Dzień 12 – 17.07.13 (pikietaż – 3096 km)
Jak zwykle wstałem dość późno, od razu poszedłem do recepcji zapłacić za nocleg. Pogoda była całkiem niezła, nawet czasami wyłaniało się słońce, ale trochę też pokropiło. Nasmarowałem łańcuch, spakowałem wszystko i ruszyłem dalej. Pierwszym punktem był wodospad Voringfossen, nie był jakiś porażający ze względu na małą ilość przepływającej wody, niemniej warto go zobaczyć. Chmury zapowiadały deszcz, po spędzeniu kilkunastu minut w okolicy wodospadu przejechałem przez część płaskowyżu Hardangevidda – było strasznie zimno, wiało i do tego zaczął padać deszcz.. Ubrałem kurtkę przeciwdeszczową i spodnie – było trochę lepiej, ale nie są to dobre warunki do jazdy, szczególnie że jezdnia do najlepszych nie należała, często występowały poprzeczne nierówności, które były dość głębokie. Następnym przystankiem był kościółek w wiejskim otoczeniu, moim zdaniem nie jest warty drogi, ale widoki sprawiły że nie żałowałem przejażdżki. Najlepiej zachowanym kościołem typu stavkirke (słupowy) jest ten znajdujący się w Borgund i to właśnie w jego stronę się udałem. Naprawdę robi wrażenie, piękne zdobienia, zapach starego drewna, piękna okolica – szczerze polecam. Jako, że dojechałem na miejsce około 23, był już zamknięty dla zwiedzających, ale nie ukrywam że bardziej interesowała mnie architektura. Niedługo później znalazłem jak dotąd najtańszy camping w Norwegii (100 NOK) z darmowym prysznicem i o bardzo wysokim komforcie – posiadał nawet ulotki po Polsku, nie zrobiło mi to różnicy, ale świadczy o ich przygotowaniu – byłem zaskoczony. Około 23:30 jeszcze udało mi się zapłacić.
P.S.: Należy również wspomnieć, że tego dnia przejechałem około 100 km samymi tunelami, z których najdłuższy miał 24,5 km – co kilka kilometrów znajdują się w nim wyglądające niczym zaczarowane komnaty miejsca postojowe – świetnie podświetlone. Tunel ten ciągnął się w nieskończoność. W najzimniejszym tunelu było zaledwie 7°C, na szczęście nie był to ten najdłuższy 🙂
Dzień 13 – 18.07.13 (pikietaż – 3352 km)
Póki co najgorszy dzień wyprawy – cały dzień można w zasadzie pominąć, bo wciąż lało i niewiele kilometrów zrobiłem – za Strynem stwierdziłem, że nie ma sensu dalej jechać i znalazłem camping – bardzo pechowy. Wjechałem, postawiłem motocykl jak zawsze upewniając się, że stoi na wystarczająco twardym podłożu i poszedłem do recepcji, gdy wróciłem leżał na lewej stronie – byłem przekonany, że nóżka pękła – okazało się, że to co wyglądało na asfalt było nim tylko miejscami, wszystko było nasiąknięte wodą i akurat miejsce w którym postawiłem motocykl było pokryte tylko cienką warstwą asfaltu – cała nóżka w to wpadła i motocykl przez nią przeleciał – nie mogło obejść się bez zniszczeń. Straty – wygięta klamka na kształt banana, ale da się z nią jechać, porysowane owiewki i róg czachy, trochę pęknięty plastik od wewnętrznej części, ale to mogło już być, odpadł róg czachy – ale już był złamany i klejony, więc się po prostu rozkleił, na szczęście nie uszkodziła się szyba, lusterko w 10000 puzzli – za pomocą taśmy „maggajwerki” udało się je posklejać do kupy, ale pełniło jedynie funkcję atrapy, całe lustro było w drobnych kawałkach. Z Polski dało się je wysłać za około 200 zł, ale problematycznym było miejsce odbioru, więc stwierdziłem, że następnego dnia popytam ludzi gdzie i za ile mógłbym je dostać. Jedna z sióstr prowadzących camping przyszła dając mi telefon – porozmawiałem z kimś, kto mógł mi pomóc, chciał dzwonić do hondy następnego dnia, więc stwierdziłem, że do niego wtedy podjadę i dowiem się co i jak, a przede wszystkim za ile.
P.S.: TRZYNASTY DZIEŃ.
