Przez 32 dni Dawid pokonał 7 krajów, spalił 520 litrów paliwa i przejechał 10 050 kilmetrów. To miała być podróż w pojedynkę, ale gdy jedziesz solo, nigdy nie jesteś samotny!
autor:
Dawid Gabrysiak
Witajcie, chciałbym się z Wami podzielić wrażeniami z ostatniej wyprawy motocyklowej (2013), dzięki której odwiedziłem Szwecję, Norwegię, Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę. To był niesamowity wyjazd, głównym jego punktem była od samego początku Norwegia – marzyłem żeby ją odwiedzić i wreszcie się udało. Uzbierałem potrzebne fundusze i nie zastanawiając się wiele, postanowiłem, że jadę! Sam wyjazd poprzedziły wielomiesięczne przygotowania – m.in. zakup odpowiedniego sprzętu, sprawy techniczne związane z motocyklem, wyznaczenie dokładnej trasy przejazdu. Każdy szczegół był dopięty na ostatni guzik, mimo tego stres był ogromny – w końcu był to wyjazd samotny. Po drodze poznałem wielu interesujących ludzi, dzięki którym ta podróż nie była samotna – tak właśnie brzmiało motto tego wyjazdu – „Travelling solo, you’re never alone”. Dla lubiących czytać, poniżej zamieszczam skrót dziennika z podróży, natomiast dla żądnych wrażeń wizualnych polecam obejrzeć film, który tak dłuuugi czas obrabiałem – mam nadzieję, że się spodoba – KONIECZNIE OGLĄDAJCIE W FULL HD Z DŹWIĘKIEM!
W razie jakiś pytań, chętnie odpowiem w komentarzach pod artykułem 🙂
Dziennik podróży
Dzień 1 – 06.07.13 (pikietaż – 335 km)
Poszedłem spać dosyć późno poprzedniego dnia, dlatego rano wstałem zmęczony. Po małych problemach ze znikającym biletem i szukaniem śrub mocowania stelaża, udało mi się spakować – do użycia wszedł rollbag przywieziony z Wiednia rok wcześniej (Louis), do którego schowałem głównie śpiwór i jedzenie. Nauczony doświadczeniem bez problemu zapakowałem wszystko na motocykl za pomocą siatek. Około 12:30 po lekkim obiedzie wyruszyłem w stronę Gdyni. Trasa obudziła wspomnienia z pierwszej motocyklowej wyprawy na XJ’tce, ponieważ duża część się pokrywała. Trasę przejechałem sprawnie, meldując się w porcie około 17:30. Od godziny 19:00 rozpoczynała się odprawa – wszystko poszło gładko. Po wjeździe na prom motocykl został przymocowany za pomocą pasów do pokładu. Wszystkie bagaże, oprócz plecaka ze sprzętem, zostawiłem na motocyklu – pomieszczenie było zamykane na czas rejsu i otwierane dopiero 15 minut przed dopłynięciem do portu docelowego. W kabinie znajdowało się piętrowe łóżko, lustro, krzesło i łazienka z prysznicem. Po obejrzeniu kabiny pojechałem windą na najwyższy pokład (11), widok zachodzącego nad Gdynią słońca był niesamowity z perspektywy opuszczającego port promu. Przetestowałem mocowanie kamery do plecaka, sprawdziło się znakomicie. Byłem bardzo zmęczony, więc jakoś specjalnie nie zwiedzałem promu, ale labirynty korytarzy i ogrom statku robią wrażenie, w końcu to pływający stalowy, kilkupiętrowy blok. Po relaksie na pokładzie widokowym położyłem się spać, dzień był męczący głównie za sprawą zbyt krótkiego snu.
Dzień 2 – 07.07.13 (pikietaż – 927 km)
Rano na pobudkę z głośników na całym promie rozbrzmiewała piosenka Louis’a Armstrong’a „What A Wonderful World”. Gdy opuszczałem kabinę było kilkanaście minut po godzinie 6. Po ostatecznym przebudzeniu, któremu bardzo pomogła chłodna morska bryza, udałem się na pokład 5, gdzie stała VFR’ka. Wyjechałem z promu w grupie szwedzkich motocyklistów, dzięki czemu nie miałem żadnych problemów z opuszczeniem zapętlonych portowych dróg. Przystanąłem, żeby wyciągnąć pilot do kamery – zniknął! Przekopałem całe bagaże i nie znalazłem, na szczęście odnalazł się w plecaku 🙂 Zjadłem co mi zostało i pojechałem (89 km) w stronę Kalmaru, w którym znajduje się zamek – pochodziłem, zobaczyłem i ruszyłem na kolejny zamek – Gripsholm. Dojazd do niego był znacznie dłuższy (389 km). Po drodze kilka razy musiałem rozmasować obolałą szyję nieprzyzwyczajoną jeszcze do obciążenia kaskiem na tak dużą skalę. Z Mariefred, bardzo przypominającym mazurskie miejscowości, skierowałem się w stronę Sztokholmu, po małych poszukiwaniach udało mi się odnaleźć camping, na którym właśnie jestem pisząc tę relację. Szkoda, że nie ma możliwości podłączenia do prądu, a camping zamykany jest o 23:00, czyli tak jak w przypadku Wiednia rok wcześniej, chyba nie będzie możliwości przejechania się nocą po stolicy Szwecji.
