„Po zmianach w ustawie, szkolenie zgodnie z przepisami stwarza ryzyko dla moich kursantów i moich maszyn. To nie są cztery kółka!”
Druga część rozmowy z Adamem Cieślakiem – pasjonatem motocykli z trzydziestoletnim stażem na dwóch kółkach, instruktorem nauki jazdy, i z jego żoną Moniką, wraz z którą prowadzą jedyną w Szczecinie szkołę nauki jazdy zorientowaną na szkolenie motocyklistów.
Zobacz też: Pierwsza część burdelu na dwóch kółkach – Ósemka driftem z rewolucją w perspektywie
Zobacz też: Trzecia część burdelu na dwóch kółkach: diabeł tkwi w szczegółach czyli urzędnicy…
Nowa ustawa nakłada na szkoły nauki jazdy obowiązek szkolenia kursantów już od pierwszej godziny praktyki na motocyklu spełniającym wymagania na daną kategorię prawa jazdy. Co to oznacza w praktyce? Że osoba, która ukończyła 24 lata i może bez posiadania niższej kategorii od razu zacząć szkolenie w kierunku kategorii A, będzie uczyła się na motocyklu o mocy przekraczającej 50 koni – bo taki jest wymóg dla motocykla kat. A. W praktyce będzie to zapewne motocykl taki sam, jaki używany jest do egzaminowania kierowców w miejscowym WORDzie, a te wyposażają się nawet w maszyny o mocy przekraczającej 70 koni. Co więcej, szkoły nauki jazdy mają obowiązek zgłoszenia do starostwa terminu pierwszej godziny zajęć praktycznych. Jeśli kontroler z urzędu będzie chciał, może przyjść i sprawdzić, czy nieszczęsny kursant nie siedzi na motocyklu o mniejszej pojemności. Szczeciński WORD nie zaopatrzył się jeszcze w motocykle egzaminacyjne dla kat. A i A2, nawet nie poinformował co zamierza kupić – ale chodzą słuchy, że ma to być…
Kawasaki ER-6n – mówi Adam Cieślak. – 72 konie, twin który ma kopa. Wyobraź sobie że przychodzi tak jak Ty, kobieta Twojego wzrostu, Twojej wagi, dostaje dwustukilowy motocykl o sporej mocy i uczę ją ruszać na pierwszej godzinie.
Na samą myśl zrobiło mi się zimno. Dla uściślenia – mam 155cm wzrostu i 46 kg żywej wagi (bez butów). Zaczynając kurs kategorii A jeździłam najpierw na Yamaha SR 125, potem na YBR 125, później na Suzuki GN 250, by w końcu dosiąść egzaminacyjnej Yamahy YBR 250, która wydawała mi się ogromną kobyłą i siedząc na niej ledwo sięgałam asfaltu czubkami butów. Dodatkowo, jeżdżenie na różnych motocyklach w czasie kursu dało mi też porównanie i pojęcie, jak się czuję na rozmaitych rodzajach sprzętów i jaki mi pasuje najbardziej, co pomogło w określeniu jaki motocykl chcę później mieć. Było to więc istotne z punktu widzenia rozwoju człowieka jako motocyklisty.
– Czyli nie będziesz mógł, tak jak mnie, uczyć ich najpierw na SR-ce, potem na Gienku…?
– Zgodnie z ustawą nie będę mógł tego robić, – odpowiada Adam – ale jak inaczej mam zadbać, żeby przeżyli moi kursanci oraz moje maszyny? Przecież nie każdy będzie miał najpierw A2. Przychodzą do nas ludzie czterdziestoletni, którzy nigdy wcześniej nie siedzieli na motocyklu. A to jest samobójstwo, zabójstwo na człowieku, który nigdy nie jeździł, choćby i miał 2 metry wzrostu, wsiadać od razu na 72-konną maszynę.