Dzień 14 – 19.07.13 (pikietaż – 3672 km)
Rano wstałem z nadzieją, że to był tylko sen – niestety nie. Pojechałem do Strynu spotkać się z osobą, z którą rozmawiałem przez telefon dnia poprzedniego. Niestety na miejscu był tylko kolega, który nie był w stanie mi nic powiedzieć i polecił poczekać – stwierdziłem, że nie będę tracił czasu – pojechałem do pobliskiego warsztatu zapytać czy nie znają jakiegoś sklepu z częściami w okolicy – kierownik wydrukował mi stronę z mapą i nazwą – sklep był odległy o około 30km. Pogoda była świetna, świeciło słońce i było ciepło. Fiordy przy pięknej pogodzie zwalają z nóg. Jedynie srebrna taśma będąca teraz konstrukcją nośną lewego lusterka przypominała mi o zdarzeniu z dnia poprzedniego. Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że nie ma nawet zamiennika który by pasował – zapytałem właściciela czy zna może inne miejsce w którym mógłbym to lusterko dostać – znalazł dwa większe sklepy – jeden na północy, a drugi na południu. Zapytałem czy mógłby za opłatą zadzwonić do tego pierwszego (myślałem, że mam po drodze, co jednak nie było prawdą) i zapytać czy mają je na stanie – okazało się że mają i mam do odbioru za 570 NOK – drożej niż z Polski wraz z przesyłką, ale od razu bez kombinacji z pocztą i odbiorem. Pojechałem z powrotem do campingu. Po skontrolowaniu godziny stwierdziłem, że nie ma sensu zostawać na jeszcze jedną noc. Spakowałem się i wyruszyłem około 14 – pogoda nadal była bardzo ładna. Jechałem w stronę Geiranger, po drodze chciałem też wjechać na szczyt Dalsnibba, ale ten odcinek drogi był płatny (100 NOK od motocykli i samochodów), więc odpuściłem. Widoki po drodze były niesamowite, w Geiranger zatankowałem, następnie przejechałem malowniczą Drogą Orłów kierując się na Trollstigen. Drabina trolli była jednak schowana za mgłą co mnie specjalnie nie zaskoczyło, trochę się rozjaśniło po przejechaniu jej górnego odcinka – z dołu naprawdę wygląda jak drabina wielkich i ohydnych trolli. Następnie skierowałem się ku Alesund, żeby sprawdzić w jakich godzinach czynny jest sklep w sobotę. Większą część drogi padało, po sprawdzeniu wyruszyłem na poszukiwanie campingu, gps trochę wywiódł mnie w pole, ale w końcu udało mi się jakiś znaleźć, około godziny drugiej rozłożyłem się na zamkniętym campingu wkradając się w jego bramy, to był ciężki dzień, znów wszystko było mokre i zimne.
Dzień 15 – 20.07.13 (pikietaż – 3872 km)
O dziwo rano w namiocie było za ciepło, po drodze była wysoka temperatura, słońce świeciło, białe chmury nisko przelatywały na tle błękitnego nieba. Poszedłem zapłacić za camping, okazało się, że ze względu na zmianę portalu trzeba płacić gotówką – właścicielka i tak słysząc, że przyjechałem dopiero około 2 w nocy obniżyła mi cenę ze 150 na 100 NOK – na szczęście bankomat był niedaleko. Pierwszy raz miałem w ręku norweski banknot – wcześniej zawsze płaciłem wszędzie kartą, do czynienia miałem tylko kilka razy z monetami ze względu na 6-minutowe prysznice. Dopiero w połowie drogi porządnie się zachmurzyło, ale na szczęście nie padało. Gdy dojechałem na miejsce nie było problemu, kupiłem i zamontowałem lusterko, postawiłem też motocykl na centralkę i nasmarowałem łańcuch. Gdy skończyłem do sklepu podjechał na motocyklu Norweg zagadując czy mam jakiś problem – zaczęliśmy rozmawiać, zaproponował mi trochę inny sposób podróży na północ – prom z Bodo do Moskenesoyi – wg mnie bardzo dobre rozwiązanie, które o dziwo nie kosztuje tak wiele (280 NOK). Pokazał mi też gdzie jest sklep sportowy w którym kupiłem żel anti-fog do obiektywu kamery, który strasznie mi ostatnimi dnami parował, czemu zawdzięczam ujęcia pięknej pogody za mgłą obiektywu.. Pojechałem zobaczyć raz jeszcze trollstigen – silnik coś mi przerywał co zauważyłem już dzień wcześniej, nie jest to wina paliwa, możliwe że świece. Motocykl czasami traci moc i przy 3,5-4,0k obr/min strasznie przerywa. Po postoju i ponownym zapaleniu silnik działa już w porządku. Bardzo dziwne i trochę mnie to martwi.. Natknąłem się na dziwny camping, bo bez obsługi, kilka domków, budynek z łazienką i prysznicami oraz pralnią i salonem – wszystko otwarte, wraz z pozostawionymi kluczami i informacją na drzwiach, że pomocnik zadba o zakwaterowanie, obsługi nie ma, a kto chce ma się rozkładać i tyle lub jeśli wybrał domek to obrócić tabliczkę informując tym samym, że domek jest zajęty i wziąć klucz spod wycieraczki 🙂
