Marek postanowić uczcić 30-te urodziny swojej Yamahy XJ900F i ruszyć z kumplem na podbój Balatonu.
Pomysł wycieczki powstał z okazji wybicia 30-stki mojej Yamahy XJ 900 f oraz zakupu, przez kompana podróży Adama – Triumpha Daytony. Muszę tu zaznaczyć, że Yamahę dostałem od wujka na 18′ stke, a on ją kupił jako roczną w Berlinie w 1985 r. Sigbert Gloger – wujek, bardzo dużo podróżował. Na tym motocyklu dojechał od Egiptu po fiordy norweskie. Gdy dostałem motocykl miał na liczniku nieco ponad 92.000 km.
Wycieczkę planowaliśmy od stycznia 2014 roku. Nigdy wcześniej nie byliśmy na tak długiej podróży motocyklowej więc trzeba było zakupić wszystkie niezbędne rzeczy. Od łatek do opon i apteczki po stroje przeciw deszczowe skończywszy. Przed wyjazdem Yamaha przeszła również gruntowny przegląd z wymianą rozrządu opon i drobnych napraw i regulacji gaźników. Ogólnie motocykl został przygotowany idealnie, ale ze względu na jego wiek wszystko mogło się przydarzyć.
Planowana trasa wyprawy. Start: Gdańsk 9.00 – Kraków – Budapeszt 2 dni – Balaton – Praga 2x – Poznań – Gdańsk
Na datę wyjazdu zaplanowaliśmy 31 maja. Start 9.00 rano. Powiedzmy, że szybki przejazd przez Polskę do Krakowa do hotelu Aspel. Zabukowaliśmy wcześniej wszystkie noclegi mieliśmy. Najczęściej korzystaliśmy z booking.com. Założenia do 150 zł za dobę. Większość trasy przebyliśmy drogami dwupasmowymi. Wpadliśmy od razu na autostradę A1 do Łodzi. Płatna 29 zł. Duża ilość wrażeń na początku wyjazdu sprawiła, że trasa minęła bardzo szybko. Po drodze tankowaliśmy dwa razy. Średnia przelotowa 140 km/h i około godziny 17.00 dojechaliśmy na miejsce bez większych problemów. Spokojne 580 km.
Za niecałe 150 zł ze śniadaniem zatrzymaliśmy się w hotelu godnym polecenia. Na miejscu obiadokolacja i uzupełnienie płynów na pięknej starówce.
Dzień 2
Wcześnie rano pobudka, śniadanie, pakowanie i wyjazd o 9.00. Pierwszy cel – stacja benzynowa, tankowanie i montaż kamerki, aby nagrać kręte drogi Słowacji. Cel Budapeszt. Przed nami 390 km, ale już po malowniczych słowackich krętych drogach, a w szczególności droga nr 67. Przejazd zajął nam ok 10 godzin, ale na pełnym relaksie z obiadem w małej miejscowości.
Muszę pochwalić motocykl – typowy podróżnik. Obciążona kuframi lepiej się prowadzi. Nawet na najciaśniejszych zakrętach dawała radę. Oczywiście Adam mnie poganiał – ale Daytoną było mu łatwiej.
Do Budapesztu wjeżdżaliśmy w lekkiej mżawce, ale nie trzeba było się ubierać w kondomy. Do „Bed and Breakfast Hotel Budapest” dotarliśmy po 19.00. Miło, że Yamaha ma wał Kardana, bo w przeciwieństwie do Adama mogłem się już rozpłaszczyć w pokoju, a nie smarować łańcuch. Cel zdobyty. Oczywiście po chwili ogarnięcia wyście na miasto. W Budapeszcie mamy jeden dzień przerwy na zwiedzanie, więc można było również dłużej pozwiedzać miasto nocą, chociaż głównie zwiedzaliśmy pub’y.
Dzień 3
Rano po śniadaniu ( bardzo skromnym) udaliśmy się po zakup plecaka, o którym w ogóle nie pomyśleliśmy, że może się przydać. Do centrum jechaliśmy taxi z siatkami jak prawdziwe Polaczki. Ceny taksówek są podobne do polskich.
Czas na zwiedzanie miasta. Zaczynamy od zamku królewskiego. Piękne widoki i piwko na dziedzińcu. Cena piwa warta widoku.
Zaczęło kropić. Co jakiś czas chowamy się przed deszczem. Dalej jedziemy najstarszym metrem w Europie zobaczyć Łaźnie Szechany. Byliśmy nawet przygotowani na zaznanie w nich kąpieli (w plecaku kąpielówki i klapki), ale pod wejściem zrezygnowaliśmy. Średnia wieku ludzi w środku przekraczała 60 lat. Po południu zobaczyliśmy jeszcze kilka mostów (słynny łańcuchowy z 1839 r) i oczywiście budynek parlamentu.
Wróciliśmy do hotelu po motocykle i lataliśmy jeszcze ulicami Budapesztu w nocy, aby nagrać miasto na kamerce i zobaczyć je z innej perspektywy. Tej nocy mogliśmy się wyspać, bo 4 dnia był zaplanowany wyjazd nad Balaton, który oddalony był o niecałe 200 km.
Dzień 4
Trasa super, w pełnym słońcu. Drogi równe i szerokie. Widok niebieskiego jeziora zapierał dech.
