Tegoroczna edycja największych zawodów hard enduro w Polsce przeszła najśmielsze oczekiwania zarówno kibiców, jak i zawodników. Autorska impreza Tadka Błażusiaka okazała się jeszcze większa i atrakcyjniejsza, a trasa, którą przygotował Bartek Obłucki, była zdecydowanie cięższa niż rok temu.
foto:
Red Bull: Łukasz Nazdraczew, Marcin Kin;
Łukasz Gładki
Już pierwsza edycja Red Bull 111 Megawatt, mimo drobnych niedociągnięć organizacyjnych, okazała się niesamowitym sukcesem i od razu zyskała sobie miano największej imprezy hard enduro w Europie Środkowo-Wschodniej. Setki zawodników, tysiące kibiców, latające motocykle i klimat nie z tej ziemi stały się znakiem rozpoznawczym polskiej imprezy, dlatego z niecierpliwością wyczekiwaliśmy drugiej odsłony offroadowego święta w Kleszczowie.
Po przybyciu na miejsce było jasne, że organizator porządnie odrobił pracę domową z zeszłego roku i druga odsłona Red Bull 111 Megawatt to dokładnie zaplanowane zawody na światowym poziomie. Każdy z uczestników ponownie otrzymał po pamiątkowej bluzie, drobnym upominku oraz dwa kupony na posiłek w stołówce znajdującej się tuż obok sporego paddocku. Na kibiców natomiast czekały oznaczone parkingi, potężny taras widokowy vis-à-vis startu, inne ciekawe miejsca do oglądania rywalizacji, stoiska sklepowe oraz sam Taddy Błażusiak, który chętnie rozdawał autografy, robił sobie zdjęcia i rozmawiał z fanami.
Jako, że w tym roku z powodów zdrowotnych na starcie nie mógł stanąć pomysłodawca zawodów i jeżdżąca legenda offroadu, głównym pretendentem do zwycięstwa w Red Bull 111 Megawatt był Jonny Walker. Brytyjczyk w sezonie 2015 nie ma sobie równych podczas przystanków hard enduro na całym świecie, jednak polskie zawody znacząco różnią się od pozostałych, więc wszyscy z ogromną ciekawością obserwowali to, co działo się na wymagającej trasie w Kleszczowie.
Niespodzianek nie zabrakło już podczas sobotniego prologu, kiedy to najszybszy po przejeździe dwóch odcinków, motocross i endurocross, okazał się Łukasz Kurowski, który w ogólnym rozrachunku o dwie sekundy pokonał drugiego Joakima Ljunggrena i aż o 11 s Walkera. Po kwalifikacjach, 500 najszybszych zawodników spośród prawie 800 startujących miało przejść do wyścigu głównego, dlatego każdy chciał być jak najszybszy. To spowodowało, że na endurocrossowej trasie, na której nie brakowało kamieni, opon, rur, belek i sporych skoków, kibice byli świadkami potężnej ilości efektownych upadków (w tym front i backflipów) i co rusz widzieli motocykle latające nad najtrudniejszymi przeszkodami. W tym roku jednak mogli to robić z bezpiecznej odległości za metalowym ogrodzeniem, co znacząco wpłynęło na bezpieczeństwo wszystkich zgromadzonych.
Już w sobotę do Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów zjechało się sporo kibiców, którzy bardzo aktywnie przyglądali się efektownym przejazdom, szczególnie tych najszybszych i najodważniejszych uczestników. Nawet wietrzna i dosyć pochmurna pogoda z chwilowymi opadami nie była w stanie w niedzielę zniechęcić fanów mocnych wrażeń, którzy jeszcze liczniej przybyli zobaczyć, kto okaże się najszybszy podczas drugiej edycji Red Bull 111 Megawatt.
W tym roku zawodnicy również startowali z rzędów i ponownie musieli pokonać 3 okrążenia, jednak tym razem trasa została wydłużona do 20 kilometrów i jak się później okazało, była zdecydowanie bardziej wymagająca niż ostatnio. Najwięcej problemów uczestnikom sprawiła sekcja „czarnych pagórków”, na której niezwykle ciężko było znaleźć optymalną linię przejazdu, piaszczyste strome podjazdy, na których co rusz przegrzewały się jakieś maszyny oraz odcinek najeżony sporymi glinianymi(?) „kamieniami”. Jednak największą trudnością podczas polskiego przystanku hard enduro nie jest nieprzejezdna trasa, a szaleńcze tempo, jakie trzeba utrzymać, aby zająć czołowe miejsce. Doskonale przekonał się o tym Joakim Ljunggren, który praktycznie przez całe pierwsze okrążenie walczył z Jonnym Walkerem o prowadzenie. Ostatecznie jednak Szwed nie był w stanie utrzymać tempa „Jasia”, który dosłownie płynąc po trasie, ze sporą przewagą zameldował się na ostatnim, sztucznie usypanym podjeździe przed metą. Walker bez większych problemów wskoczył na opony i wjechał na ostatnią górkę, zwyciężając drugą edycję Red Bull 111 Megawatt. Drugi z oryginalnym finiszem zmierzył się Ljunggren. Jednak Joakim nie zdołał wdrapać się na sam szczyt i od połowy podjazdu próbował wepchnąć motocykl na górę. Błąd Szweda bez skrupułów wykorzystał Graham Jarvis, który dotarł na miejsce, gdy ten był już niemal na szczycie. 40-letni zawodnik Husqvarny widząc, co się dzieje, bez chwili zawahania zaatakował opony i chwilę później przejechał linię mety wskakując na drugą pozycję. Ljunggren musiał zadowolić się trzecim miejscem. Czwarty był Alfredo Gomez, piąty młodziutki Manuel Lettenbichler, a na szóstej pozycji zameldował się najszybszy z Polaków, Łukasz Kurowski. Do mety po trzech okrążeniach dojechało 274 zawodników, a ostatnim któremu ta sztuka się udała był Wojcieh Lis mijający szachownicę zaledwie 24 sekundy przed upływem 4-godzinnego limitu czasowego.
Trzeba przyznać, że Red Bull 111 Megawatt 2015 to ogromny sukces zarówno sportowy, jak i organizacyjny, dlatego niezwykle ciężko było nam opuszczać Kopalnię Węgla Brunatnego Bełchatów i wracać do domu. Jeżeli druga edycja polskiego przystanku hard enduro była imprezą na tak ogromną skalę, to z podekscytowaniem zastanawiamy się, jak ona będzie wyglądała w przyszłym roku.
Jeżeli jesteście ciekawi, jak ta impreza wyglądała okiem zawodnika, w przyszłym numerze MotoRmanii będziecie mogli się tego dowiedzieć czytając moją relację. Zdradzę tylko, że na dwusuwowej setce było to… dosyć oryginalne przeżycie.