Spis treści
Zabierzcie się w daleką i pełną przygód podróż do Republiki Górskiego Karabachu na Kaukazie. W programie niezapomniane przeżycia!
autor relacji i zdjęć: Qcyk
Witajcie! Mimo pewnych braków w wenie twórczej jeśli chodzi o opisywanie swoich wojaży, pokuszę się o zrelacjonowanie mojej wakacyjnej dość spontanicznej wycieczki. Zaczęło się niewinnie, przy piwku z Krystkiem palcem po mapie „objeżdżaliśmy” Morze Czarne. Potem na wiosnę na Krym wpadł Putin ze swoją imprezą i cały chytry plan się lekko wysypał… Ale nic to… Braki postaram się zrekompensować zdjęciami!
Do wakacji moje życie dość mocno się pozmieniało, a i Plany Krystka poszły w kierunku Armenii, a dokładnie Republiki Górskiego Karabachu. Taki skrawek ziemi w górach od dłuższego czasu przedmiot sporu pomiędzy Azerbejdżanem, a Armenią. Nie będę zanudzał historią, kto chce ten doczyta w Wikipedii.
Niewiele myśląc w czerwcu zapadła decyzja, że w sumie i tak większych planów na urlop nie posiadam, więc czemu nie… Wyprawa odbyła się w dniach 15.08 – 05.09.2014 r.
W zasadzie moto było gotowe, tuż przed zmieniłem oponkę oraz płyny eksploatacyjne, filtry. Jakimś fuksem w maju kupiłem dosłownie raz użyte sakwy, które okazały się mocno przydatne. Resztę sprzętu posiadałem wcześniej. A tak…. dokupiłem tankbag pasujący do XTka kształtem oraz tekstylne jasne spodnie Modeki.
Okazało się to strzałem w dziesiątkę, gdyż temperatury nieźle dały nam w kość. Chłopaki doposażyli się w zestawy Midlanda BTNext. Super sprawa. A pozwolę sobie podziękować za extra rabaty, które dostaliśmy od krakowskiego Defendera! Jak to zwykle w przyrodzie bywa, a ona pustki nie lubi, znalazł się i Nynek, który również postanowił wziąć udział w przedsięwzięciu.
A tak słowo o sprzętach wybitnie przystosowanych do takich tripów… Moja Yamaha XT660X, 20-letni Suzuki GS 500 Krystka oraz Wiaderko Nynusia.
Dzień Pierwszy – 15 sierpnia coś koło 800km
Wylot spod KRK, spotkanie z Nynkiem w Stróży i próba dotarcia w jeden dzień do Rumunii na słynną Drogę Transfogaraską. Nie będę się rozpisywał nad samym przelotem… Słowacja nudy, przeplatane z wolną jazdą co by nas nie złupili słowaccy szeryfowie… Węgry… w zasadzie jedno tankowanie, winietka i już byliśmy w Rumunii. Tu niestety pokonały nas trochę drogi, gdyż wcześniejsze powodzie i obecny remont dróg Oradea – Deva zjadł nam mnóstwo czasu i nerwów na wahadłach. Trzeba było jechać przez Cluj-Napoca.
Orlen Piwniczna
Dzień drugi – Deva – Transfogarska – Pitesti ok 350km
Mocno zmęczeni wczorajszymi kilometrami zwlec się nie mogliśmy z naprędce rozkładanych poprzedniej nocy namiotów…
Pogoda w sumie sprzyjała jedynie w samych górach trochę nas skropiło.
Krupówki wersja Rumuńska 😉
Zapora na Transfogaraskiej
Nocleg na polach, ognisko, kiełbaska plus %
Dzień Trzeci Pitesti -Bukareszt- Varna 380km
Nie sądziłem, że szukanie miejscówek na sen jest takie proste… wystarczy być daleko od miasta… zjechać trochę z głównej drogi, wbić się w pierwszą polną napotkaną scieżkę i już 🙂
Nie przynudzając, przelot do Varny autostradami to nie jest ulubione miejsce XT-ka, ale dzięki nim jesteśmy w Varnie przed zapadnięciem zmroku. Sporo czasu by ogarnąć prom, którym planujemy przedostać do Gruzji. Pogoda mocno dała nam się we znaki. Pół nocy spędziliśmy pod wiatą przy stacji benzynowej, mokrzy, zmarznięci i niewyspani. W nocy gdy deszcz ostatecznie skapitulował wybraliśmy się pozwiedzać miasto.