Wiedzieliśmy, że następnego dnia odbędzie się największy zlot Harleya Davidsona w Europie, dlatego co chwila mijaliśmy wąsaczy na wielkich głośnych niklowanych maszynach. Dużo jednak wiezionych na przyczepach. Gruby lans.
Wkrótce nasz cel podróży został osiągnięty! Balaton zdobyty! Sporo czasu nam zajęło odnalezienie pensjonatu „Andrea Pensio”.
Wszystkie ulice podobne i numery domów dowolnie rozłożone. Miasteczko typowo kurortowe. Przygotowane pod kątem niemieckich turystów. Oczywiście pierwsze co musiałem zrobić to zanurzyć się w największym jeziorze Europy. Zejście do wody niestety muliste, aż nogi grzęzły. Za to nabrzeże zrobione pięknie. Deptak, specjalne pomosty do kąpieli i równiutko przystrzyżona trawa jak na polu golfowym. Pogoda nad jeziorem jest bardzo zmienna. W ciągu jednego dnia upał (jak wjeżdżaliśmy), po chmury, deszcz i wichury po południu…
Trochę nam pogoda popsuła zwiedzanie. Ograniczyliśmy się do odpoczywania w pokoju i tylko wyjścia w kurtkach na szybką pizzę wieczorem. Po drodze mijaliśmy malownicze kamieniczki i ciekawe domy, ale było za zimno na zwiedzanie. Uciekaliśmy, żeby się wyspać i rano ruszyć do Pragi.
Dzień 5
Poranek przepiękny. Upał. Przed nami prawie 600 km, ale większość autostradami. Wyjeżdżając, co chwila mijamy jakiegoś Harleya. W tak pięknych okolicznościach przyrody z dużą ilością winkli dojeżdżamy do granicy czeskiej. Od tej pory zaczyna się nudna i kiepsko wykonana autostrada, w dodatku w remoncie. Drogi chyba powojenne, bo zrobione z płyt i połowa drogi wytrzęsiona, aż ręce mrowiło. Yamaha jest i tak bardzo komfortowym motocyklem, Adam na swoim sporcie odczuwał dyskomfort znacznie bardziej. Za granicą czeską dopadła nas ulewa. Zmokliśmy okrutnie szukając zjazdu na stacje, aby włożyć zakupione skafandry. Ulewa przyszła jakieś 30 min dalej. Koło Brna już się wypogodziło i schnęliśmy po drodze. Był plan, aby zobaczyć tor Moto GP w Brnie, ale przez ulewę i spóźnienie szybko pędziliśmy do Pragi. Do hotelu „City Club Prague” zajechaliśmy ok 17.00. Licznik Yamahy wskazywał 99109 km – pomyślalem, że niedługo się przekręci.
Jak zwykle na miejscu szybki prysznic i wypad na miasto w poszukiwaniu… pysznego piwa. Praga jest pięknym miastem, ale można tu też dobrze zjeść. No i oczywiście napić się złotego trunku. Adam znalazł restaurację „U Hewrany”. Polecam piwo Kozel i tradycyjne potrawy. Stołowaliśmy się tam cały czas. Praga aż „kipi” od imprez. Tej nocy mogliśmy trochę zabalować, bo zostaliśmy w Pradze dwa dni. Polecam miejscowy browar „U Medvidku” czy Pub „Hany Bany” Poranek ciężki, ale dobre śniadanko stawia na nogi.
Dzień 6
Wyparowując poprzedni dzień zeszliśmy pieszo do centrum. Oczywiście trzeba było zobaczyć most Karola i zamek na Hradczanach i całą starówkę. Warto tam po prostu połazić.
Dzień 7
Pobudka wcześnie rano i wyjazd ok 9.00. Przed nami 450 km do Poznania. Pierwszy raz Yamaha dała znać o swoim wieku. Po odpaleniu zapaliła się lampka oleju. Chwila konsternacji…. po ponownym odpaleniu lampka zgasła. Na wszelki wypadek zrobiłem dolewkę na pierwszej stacji. Przejazd do granicy przeleciał gładko, ale remonty i objazdy po polskiej stronie trochę nas zgubiły i nadrobiliśmy kilkadziesiąt km przez co zajechaliśmy do kolegi Tomka po 16.00. Poznania już raczej nie zwiedzaliśmy, skoncentrowaliśmy się na tzw. plaży nad Wartą. Trochę nam zeszło na opowiadaniu wrażeń z wycieczki, co skutkowało wyjazdem do Gdańska następnego dnia ok 13.00. (przyp. dzięki Tomek za kawałek podłogi na nocleg!)
Dzień 8
Trasa dobrze znana. Do Torunia przejazd między fotoradarami, a potem to już A1. Na autostradzie powinni zbudować trochę więcej stacji benzynowych, bo gdzieś za Grudziądzem pozapalały się rezerwy i jechaliśmy z duszą na ramieniu, aż trzeba było zjechać na pierwszym lepszym zjeździe i tankować dziwne paliwo na podejrzanej stacji. W każdym razie dotarliśmy do celu. Na bramkach licznik w moim motocyklu się przekręcił.
Motocykl przejechał 100 000 km. A trasę do Budapesztu i z powrotem bezz zająknięcia.
Dumny i blady z motocykla postanowiłem opisać taki wypad. I zaplanować następny.
Koszt wycieczki ok. 2700 zł
Filmik z wyjazdu:
https://www.youtube.com/watch?v=TDJZXySPbkc
Autor: Marek Bortnowski