Dzień 16 – 21.07.13 (pikietaż – 4280 km)
Wyspałem się, ogarnąłem i po spakowaniu ruszyłem. Pogoda nie była powalająca, ale nie padało pomijając lekką mżawkę pojawiającą się co jakiś czas. Moim celem był Trondheim – trzecie co do wielkości miasto w Norwegii i ostatnie kierując się na północ, które w pełni zasługuje na to określenie. Po drodze bywało różnie, czasami trochę padało – jedno się nie zmieniało – niska temperatura, która nie chciała przekroczyć 13°C. Za obowiązkowy punkt tego przejazdu uznałem (niesłusznie) Drogę Atlantycką, której jedynym ciekawym punktem jest interesująco wyprofilowany most, którym przejechałem – niestety nie był zbyt długi – warto zobaczyć, ale nie oszukujmy się, nie jest to powalająca na kolana atrakcja. Dalej spokojnie jechałem w stronę Trondheim, niestety znów doświadczyłem szarpania silnika i utraty mocy, stwierdziłem że powinienem to sprawdzić na miejscu. Będąc już w Trondheim wstąpiłem do McDonald’s tradycyjnie na dwa hamburgery i cheeseburgera, następnie udałem się zobaczyć gotycką katedrę Nidaros, którą bardzo usilnie polecam ze względu na piękne zdobienia. Jako, że było mi już dość zimno popędziłem w stronę campingu, po drodze zobaczyłem ciekawy widok drewnianych magazynów, a po drugiej stronie elegancki hotel z własną przystanią, która dzieliła te dwa obiekty – długo szukałem miejsca parkingowego, ale warto było bo przy okazji przekonałem się jak pięknym miastem jest Trondheim. Na camping dotarłem około 00:30, rozłożyłem się i położyłem spać.
Dzień 17 – 22.07.13 (pikietaż – 4367 km)
Obudziło mnie gorące powietrze w namiocie, było na tyle wcześnie, że nie miałem siły wstać, ale wystarczyło że odsunąłem się od ścianki namiotu i zsunąłem z karimaty, a od razu stało się chłodniej, na tyle że poszedłem spać dalej. Gdy wstałem, okazało się, że panuje najpiękniejsza pogoda jak dotąd podczas mojego wyjazdu – niebo było niebieskie, bez nawet pojedynczej chmurki, ale jak to bywa w Norwegii i tak chłodno. Po zasięgnięciu informacji zdobyłem adresy dwóch warsztatów. Za wymianę filtra paliwa zażyczyli sobie min 1000 NOK (roboczogodzina) ze względu na długie spuszczanie benzyny z baku, plus jeszcze oczywiście filtr, który kosztuje mniej więcej połowę tego – razem około 750 zł! Podjechałem do serwisu Hondy (Moholt), tam sobie siedziałem i rozmyślałem nad tym co robić. Później zagadał do mnie pewien Norweg, zainteresowała go VFR’ka, okazało się że ma taką samą tyle, że rocznik ’98. W Norwegii również istnieje klub posiadaczy VFR, gdy to mówił pokazałem mu, że i w Polsce działa taki klub. Trochę porozmawialiśmy, zapytał czy wszystko w porządku, powiedziałem jakie mam problemy i zaproponował mi pomoc. Sprawdziliśmy wiele rzeczy, ale wszystko wydawało się w porządku – następnego dnia mieliśmy zająć się filtrem paliwa. Pośmigaliśmy trochę wokół komina – trasa z pięknymi widokami, świetnie wyprofilowanymi i licznymi zakrętami oraz dobrym asfaltem. Zaproponował mi również drogę nr 17 do Bodo, podobno bardzo popularną i godną polecenia.
Dzień 18 – 23.07.13 (pikietaż – 4546 km)
Dzisiaj po raz kolejny obudził mnie upał w namiocie, pogoda dopisywała. Po sms’ie Vidara pozbierałem się i pojechałem do Hondy zapytać o filtr paliwa, okazało się, że nie ma go w całej Norwegii i polecili szukać jakiegoś innego którego wymiary będą podobne. Zajęło nam to około 2 godzin nim udało się znaleźć odpowiedni i z odbiorem w pobliżu – miał być dopiero jutro, także kolejny dzień straty.. straty? – zdecydowanie nie, pośmigaliśmy sobie po pięknych zakrętach przy niecodziennej pogodzie. Jutro zmienimy filtr i mam nadzieję, że już nic po drodze nie będzie się działo.