Przed świtem jest na tyle sucho, że możemy przekimać na parkingu dla tirów w samym procie.
Dzień 4 Varna – Istanbul ok 490km
9 rano mieliśmy być w porcie, a wraz z nami również prom. Niestety prom ma opóźnienie o czym operator zapomniał nas poinformować jak dzwoniliśmy do niego dzień wcześniej. Pomimo kompatybilności językowej nie udało nam się z gościem ustalić konkretnego terminu przybycia naszego transportu… Dzień, może dwa…
Uznaliśmy, że szkoda nam czasu i zamiast płynąć do Gruzji może uda nam się tą drogą wrócić. Jakby ktoś szukał tej formy transportu na Morzu Czarnym, to niech bierze dużą poprawkę na czas, który na to straci… w zasadzie traktowałbym to jako ostateczność.
Do Gruzji polecimy przez Turcję.
Na granicy wszystko przebiega sprawnie i dość szybko, wizy mieliśmy kupione przez internet i faktycznie nie da się ich już nabyć na granicy.
Nie obyło się bez małego incydentu, gdyż Pan Pogranicznik o mały włos nie wpuścił do Turcji poczciwego GS500, który osiągnął już 22 rok, a przepisy zezwalają na wjazd pojazdom max 20-letnim…. Lekki Zonk, na szczęście poczucie humoru na granicy chyba dopisuje, gdyż po krótkim nabijaniu się, jakie to niebezpieczne są takie stare motocykle oraz że w sumie to możemy też jechać przez Ukrainę i Krym… wbijają swoje pieczątki i puszczają nas.
Turcja wita nas piękną pogodą oraz przepysznym jedzeniem w przydrożnej budzie, gdzie udaje nam się zasięgnąć języka w kwestii korzystania z bezpłatnych dróg. D100 biegnie prawie że równolegle do płatnej autostrady z bramkami.
Brak opłaconych autostrad, działa to podobnie jak nasze viaAuto, oraz problemy z nawigacją, skutkują niestety wpakowaniem się na bramki płatne w Istanbule. Po przejechaniu piszczy i robi Ci fotę… Na przyszłość skłaniałbym się ku opcji zapłaty lub wzorem lokalesów zaklejeniem blach 😉 Stety niestety, obecnie Turcję muszę omijać podobnie jak Nynek, ale o tym później.
Blisko 100km przez ciągnący się Istanbul robi wrażenie. Łapie nas noc i w zasadzie zwiedzanie Hagia Sophia (tak się chyba to pisze) nas omija, widzimy go/ją w szarościach zachodzącego słońca. Noc, padający deszcz oraz marmurowy paciak Nynka skłania nas definitywnie do opcji hotelowej na dzisiejszą noc.
Dzień 5 i 6 Droga przez Turcję
Kac-Pobudka ok 6:00 dzwonkiem o nazwie „wycie Muezina” i już wiesz, że nie jesteś w Europie.
Co jak co, ale jakość dróg jest niesamowita. Pomimo, że teoretycznie jedziemy gorszą, darmową D100 przez większość czasu, to wychodzi nam bardzo wysoka prędkość przelotowa…. Nawet mimo tego, że zdarzają się światła na tej drodze…
takie z meczetem…
Krzaki z garażem na moto… miejscówka nam się udała
Nie wiem gdzie Nynek chowa te konserwy turystyczne, ale nadal je ma… 🙂
Gdzieś przed Samsun nasza wysoka przelotowa przykuwa uwagę Misiaków. Łapiemy pierwsze mandaty na tej wycieczce. O dziwo „zdjęcia” zrobiono tylko mnie i Nynkowi, pierwsze moto Krystka, mimo że jechaliśmy razem, nie przekroczyło dozwolonej prędkości… Fotoradar, jak później się zorientowaliśmy, zazwyczaj jest w białym aucie na wlocie do wioski, a na wylocie jest zwężenie drogi, a Panowie wyłuskują sobie co rychlejszych… Jestem mocno poirytowany sytuacją, zwłaszcza, że jak nam robili fotę, to rozmawiałem z Krystkiem żeby zwolnił, bo mrugają z przeciwka… 😉
Od tego momentu zaczynamy powoli marzyć by już być w Gruzji… Nadmorskie miejscowości za Samsun, zgodnie z informacją od Policjantów i napotkanych po drodze moto-turystów, wręcz obfitują w podobne kontrole.