P.S. Kupiłem najdroższy w życiu chleb (13 zł), który był najtańszym w sklepie.
Dzień 3 – 08.07.13 (pikietaż – 1002 km)
Dzień rozpocząłem około 8:30, o dziwo sam się tak wcześnie obudziłem. Na pierwszy ogień poszedł deptak widokowy, bo tak można nazwać Montelinsvagen – z tej trasy spacerowej można podziwiać panoramę miasta obejmującą z tego punktu Ratusz Miejski, Starówkę i wiele innych. Następnym punktem było Vasamuseet – muzeum wybudowane wyłącznie dla jednego potężnego i niezmiernie cennego eksponatu – okrętu „Vasa”, który zatonął podczas dziewiczego rejsu, przyczyną katastrofy były zachwiane proporcje konstrukcji okrętu. Eksponat robi ogromne wrażenie, jest bardzo dobrze zachowany, wraz ze wszystkimi ozdobami stanowi arcydzieło sztuki barokowej. Następnie udałem się zobaczyć zamek oraz pospacerować Starówką. Stolica Szwecji posiada niesamowitą Starówkę, magiczna atmosfera brukowanych uliczek ograniczonych charakterystycznymi kamienicami, wkomponowane w klimat szyldy sklepów, niezliczone kawiarnie – to wszytko składa się na urok tego miejsca. Długi czas spędziłem na wpatrywaniu się w ruch statków w porcie i ludzi spacerujących promenadami. Później trochę pojeździłem po mieście, po padnięciu baterii w kamerze wróciłem na camping załadować cały sprzęt. Chciałem się wybrać na nocną przejażdżkę, ale niestety noc nie zamierza nadejść, 23:00 a tu wciąż jasno – z każdym kilometrem na północ noc będzie coraz krótsza, aby po przekroczeniu koła podbiegunowego nie nadchodzić wcale. Tymczasem w oczekiwaniu na ciemność napiszę o czymś innym, zacznę od tego, że motocykl działa jak magnes na ludzi, wyjazd jest samotny, ale po drodze spotyka się wiele osób i można od nich usłyszeć naprawdę interesujące historie. Drugą rzeczą o której chciałbym wspomnieć to ciekawe rozwiązanie na stacjach benzynowych – a mianowicie płatność kartą przy dystrybutorze, bez obsługi. Kartę należy włożyć do czytnika przed tankowaniem, wpisać pin, wyciągnąć kartę, zatankować – po odłożeniu naliczana jest opłata, jeśli chcemy otrzymać paragon należy jeszcze raz włożyć kartę. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że w Szwecji karta jest głównym sposobem płatności, nie spotkałem się jeszcze nigdzie z brakiem możliwości jej użycia, nawet bilety parkingowe kupuje się za jej pomocą. Ostatnią kwestią o której chcę wspomnieć są wydzielone dla motocyklistów miejsca parkingowe, są one (najprawdopodobniej) darmowe i łatwo się na nie natknąć, często znajdują się w strategicznych miejscach 🙂
Zebrałem wszystkie siły i przeciskając się przez furtkę campingu wyjechałem na nocną przejażdżkę – zrobiłem kilka ciekawych ujęć. Podobno Sztokholm nie śpi – kiedy ja jechałem, ulice były opustoszałe, nie ma żadnego porównania do nocnego Budapesztu jeśli chodzi o ruch uliczny czy pieszy. Wróciłem po godzinie 3:00 – już świtało. W nocy było bardzo chłodno, pierwszy raz użyłem podpinki ocieplającej w czasie podróży.
[ZDJĘCIA 8-19]
Dzień 4 – 09.07.13 (pikietaż – 1052 km)
Około godziny 9:30 obudziło mnie rozgrzane w namiocie powietrze, niestety nie wyspałem się, jak najszybciej ewakuowałem się na zewnątrz. Postanowiłem, że na spokojnie zostanę jeszcze jeden dzień w Sztokholmie, bo i tak nie dam rady dojechać pod Oslo, a poza tym jestem dość zmęczony. Długo się zbierałem, wyjechałem po południu do Millesgarden – piękny ogród wypełniony rzeźbami, m.in. „Ręka Boga”, „Muzykujące Anioły”. Poza tym do zwiedzania był również dom artysty oraz wystawa jego prac (szkice, rysunki). Jako, że dzisiaj wszystko szło mi strasznie wolno, po wyjściu z ogrodu jeszcze długo czatowałem na parkingu – w międzyczasie próbowałem naładować kamerę, okazało się że coś złego dzieje się z wtyczką gniazda zapalniczki, po jakimś czasie przestawało łączyć – kupiłem nową, póki co jest ok. Później ruszyłem do punktu widokowego Katarinahissen, ale nie powalił mnie – dużo robót budowlanych wokół skutecznie zubożyło widok. Przed dotarciem tam, wstąpiłem do McDonald’s – chyba rzeczywiście tam najtaniej można coś zjeść – za hamburgera/chesseburgera 10kr, razem zapłaciłem 30kr, a za pizzę (małą) w Pizza Hut zapłaciłbym 94kr (ok. 45zł!) – w sumie najtańszy chleb kosztuje ok. 20kr.. W drodze powrotnej do campingu natknąłem się na duży sklep kupując co nieco, następnie przypomniało mi się, że chciałem jeszcze zobaczyć Globe/Skyview, więc zawróciłem. Słynną kopułę zobaczyłem „z drogi”, obok znajdowała się jakaś hala i trzy (!) stacje benzynowe, to właśnie na jednej z nich znalazłem wtyczkę do gniazda zapalniczki. Czas iść spać, jutro sporo kilometrów przede mną.
