Paul pojechał sam, a przeżył dzięki szczęściu. Zawsze warto jeździć z kimś lub zaopatrzyć się w sprzęt lokalizujący…
W Kimberley (prowincja Kolumbia Brytyjska, Kanada), w minioną niedzielę, około 10:30, 45-letni Paul Kerr wsiadł na swój offroadowy motocykl BMW i udał się na szutrową przejażdżkę po przełęczy Gray Creek. Rodzinie powiedział, że wróci wieczorem – jednak nie pojawił się.
W poniedziałek wczesnym rankiem rozpoczęła się akcja poszukiwawcza, w którą zaangażowani byli wolontariusze oraz zespoły ratunkowe z wielu okolicznych miejscowości. Z Kimberley do Gray Creek jest 77 kilometrów, w akcji brał również udział śmigłowiec oraz samolot ratunkowy. Paul jednak wciąż pozostawał zaginiony…
Dopiero we wtorek około 19:00 znaleźli go rowerzyści, 5 kilometrów od Kimberley. To był czysty przypadek połączony ze sporą dawką szczęścia – rowerzyści nie mieli nawet pojęcia o tym, że prowadzona jest akcja poszukiwawcza, a postanowili jechać ścieżką inną, niż główna.
Jak mówi Chris Newel z policji w Kimberley: „Paul był niewidoczny z drogi. To czyste szczęście, że rowerzyści go znaleźli! Mógł zostać tam na znacznie dłużej, ze znacznie gorszymi skutkami…”
Policja sądzi, że na odcinku z zakrętami Paul nie wyrobił się lub nie zauważył łuku. Wyleciał poza drogę i przygniótł go własny motocykl.
Paul zabrany został do szpitala, jego stan nie jest znany. Policja i rodzina Paula dziękuje wolontariuszom i ekipom ratunkowym za poświęcenie i ogrom pracy.
Paul Kerr spędził pod własnym motocyklem około 55 godzin. To wielkie szczęście, że został odnaleziony, ale również wielka nauczka. Otóż słyszeliśmy kiedyś, że na tego typu przejażdżki endurowe w oddalone tereny nie wolno jeździć w pojedynkę. A jeżeli już wybieracie się samodzielnie, koniecznie zaopatrzcie się w sprzęt lokalizujący.