Dzień 19 – 24.07.13 (pikietaż – 4691 km)
Nie spieszyłem się ze wstawaniem, bo Vidar miał mi napisać jak filtr już będzie. Stwierdziłem, że sprawdzę nowe mocowania kamery, bo po zmianie umówiliśmy się na jazdę wokół komina. Przyjechałem do niego po pracy i zaczęliśmy robotę, niestety okazało się, że filtr za nic nie będzie pasował – wyczyściliśmy więc trochę stary filtr i zamontowaliśmy wszystko tak jak było. Na 19:30 umówiliśmy się pod garażem – śmigało się wybornie, niektóre z mocowań kamery dały bardzo ciekawe ujęcia 🙂 Wieczorem podjechaliśmy jeszcze zobaczyć panoramę Trondheim ze świetnego miejsca widokowego.
Dzień 20 – 25.07.13 (pikietaż – 5187 km)
O tym dniu niewiele mogę napisać, cały czas jechałem drogą nr 17, z pięknymi widokami i (oprócz jednego kilkukilometrowego odcinka z całkowicie ściągniętym asfaltem) świetnej jakości nawierzchnią. Zakręty wiły się między zatokami, górami, sadami – w promieniach zachodzącego słońca wyglądało to nieziemsko. Około północy byłem na campingu znajdującym się zaraz obok przystani promowej, dzięki czemu wsiadając na ostatni prom wysiadłem zaraz koło noclegu.
Dzień 21 – 26.07.13 (pikietaż – 5492 km)
Obudziłem się dosyć późno, w namiocie było bardzo ciepło, nie chcę nawet myśleć co będzie jak pojadę z powrotem na południe. Dzisiaj Norwegia zaaplikowała mi kolejną dawkę niesamowitych widoków – dalej podążałem drogą nr 17 dojeżdżając około 22:30 na camping w Bodo – wcześniej znajdując po drodze KIWI zaopatrzyłem się odpowiednio. Camping położony w pięknej okolicy, 15 min od promu – wybrałem ten o 10:15, na Lofoty płynie około 4 godzin, więc upewniłem się, że mp3 jest w pełni naładowana. Zjadłem porządną kolację i poszedłem spać – następnego dnia czekała mnie pobudka o nieludzkiej (dla mnie) godzinie, tj. 7:55 – na 9:00 musiałem dotrzeć do przystani.
Dzień 22 – 27.07.13 (pikietaż – 5860 km)
Już około 6:00 obudził mnie upał w namiocie, na szczęście po otwarciu napłynęło chłodne powietrze, zasnąłem jeszcze, uff. Szybko się pozwijałem, dojechałem na przystań płacąc 283 NOK za prom – niezła cena jak za 4-godzinny rejs – dużo zaoszczędziłem na paliwie. Pod koniec rejsu można było zobaczyć panoramę Lofot – są dosyć surowe, ale naprawdę piękne. Nie byłoby wiele do opisania – mijałem jedynie piękne widoki. Po drodze napotkałem ciekawy odcinek zakrętów, zmieniłem mocowanie, nagrałem przejazd i zatrzymałem się na poboczu gasząc silnik, aby zobaczyć jak się nagrało – ujęcia świetne. Przekręciłem kluczyk i.. restart stacyjki – miałem już ten problem i od razu dotarło do mnie, że akumulator jest rozładowany – dlaczego? Kilka miesięcy wcześniej w drodze na przegląd miałem taką samą sytuację, wtedy akumulator był słaby, dlatego to raczej na niego zrzucono winę, ten jednak jest nowy, więc pierwsza myśl to regulator. Trochę czasu zastanawiałem się co zrobić, jako że niedaleko miałem górkę mogłem go uruchomić pchając, tyle że była to droga wzmożonego i szybkiego ruchu, a do tego zakręt – nie chciałem zostać potrącony. Mogłem skorzystać z assistance, ale pokrywało ono jedynie dwie takie sytuacje, więc jeśli mogłem to chciałem sobie poradzić samemu. Złapałem na „stopa” starszego Norwega – nie mówił po angielsku, ale zadzwonił do kolegi podając mi telefon, wytłumaczyłem że gdyby jechał za mną samochodem mógłbym uruchomić go pchając – tak zrobiliśmy i udało się – bez wyłączania jechałem na tyle daleko na ile starczyło mi paliwa – do Narviku i tam zatrzymałem się na campingu. Stwierdziłem, że najlepszym rozwiązaniem będzie wymiana regulatora – tak, miałem ze sobą na wymianę, bo to jedyny awaryjny element VFR’ek – w Norwegii koszt regulatora może sięgać nawet 3-krotnej jego wartości w Polsce. Wymieniłem i nie chcąc nikogo obudzić poszedłem spać z nadzieją, że akumulator chociaż trochę się naładował i uda się zapalić – jeśli nie to będę pchał.
