Motorismo i Mata – szczecińskiego dystrybutora Motul (w tym kurtka Modeka Mesh2, Rebelhorn Cubby, rękawice Modeka Mesh2). Wręczono też nagrodę dla najszybszej kobiety (Maiya) oraz wyróżnienie dla najbardziej wytrwałego spośród jeźdźców ciężkich maszyn. Otrzymał je Wojtek Ginał, który przyjeżdża na każdą gymkhanę i niezrażony uzyskanym czasem majestatycznie i precyzyjnie pokonuje trasę konkursową swoją ogromną Yamahą XVS 950 A Midnightstar, a także niestrudzenie propaguje tę dyscyplinę wśród braci w czoperstwie. Tradycyjnie w GymkhanaGP statuetki są niepowtarzalne i postindustrialne; puchary i medale z części motocyklowych i narzędzi wykonał szczeciński warsztat Długosz.
Kilka nagród rozlosowano także wśród uczestników. Jedną z nich było wykonanie klatki do motocykla przez firmę GT Projekt. (Jeden z chętnych uzasadniał swą potrzebę posiadania klatki faktem że chce wziąć ślub. Dziwne… z własnej woli chce się zamknąć w klatce, to na co mu druga klatka…?) Inną z takich nagród był pakiet prezentów od Motula, którą wylosował… Tomek Galiński, fundator klatki (też startujący w konkursie). No i jak tu nie wierzyć w prawo karmy?
To, co się działo w Szczecinie, transcenduje delimitacje ludzkiej imaginacji – wydawałoby się, że nie da się zrobić jeszcze bardziej odjazdowej imprezy, a jednak!! Tak przedziwnych zawodów jeszcze nie widziałam, a byłam na wszystkich od początku 2012 roku… Ci co nie byli, niech żałują, tymczasem motoFUNdacja zaprasza na kolejne edycje: 28 czerwca Wrocław, 26 lipca – Łódź, 30 sierpnia – Warszawa, 20 września – Szczecin. Do klasyfikacji generalnej, w której punkty przyznawane są na podstawie czasu osiągniętego w rundzie bez podziału na klasy, liczone są 4 najlepsze wyniki w sezonie, więc kto opuścił jedną rundę, może jeszcze powalczyć!
Dziękujemy za patronat medialny MotoRmanii oraz za wsparcie: Moto-ABC – szczeciński salon Motorismo, Modeka Polska, Mata – szczeciński dystrybutor Motul, ProMoto – szkoła nauki jazdy Łukasza Malarza, GT Projekt – klatki do pojazdów, MotoCombo, warsztat Długosz, TV Pomerania, KubaSikorski.pl, 5strona.pl, GymkhanaPolska.pl, Coyote Club, Miasto Szczecin. Zawodów tych nie byłoby również bez ofiarnej, bezinteresownej pracy wolontariuszy motoFUNdacji. I ty możesz nas wesprzeć – szczegóły na gymkhana-gp.pl.
Galeria najlepszych zdjęć już niebawem!