Podczas nieprzewidywalnego Grand Prix Chile, Antoine Meo nie miał sobie równych.
Podczas I w tym roku przystanku Mistrzostw Świata w Rajdach Enduro emocji nie brakowało. Wszyscy zawodnicy
byli bojowo nastawieni do walki i za wszelką cenę chcieli udowodnić, że są gotowi do walki o najwyższe laury w tym sezonie. W Chile zawsze jest gorąco, duszno i ślisko, a nad trasą unoszą się kłęby kurzu. Tak też było ostatnio, ale tylko w sobotę, bo obfita ulewa przed niedzielnymi zmaganiami porządnie nawodniła trasę. Było tak mokro, że organizatorzy postanowili skrócić trasę, aby lepiej obstawić niebezpieczne miejsca.
Zmieniające się jak w kalejdoskopie warunki nie przeszkadzały powracającemu po kontuzji nadgarstka Antoine Meo, który nie tylko pewnie triumfował podczas obu dni w klasie E2, ale również nie miał sobie równych w ogólnej klasyfikacji. Francuz dosiadający KTM EXC 350 już przed zawodami zapowiadał, że w tym roku ma zamiar pójść na całość i jak widać, póki co dotrzymuje swojego słowa.
W najmniejszej klasie E1 prowadzenie w generalce objął kolega z zespołu Meo Christophe Nambotin. Jeżdżący na KTM EXC-F 250 „Nambo” pierwszego dnia był najlepszy na „małym motorze”, a w niedzielę musiał uznać wyższość Eero Remesa na TM. To jednak wystarczyło, aby to Francuz objął pozycję lidera.
Wśród kierowców na najmocniejszych maszynach najlepszy okazał się Matt Seistola pochodzący z Finlandii. Dla zawodnika Sherco był to pierwszy triumf w klasie E3, ale jeżeli zdoła utrzymać swoją świetną formą to z pewnością nie ostatni. Spore problemy miał broniący tytułu Matthew Phillips, który był „dopiero” czwarty.
Zobaczcie sami, jak wyglądały zmagania i walka z czasem w Chile. Zdecydowanie chcielibyśmy tam pojeździć! A wy?