Granicę z Gruzją w Sarp udaje nam się przekroczyć jeszcze tego samego dnia przed zmrokiem. Kolejka tirów i osobówek na szczęście nie dotyczy motocykli. Przejeżdżamy praktycznie poza kolejnością. Traf chciał, że mandaty otrzymaliśmy tego samego dnia, co wyjeżdżaliśmy z Turcji. Troszkę stresu mieliśmy pospiesznie wyjmując blankieciki z paszportów, ale w Tureckich systemach nie było ani śladu po naszych ekscesach! 😀 Za czwartym okienkiem z Nynkiem z radości aż „piatkę” przybiliśmy 🙂
Dzień 7 jakieś 70km…
Spędzenie pierwszej nocy w Gruzji w hotelu było świetnym wyborem. Naładowaliśmy troszkę baterie, a poranek odrobinę leniwy nie zapowiadał późniejszych wrażeń z drogi, a które były sporym szokiem dla nas.
Dla mnie taki poranek jest świetną okazją by troszkę pofocić
Gruzja… w tym kraju krowy pasą się chyba głównie na betonie….
… i asflacie
Ruszamy drogą wzdłuż granicy z Turcją drogą krajową Batumi – Akhaltsikhe w kierunku granicy z Armenią. Nasz plan na ten dzień przewidywał dotarcie w okolicę granicy Gruzińsko-Armeńskiej, ale jak to bywa, Gruzja miała swój własny plan i postanowiła nas troszkę u siebie przetrzymać.
Początkowo świetnej jakości droga zmieniła się z czasem w górską ścieżkę…
Polaków można spotkać wszędzie… jeszcze nie raz trafimy na rodaków w najróżniejszych miejscach. Polka i Holender uczestnikami Kaukaz Challenge 2014…
Jedyny raz kiedy z pietyzmem pakowany przenośny kompresor przydał się podczas całej wycieczki… całe szczęście… a łyżki do opon dalej mam nieużywane 🙂
Pomoc lokalesom zaowocowała budowaniem relacji Gruzińsko-Polskich na 2025m n.p.m.
Szybka decyzja i śpimy dziś na przełęczy Goderdzi…
Zdjęcie przed „maszinu” … 🙂
Dzień 8 Przełecz Goderdzi – Yerewan 340km
Pomimo tego, że echo wczorajszego wieczoru głośno odzywa nam się w głowach, składamy namioty stosunkowo wcześnie i w miarę sprawnie, chcemy nadrobić trochę straconego czasu. Kilkanaście kilosów w dół jedziemy z Nynkiem prawie że za darmo, bo na wyłączonych silnikach… Fajna zabawa 🙂 Widoki niestety zasłania mgła.
Domy pasterskie rozwalają…
Po drodze zahaczamy o pierwszy Monastyr Zarzma
Zamek, którego nazwy nie mogę znaleźć w googlach niestety.
Im bliżej Armenii, tym temperatura bardziej daje nam się we znaki.
Wreszcie granica w Saragyugh
Stety niestety, wykupujemy „obowiązkowe” ubezpieczenie, teraz już wiem, że to bujda na resorach, nikt tego nie sprawdza. Pewnie problem jest jak go nie masz, a coś się stanie… Kasują nas po ok 60 dolców od motocykla i nie ma uproś. Kupujemy najtańsze na 10 dni i ruszamy w dalszą drogę.