To nie są cztery kółka, a na dwóch kołach to bardzo boli i dużo kosztuje. Do auta, które ma 200 koni można wsadzić kogokolwiek, człowieka co to nic nie umie, bo obok siedzi instruktor, który ma sprzęgło i hamulec, i jest w stanie dopilnować, by kursant nie zrobił krzywdy sobie, innym i pojazdowi. W razie czego zatrzyma auto i ono się nie przewróci. A ja wsadzę zielonego kursanta na mocną maszynę i co? Nic nie poradzę! Na placu nie mogę dogonić nawet 125ki jak ucieka, bo kursant pomylił hamulec z gazem. I jak się wbije w płot, czy przewróci, to może sobie złamać nogę, albo kręgosłup.
Takie rzeczy wymyślają urzędnicy z ministerstwa transportu i budownictwa, którzy może i jeżdżą samochodami, ale nie mają pojęcia o szkoleniu motocyklistów.
Myślę że instruktorzy nie będę się stosować do ustawy – dodaje Monika. – Nie stać by nas było na tak częstą wymianę sprzętu, który nie jest tani. Jeśli kursanci raz w tygodniu będą mi rozbijali motocykl wart trzydzieści tysięcy, ileż ten kurs musiałby kosztować żeby zwracały się koszty napraw? Pomijam, że płot wokół placu, który miał już różne przygody, też może tego nie wytrzymać.
Nie wiemy, czy lepiej inwestować w trzy czy cztery nowe maszyny, czy nie lepiej będzie zamknąć szkołę i otworzyć budkę z lodami. Bo może wtedy damy radę wyjść na zero.
Może zamysłem ustawodawcy było to, żeby nie zaczynali od kategorii A ci, którzy się nie nadają na tak duży, ciężki, mocny motocykl – opowiada dalej Adam Cieślak. – Jeśli tak, to idea jest dobra, ale szczegóły bez sensu. Żeby to wprowadzić w ten sposób w jaki to wymyślili, trzeba zmienić mentalność Polaków. Tutaj każdemu się wydaje że jest mistrzem świata, Valentino Rossim, i wszystko potrafi. Niektórych się nie da przekonać do tego, że jeśli będą zaczynali od motocykli o mniejszej pojemności, a potem spróbują większych maszyn, nauczą się więcej niż zaczynając od razu od mocnej. Ja zaczynałem od 50-ki, potem jeździłem prawie dziesięć lat 250tką, dopiero potem japońskim ścigaczem. I uważam że dzięki nabytym w ten sposób umiejętnościom jeżdżę bezpiecznie od trzydziestu lat, codziennie nakręcając setki kilometrów, miałem wiele podbramkowych sytuacji, ze wszystkich wyszedłem cało i żyję.
Zaczynanie od małego motocykla ma głęboki sens. Ale spróbuj napisać coś takiego w internecie czy na forum, to cię zaraz wyśmieją. Większość powie: „a co ty, bo ja jestem rozsądny, przecież ja już wszystko wiem”. „Co, ja nie dam rady?”. A na tych szkoleniach z doskonalenia jazdy, które organizowaliśmy w zeszłym roku większa część motocyklistów z jakimś już przecież stażem nie potrafiła ominąć przeszkody, nie potrafiła hamować awaryjnie, już nie mówiąc o wchodzeniu w zakręt. To nie jest kwestia rozsądku, czy wiedzy, ale umiejętności, które wypracowuje się praktyką przez wiele lat, dzięki temu że sytuacje powtarzają się setki razy.
Najmłodsi będą musieli robić te kategorie po kolei – dodaje Monika – ale przecież nie każdy, który skończył 24 lata, ma równo pod sufitem. Nie każdy jest mądry, inteligentny, poukładany. Mieliśmy osiemnastolatków, którzy byli bardziej rozsądni niż niejeden trzydziestoparolatek.”
