Spis treści
Dzień 10, 11 okolice Stepanakertu
Nocne zacieśnianie więzi ze spotkanym pod hotelem rodakiem troszkę wydłuża nam poranek. Jednak dziś w planie mamy pobyt w stolicy, plus musimy dostać wizy do tego śmiesznego kraiku.
Pomimo tego, że jest niedziela, to konsul wezwany telefonicznie przez strażnika zjawia się w okolicy południa. Idziemy na spokojną kawę.
Formalności nie trwają długo, płacimy jakąś drobną opłatę za wizę. Mamy dwie opcje… formalnie Górski Karabach nie jest uznawany przez żadne Państwo prócz Armenii. Wbicie/wklejenie wizy w paszport skutkuje między innymi brakiem możliwości wjazdu do Azerbejdżanu. Zapytani, decydujemy się jednak że chcemy mieć ten egzotyczny dokument w paszportach. Wlepiamy. Nasz rozmówca daje nam kilka ciekawych wskazówek jeśli chodzi o drogę powrotną. Okazuje się że Karabach „powiększył” swoje terytorium o kilka pagórków w ostatnim czasie i możemy wyjechać drogą wiodącą na północ. Wiadomość świetna, bo zobaczymy dzięki temu Gandzasar i Dadivank, które robią niesamowite wrażenie.
Myśleliśmy, że już nas nic nie zaskoczy, ale konsul zapytany o pocztę, chcieliśmy wysłać parę kartek pamiątkowych, oprócz informacji gdzie się znajduje, deklaruje, że wyśle kartki za nas, bo poczta w weekend jest nieczynna. Lekki szok w podejściu urzędnika do obywatela 🙂 Zrobimy to jednak sami, a na pocztę wpadniemy z samego rana przed wyjazdem w poniedziałek.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych…
Decydujemy się na małą wycieczkę po okolicy. Obowiązkowa pamiątkowa fota pod pomnikiem musi być 🙂
Przyznam się szczerze, że wycieczka do pobliskiego Susa mocno mnie zdenerwowała, a to z powodu mocno wrogo nastawionych pary dobermanów na jednej z posesji przy drodze i jeszcze jednego podobnego bydlęcia. Miały one chyba w zwyczaju ganiać przejeżdżające pojazdy. O ile w pełni ubrany w długie spodnie i ciężkie buty, można takiemu odpłacić ewentualnie pięknym za nadobne, to niestety w krótkich gaciach i jezuskach, no jest słabiej. Cały humor zjadły mi te zwierzaki, które oczywiście czekały na swoich posterunkach… Brr to nie było miłe… Przy czołgu już było trochę lepiej.
Jeszcze taka mała dygresja na temat wojska. Żołnierzy jest sporo, a to z powodu nie podpisanego rozejmu z Azerami. Gdzieś tam się przy granicy z resztą w ostatnim czasie postrzelali. Generalnie jest ich dużo na ulicach, ale chodzą bez broni.
Wieczór kończymy zakupami suwenirów oraz pysznym jedzonkiem oczywiście w lokalnym stylu. Szaszlyki oraz zapiekana papryka nadziewana czymś tam, pierwsza klasa.
Dzień chyba 12, 260km
Tak, za radą naszego dobrodzieja konsula wybieramy drogę na północ. Jak było? Oczywiście z przygodą na czele.
Lecimy odwiedzając po drodze Klasztor Gandzasar
W góry i bardziej na północ… do Dadivank
Szczerze to nie wyobrażam sobie nas na tej drodze w innych warunkach niż zastane… Deszcz, hmmm, to by było dla nas nie do pokonania, fuks jak nic.
Większość trasy jest w budowie… 4 koparki na krzyż i paru robotników.
Pozwolę sobie na małą dygresję… Mianowicie, fantazja nas trochę poniosła z tą drogą. Terytorium, którym wracamy, nawet na naszych mapach jest azerskie, nie ma takiej drogi nawet. Z tego co mówił Konsul od niedawna jest pod jurysdykcją Górskiego Karabachu.