Upał mocno daje nam w dupę, chyba trochę przez ekscytacje lekko bagatelizujemy oznaki odwodnienia, mało piliśmy tego dnia, okazało się to brzemienne w skutkach.
Zwiedzamy kościół Shoghakat na rogatkach Yerewania, bez ekscytacji jednak marzymy o noclegu i odpoczynku.
W miarę szybko udaje nam się coś znaleźć, trafiamy na hotelik, otoczony wielkim murem. Właścicielka zapewnia, że nie ma mafii i jest bezpiecznie… Zostajemy, nocleg na pustyni po takim upale chyba by nam nie wyszedł na zdrowie… Wszyscy zaliczamy solidną gorączkę tej nocy.
Dzień 9 ok. 500km Yerewan-Stepanakert
Wczorajsze słoneczno-żołądkowe perypetie zmuszają nas do zmiany planów. Decyzja nie jest jednogłośna, ale odpuszczamy sobie zwiedzanie gorącej doliny, w której położony jest Yerewan. Wielki Targ, na którym Krystek chciał zakupić duduki i coś tam jeszcze… Tu sobie można zawsze samolotem przylecieć. A my wybieramy z Nynkiem góry i ich niższą temperaturę. Kierujemy się ma południe wzdłuż granicy z Turcją, okazja by zobaczyć miejsce spoczynku biblijnej arki Noego, czyli Ararat.
Przypadki zdecydowanie rządzą naszym tripem…. Z głównej drogi prowadzącej obok rzeki Arby odbijam w prawo, za znakami do jakiś zabytków. Droga prowadzi nas pięknym zacienionym wąwozem do Klasztoru Noravank
Kolejne zjechanie z trasy ku monastyrom skutkuje piękną pentelką z szuterkami. Polecam – droga przez Gladzor, do Monastyru Tanahati i Arkazi S Kach
Przerwa na kawę w cieniu dobrze nam robi.
Tutaj pozwolę sobie na małą uwagę, względem radzenia sobie z upałem. Znów zrobiło się bardzo gorąco. Od rana jadę w systematycznie moczonej w wodzie kominiarce i bufie. Patent przypomniał mi się zupełnie przez przypadek. Działa. Różnica jest niesamowita. Nynek stosuje własną odmianę wlewając wodę prosto w kask…
…lub mocząc się cały wodą z ogrodowego węża 😛
Widoki zapierają dech w piersiach
Przełęcz gdzieś po drodze do Tateva
Tatev… bardzo europejsko się zrobiło… huu nawet latte się można napić 😛 Decydujemy się poczekać na przejażdżkę najdłuższą kolejką linową świata, jest to również okazja do zjedzenia czegoś po całym dniu.
Poznajemy turystów z Polski, małżeństwo Ormianin i Polka. On opowiada nam sporo o swoim ojczystym kraju, a po drugiej stronie wąwozu pomaga nam w zakupie pysznego Sudziuka, takie orzechy zasuszone na słońcu w soku z owoców. Tak, te armeńskie są dużo pyszniejsze niż Gruzińskie, które kupię pod Kazbekiem 🙂 Gdyby nie jego reklama w życiu byśmy nie spróbowali tego przysmaku. Na straganie wygląda to jak kupa nawleczona na sznurek, ale serio, jest zaje….e w smaku 🙂
Tego dnia udało nam się nocą dojechać do celu naszej wyprawy. Już po ciemku przekraczamy w końcu granicę Górskiego Karabachu. Tak znaczący punkt, że lokalesi nawet się nie zatrzymują… Dostajemy pozwolenie na wjazd, jednak jutro musimy udać się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, do konsula uzyskać wizę. Późno w nocy cykamy sobie upragnione foty pod pomnikiem w Stepanakercie.
Z nieocenioną wręcz pomocą lokalesów w Białej Ładzie Nivie, z przyciemnianymi wszystkimi szybami udaje nam się o 12 w nocy znaleźć nocleg w hotelu. Cena zdecydowanie atrakcyjna, parking pilnowany przez obsługę, więc zostajemy. Spędzimy tu jakiś czas…
> zapraszamy na kolejną stronę <