Najlepsi kursanci, którzy do nas przychodzą, to ci którzy szkolą się na kategorię A1 – mówi Adam Cieślak. – Bo to są młodzi ludzie, którym można poukładać dobrze w głowie, pokazać im co to jest jeżdżenie motocyklem, jakie są niebezpieczeństwa. Zdają prawo jazdy na 125kę i przez dwa lata robią sobie praktykę tymi maszynami. 125ka za szybko nie pojedzie, bo 90-100 km/h to jest max, nie ma dużego przyspieszenia, można nauczyć się hamować, wchodzić w zakręty, parę razy się wyglebić i nic się nie stanie. Ttay ludzie po dwóch latach przychodzą, wsiadają na większy motocykl i nie ma z nimi żadnego problemu. Pokazywanie im, jak się jeździ na większej maszynie, to jest przyjemność. I dla mnie tak samo powinno wyglądać szkolenie dorosłych, także trzydziesto-, czterdziestoletnich. Też powinni pojeździć ze dwa lata na mniejszym motocyklu, i potem wsiadać na coś większego. A nie od razu 70-konna maszyna na kursie, więc po egzaminie wsiada na 150-konną. Nie da rady nauczyć się w ten sposób.
Było paru takich młodych chłopaków, którzy robili u mnie prawo jazdy i kupili na pierwszy motocykl mocną maszynę, np. R6. I niestety nie przeżyli tego. To takie ostrzeżenie dla innych, taki palec boży – wsiadając bez doświadczenia na motocykl o dużej pojemności możesz skończyć na cmentarzu. Aż korci potem powiedzieć „a nie mówiłem”.
Mieliśmy takiego kursanta – przypomina sobie Monika – który zrobił teorię, w trakcie wykładów wykłócał się, dyskutował z Adamem, opowiadał historie, jak mu motocykl wpadł w shimmie itp., a potem na pierwszą jazdę nie przyszedł. Dodzwoniłam się do matki, a ona powiedziała, że syn się zawinął na drzewie i już jest nawet po pogrzebie. Erszóstką.
Tak więc – podsumowuje Adam – w Polsce w ten sposób się to nie uda. To nie są Niemcy, którzy oprócz ułożonej mentalności mają jeszcze bat nad głową w postaci bardzo sprawnej policji i dużych mandatów. Tam stopniowanie prawa jazdy funkcjonuje od lat. Ponadto maszyny powyżej 100 koni mają wyższe ubezpieczenie.
To prawda: w Republice Federalnej dotychczas funkcjonowała kategoria „A z ograniczeniem” (Klasse A beschränkt) na prowadzenie motocykli o mocy silnika do 34 KM – przez dwa lata po jej uzyskaniu, po czym automatycznie kierowca nabywał uprawnień do prowadzenia większych motocykli. Obecnie, podobnie jak w Polsce i UE, zostaje zastąpiona kategorią A2, po czym trzeba będzie zdawać egzamin na kategorię A.
Adam Cieślak podsumowuje: – Ustawa nie jest zła. Jest kilka błędów wpływających na metodykę szkolenia, ale stopniowanie prawa jazdy to jest dobry kierunek. Działa to w wielu krajach, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii. We Francji wszystkie motocykle są poblokowane i żaden nie może mieć więcej niż sto koni. Tego bym nie chciał, ale jestem za oddzielną kategorią prawa jazdy na pojazdy o mocy wyższej niż sto, bo taką maszynę się zupełnie inaczej prowadzi. Np. jak za mocno odkręcisz gaz to możesz mieć uślizg tylnego koła na suchym asfalcie. W 50-konnym motocyklu tego nie będzie.
Ciąg dalszy rozmowy wkrótce…
Zobacz też: Pierwsza część burdelu na dwóch kółkach – Ósemka driftem z rewolucją w perspektywie
Zobacz też: Trzecia część burdelu na dwóch kółkach: diabeł tkwi w szczegółach czyli urzędnicy…