Dzień 5 – 10.07.13 (pikietaż – 1707 km)
Tego dnia przebudziłem się dosyć wcześnie, ale słysząc krople deszczu uderzające o przekrycie namiotu, poszedłem spać dalej. W śpiworze było ciepło i przytulnie, nie chciało się wychodzić. Około godziny 11:00 zacząłem się zbierać, deszcz przestał padać, ale było pochmurnie i chłodno. Założyłem zakupione spodnie przeciwdeszczowe oraz kurtkę przeciwdeszczową – byłem dobrze przygotowany na ulewę, przynajmniej tak wtedy myślałem. Wymeldowałem się i czym prędzej ruszyłem w stronę Oslo. Jeszcze przed wyjazdem ze Sztokholmu dopadła mnie straszna ulewa, moje zabezpieczenia zawiodły – jeden but zaczął przeciekać, do teraz nie wiem dlaczego, najprawdopodobniej przez zamek, co spowodowane było ściekającą po spodniach wodą, no i jak zwykle mokrą miałem bluzkę w okolicach pasa – nie wiem jakim cudem, pewnie jest to spowodowane pozycją na motocyklu i zbierająca się wodą.. Nie było za bardzo gdzie się ukryć, stanąłem tylko po to, żeby sprawdzić czy plecak ze sprzętem nie przemókł – na szczęście nie, ale na wszelki wypadek zabezpieczyłem lustrzankę dodatkowo folią. Nie miałem wyjścia, pojechałem dalej – po jakimś czasie przestało padać, wszystko zaczęło schnąć, oczywiście poza butami. Było zimno, stwierdziłem że warto zjechać gdzieś na stację przebrać co mokre. Lewego buta trochę osuszyłem, w razie gdyby po drodze znów padało założyłem na skarpetki folię, dzięki czemu nawet w przemokniętych butach wyszedłbym z nich suchą stopą 🙂 W tej dosyć długiej podróży jedynym przystankiem było Orebro z pięknym zamkiem, z braku czasu przejechałem wokół niego dwa razy, dokładnie mu się przyglądając, był naprawdę godny uwagi. Po przejechaniu granicy z Norwegią, trasa stała się ciekawsza, wyszalałem się na przemiennych zakrętach i zobaczyłem Oslo z góry, było wtedy już około godziny 2 w nocy, ale nadal do końca nie zapadł zmrok i jak się później okazało, cała noc była jasna. Trafiłem na camping z POI w automapie, było z niego widać panoramę Oslo, około 3:30 poszedłem spać, to był długi dzień..
Dzień 6 – 11.07.13 (pikietaż – 1752 km)
Ze względu na późny dojazd wstałem około godziny 10 i zacząłem czytać przewodnik, moją uwagę zwróciło muzeum Muncha, które stało się pierwszym punktem zwiedzania Oslo. Te wszystkie obrazy zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Następnie pojechałem zobaczyć zamek Akserksus, wstęp był wolny. Kolejnym punktem był budynek opery, naprawdę warto go zobaczyć, wykonany jest z białego marmuru i można się na niego wspiąć po pochyłej powierzchni dachu, wygląda bardzo ciekawie. Zrobiłem się głodny, więc zacząłem poszukiwania McDonald’s, który tak jak oczekiwałem posiadał w ofercie najtańsze jedzenie (10NOK za hamburgera). Ostatnim punktem był park Vigelanda wypełniony po brzegi rzeźbami, które przedstawiały różne emocje/sytuacje obecne w życiu każdego człowieka (związek, dorastanie, starość, kłótnie, zabawy dzieci, itp.). Rzeźby były niesamowicie realistyczne, ukazujące każdy mięsień, mimikę twarzy – moim zdaniem wraz z muzeum Muncha to żelazny punkt programu zwiedzania Oslo dla osób choć trochę lubiących sztukę – pewnie warto jeszcze zobaczyć Galerię Narodową. Po powrocie zasnąłem z myślą, że następnego dnia pojadę do parku rozrywki Tusenfryd i spędzę tam cały dzień, choć długo się wahałem (360NOK), poza tym pogoda na Kjeragu miała się popsuć po dwóch dniach.