Fabryczna ekipa Kawasaki wygrała 42. edycję legendarnego wyścigu Suzuka 8 Hours. Zmagania w Japonii upłynęły pod znakiem dramatycznych ostatnich minut i… ogromnych kontrowersji. W punktowanej dwudziestce ośmiogodzinny maraton ukończył Paweł Szkopek.
Zacznijmy od tego, co działo się na czele stawki. Praktycznie przez cały wyścig o zwycięstwo walczyły trzy fabryczne ekipy; Kawasaki, Hondy i Yamahy, która wygrywała finał FIM EWC przez cztery ostatnie lata. To zespoły wystawiające swoich największych asów tylko na ten jeden, ekstremalnie prestiżowy dla japońskich producentów wyścig. Jednocześnie na skraju pierwszej dziesiątki trzy pełnoetatowe ekipy FIM EWC walczyły o mistrzostwo świata, którego bronił zespół FCC TSR Honda France.
Gdy zaczęła się ostatnia zmiana tempo podkręcił Jonathan Rea na Kawasaki, który odskoczył od Takumiego Takahashiego z Red Bull Hondy, pewnie zmierzając po pierwsze od szesnastu lat zwycięstwo dla „zielonych”. Chwilę później Honda nr. 33 spadła na trzecią pozycję, wyprzedzona przez Yamahę z numerem 21.
Na pięć minut przed końcem Kawasaki nr. 10 jechało po zwycięstwo w wyścigu, a ekipa SERT, piętnastokrotni mistrzowie świata FIM EWC, po kolejny tytuł… i wtedy się zaczęło. Najpierw wybuch silnika wyeliminował z wyścigu zespół SERT, którego zawodnik, Etienne Masson, zamiast natychmiast zjechać z toru, przejechał na dymiącym Suzuki od pierwszego, aż do piątego zakrętu. Dopiero tam, załamany, zaparkował na poboczu. Taki zwrot akcji oznaczał, że tytuł trafił jednak do francuskiej ekipy SRC Kawasaki, chyba największych pechowców ostatnich kilku sezonów. To już się nie zmieniło, ale tego, kto naprawdę wygrał wyścig, nie wiedzieliśmy jeszcze dobrą godzinę po jego zakończeniu.
Wszystko dlatego, że na dwie minuty przez planowanym końcem, w piątym zakręcie przewrócił się prowadzący Rea. Jak się okazało, z powodu oleju rozlanego przez uszkodzony silnik Suzuki z numerem dwa. Sędziowie zareagowali natychmiast i zarządzili przerwanie wyścigu, choć tak naprawdę już trzy minuty wcześniej powinni wypuścić na tor samochód bezpieczeństwa.
Tutaj robi się ciekawie. Czerwona flaga oznacza, że cofamy się z wynikami o jedno kółko. Wtedy prowadziło jeszcze Kawasaki, ale przecież ekipa z numerem 10 odpadła z rywalizacji, a Rea nie wrócił o własnych siłach do alei serwisowej. Przepis mówiący o tym, że po czerwonej fladze zawodnik ma pięć minut na powrót do pit-lane (inaczej nie zostanie sklasyfikowany i nie może brać udziału w ewentualnym restarcie) wprowadzono już ładnych kilka lat temu w MotoGP, World Superbike i wielu innych seriach organizowanych przez FIM, ale… nie w EWC! Sęk w tym, że sędziowie sami nie byli w stanie jednoznacznie zinterpretować dość niejasnych przepisów.
Na szczycie podium po raz piąty stanęli więc zawodnicy Yamahy, chociaż Alex Lowes i Michael van der Mark mówili wprost; „nie zasłużyliśmy na to zwycięstwo, byliśmy wolniejsi niż Kawasaki”. Tymczasem „zieloni” szybko złożyli protest, który po nieco ponad godzinie został przez organizatorów uznany. Tym sposobem 42. edycję Suzuka 8 Hours wygrali Jonathan Rea, Leon Haslam i Toprak Razgatlioglu, który w Japonii pełnił w praktyce rolę rezerwowego i nie przejechał w wyścigu ani jednego kółka. Podium uzupełniły uzbrojone po zęby, fabryczne ekipy Yamahy i Hondy, podczas gdy na czwarte miejsce spadli ustępujący mistrzowie, FCC TSR Honda France.
Co o tym wszystkim myśleć? Wyścig był genialny, ale nie popisali się po pierwsze sędziowie, których brak decyzji i znajomości przepisów wprowadził ogromne zamieszanie – tym bardziej, biorąc pod uwagę fakt, jak ważne dla japońskich producentów jest zwycięstwo w tym wyścigu. Do pracy muszą wziąć się także organizatorzy EWC oraz FIM, którzy muszą wyeliminować ogromną czarną dziurę w przepisach i z pewnością zrobią to przed pierwszą rundą kolejnego sezonu, wrześniowym Bol d’Or.
Suzuka słodko-gorzka dla Polaków
W Japonii startowało także dwóch polskich zawodników. Jedenastokrotny mistrz Polski, Paweł Szkopek, poleciał na Suzukę dzięki wsparciu swojego wieloletniego sponsora, Grupy Omega, łącząc siły ze słowacką ekipą Maco Racing i zapraszając do wspólnego startu byłego mistrza świata FIM EWC i zawodnika MotoGP, Jamesa Ellisona, z którym startował już razem z barwach Bogdanka PTR Honda w World Supersport w 2011 roku. Paweł nie miał łatwego zadania. Do Japonii poleciał dzień po dramatycznym wypadku podczas wyścigu Alpe Adria na Oschersleben, gdzie w pierwszej chwili podejrzewano u niego złamane żebra i przebite płuco.
Mimo wszystko polsko-słowacko-angielska kombinacja spisała się na medal. Po starcie z 29. pozycji Szkopek i Ellison przejechali bezbłędny wyścig, finiszując na… najpierw dziewiętnastej, później osiemnastej a po uznaniu protestu Kawasaki na dwudziestej pozycji. Szczerze mówiąc miejsce jest mniej ważne. Najważniejsze, że Szkopek wywiózł z Japonii punkty za finisz w pierwszej dwudziestce. Dobra robota!
Niestety, mniej szczęścia miała polska ekipa Wójcik Racing Team, która ponownie wystawiła w swoich barwach Marka Szkopka, młodszego brata Pawła, a tym razem także Szweda Chrisa Bergmana i Brytyjczyka Gino Rea. Zespół Grzegorza Wójcika startował z solidnego, 24. pola, ale tym razem nie ukończył wyścigu – po raz pierwszy w sezonie FIM EWC 2018-2019. Po wywrotce Bergmana na początku wyścigu uszkodzeniu uległ silnik, który ostatecznie odmówił posłuszeństwa na dwie godziny przed metą. Wielka szkoda, ale z drugiej strony cieszą postępy, jakich Wójcik Racing Team dokonał w tym sezonie. Wisienki na torcie w kraju kwitnącej wiśni tym razem zabrakło, ale nie mamy wątpliwości, że podopieczni Grzegorza Wójcika wrócą na Suzukę raz jeszcze za dwanaście miesięcy. Wygląda na to, że znów nie będą jedynymi Polakami…