Chyba pierwszy raz podczas tej wycieczki średnio cieszymy się na widok spotkanego pośrodku niczego żołnierza bez dystynkcji, no Zielony Ludzik po prostu. Mamy lekkiego stresa. Na szczęście gość jedynie od nas ognia wziął, zatrzymaliśmy się jednak i próbowaliśmy pogadać. Z perspektywy czasu jak na to patrzę… hmmm wszystko dobrze się skończyło dla nas 🙂
Przekraczamy granicę z Armenią i jeszcze tego samego dnia udaje nam się dotrzeć w okolice Sevan, jednego z najwyżej położonych jezior na świecie.
Nocleg w takiej scenerii… marzenie
Dzień 13 ok. 400km
Poranek, toaleta plus śniadanko zwiedzanie ruin Hayravank… dzień jak co dzień
Zbieramy się do miasta Sevan. Jest to chyba ostatnie większe, w którym mamy szanse kupić Duduki. Postawiłem sobie za punkt honoru, że Kryściu będzie miał te swoje duduki, bo po części z mojej winy ich nie miał szansy kupić na targowisku w Yerewaniu. To znaczy były jeszcze w jednym miejscu, ale chyba się zgapił i nie kupił 🙂
Miasto specyficzne bardzo…. Do dziur się już przyzwyczailiśmy, ale do braku pokryw na co drugiej studzience, no ciężko. Ciekawe doznanie. Lokelesi w sumie wiedzą, których brakuje, wiec im to nie przeszkadza. Czad. Jeździmy, szukamy, pytamy. Z angielskim jest słabo. W sklepie motoryzacyjnym kupujemy „plasticzne mazidło” do łańcuchów. Smar nam się skończył, więc zamiast spray’u, wszystko co smaruje lepsze jest niż nic 🙂
Najbardziej prawdopodobne strzały – zachodnie Banki. Yes… znają angielski, ale o dudukach nie mają pojęcia bladego. W końcu trafiam na Panią w… sklepie spożywczym, która dzwoni do swojego brata, facet handluje takimi suvenirami w pobliskim Sevanwank. No fuks jak diabli. Dziękujemy szczęśliwi lecimy do Sevanvank po duduki i zwiedzanie.
Ciekawe czemu ciągle Nynuś jest brany za Ruska 😛
Rosyjskie wyczucie smaku nie przestaje mnie zadziwiać…
Malarz ze swoimi dziełami…
Upragnione Duduki… Kryściu w dudukowym raju 😉
Kupujemy i lecimy. Dziś kawał drogi przed nami. Granice przekraczamy w Bagratashen i lecimy do Tbilisi. Trafiamy tam chyba w popołudniowy szczyt ruchu. Styl jazdy Gruzińskich Dżygitów nas rozwala… Lekko zszokowani zwijamy się z tego wariatkowa…
Paradoks polega na tym że jak jedziesz zgodnie z przepisami, to co chwile ktoś chce Cię rozjechać, zepchnąć, wepchnąć się pomiędzy nas. Nie ma rady, ogień na tłoki i prędkościami grubo pozakodeksowymi opuszczamy miasto. Kierujemy się na Północ, plan na dziś Kazbek. Nynek nabywa jakiś destylat z gumijagód na wieczór. Lecimy. Deszcz nas trochę skropił. Gruzińska Droga Wojenna ciągnie się w niesamowitej scenerii.
Pod Kazbek docieramy na wieczór, po drodze trochę braków w asfalcie, dodatkowo przed nami burza zrobiła sieczkę na drodze. Do tego temperatura na tej wysokości spadła masakrycznie. Podjazd nocą po błotnistej, kamienistej górskiej ścieżce robiącej za niby drogę, mocno przekracza moje granice bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku w tych realiach.
Chyba pierwsza mocniejsza różnica zdań tej wycieczki skutkuje spaniem na łące. Na szczęście sok z gumijagód i jakieś żarcie rozładowuje nerwową atmosferę. Rano w blasku słońca wyglądać to będzie wszystko inaczej.
> zapraszamy na kolejną stronę <