Dzień 23 – 28.07.13 (pikietaż – 6250 km)
Rano po raz kolejny obudził mnie upał w namiocie, wróciłem, ogarnąłem się i przyszedł czas na próbę zapłonu – udało się! Cały w skowronkach pozbierałem wszystko, wsiadłem na motocykl i pojechałem dalej. Najpierw jechałem drogą E6, dalej 84->86 kierując się na wyspę Senja, dalej drogą 861 (piękne widoki, jak zresztą na całej tej trasie) do Botnhamn i stamtąd promem do Hillesoy, następnie 862 do Tromso gdzie zobaczyłem katedrę o ciekawej architekturze – niestety było za późno, więc nie mogłem wejść do środka, o nocnych koncertach organowych nie było żadnej informacji, więc postanowiłem jechać dalej. Po drodze stanąłem na campingu w Skibotn – drogim (200 NOK) nie wiedzieć dlaczego.
Dzień 24 – 29.07.13 (pikietaż – 6780 km)
Rano dobrze mi się spało, bo rozłożyłem namiot obok domku, który nad ranem dał mi cień. Wjechałem z powrotem na drogę E6 i jechałem nią aż do rozwidlenia w Olderfjord gdzie wjechałem na drogę E69 prowadzącą do Nordkapp. Pogoda była świetna, droga prowadziła wzdłuż fiordów. Sama E69 jest bardzo kręta, z dobrą nawierzchnią, także banan z twarzy nie schodził, trzeba było jedynie uważać na renifery. Gdy dojechałem na Nordkapp było dosyć późno, a że słońce już było nisko nie miałem zbyt wiele czasu, poza tym był silny wiatr i nie było gdzie postawić motocykla, więc zapłaciłem 160 NOK, ale nocowałem tam, także liczę to jako nocleg. Robiąc zdjęcia do timelapse’u poznałem Włocha podróżującego dookoła Europy zaliczając każde państwo (wyjazd sponsorowany), z którym zgadałem się na wspólną podróż następnego dnia. Na Nordkappie był tak silny wiatr, że obciążony namiot ledwo stał, miałem wrażenie że pofrunę z nim do morza.
Dzień 25 – 30.07.13 (pikietaż – 7361 km)
Jako, że poszedłem spać około 4 w nocy, a rano namiot był strasznie szarpany przez wiatr byłem dość zmęczony, około 8:30 nie było mowy o spaniu. Z problemami, ale udało mi się wszystko pozwijać i nic nie odfrunęło. Na godzinę 11 byłem umówiony z Adnanem. Wiatr był tak silny, że na prostej drodze jechałem w pochyleniu. Wypatrzyłem go po drodze i pojechaliśmy razem. Kolejne kilometry szybko uciekały, krajobraz nie był zbyt ciekawy, a po wjeździe do Finlandii cały czas jechaliśmy przez lasy. Stacje były tak rzadko rozstawione, że Adnan do jednej z nich dojechał na oparach paliwa, a mi później zabrakło 11 km – tuż przed zamknięciem stacji, dojechał mając jedynie paliwo na jeszcze 3 km i przywiózł mi trochę. Napisałem przed zamknięciem, bo automaty nie przyjmowały jego karty. Ja zatankowałem na znajdującej się kilkaset metrów wcześniej stacji z automatami właśnie. Po jakimś czasie znaleźliśmy camping, rozłożyliśmy się i poszliśmy spać – to był męczący dzień.
Dzień 26 – 31.07.13 (pikietaż – 8161 km)
Tego dnia zrobiłem największy dzienny przebieg w ciągu całego wyjazdu – 800 km. Nie ma tu wiele do pisania, bo wciąż jechaliśmy – co jakiś czas robiliśmy postoje żeby coś przegryźć, zatankować i pogadać. Przejechaliśmy przez miasto św. Mikołaja – tandeta. Jeden camping do którego przyjechaliśmy był zlikwidowany, drugi nie dla namiotów, do trzeciego jechaliśmy niemal 100 km, po dotarciu okazało się, że jest już nieczynny. Stwierdziłem, że rozkładamy się u właściciela na ogródku przed szlabanem i zapłacimy rano.