Jeśli Valentino Rossi utrzyma w ten weekend za sobą Jorge Lorenzo, już za tydzień będzie mógł w Malezji sięgnąć po swój dziesiąty tytuł motocyklowego mistrza świata. Najpierw jednak „Doktora” i jego głównego rywala Jorge Lorenzo czeka pojedynek na australijskim torze Phillip Island. Pierwsze treningi ruszają już dziś w nocy. Bezpośrednie relacje w Polsacie Sport News i na portalu polsatsport.pl.
Po piętnastu z osiemnastu rund Rossi wyprzedza Lorenzo o zaledwie 18 oczek na 75 możliwych jeszcze do zdobycia. Póki co to niewiele, ale jeśli w niedzielę Włoch utrzyma za sobą Hiszpana, finisz przed nim także za tydzień zapewni mu tytuł. Stawka jest więc wysoka, a od piłki meczowej „Doktora” dzieli tylko kilka dni. O ile Rossi wydaje się kontrolować sytuację – pod warunkiem, że nie popełni błędu – Lorenzo musi nie tylko postawić wszystko na jedną kartę i spróbować wygrać trzy ostatnie wyścigi, ale też liczyć na to, że ktoś jeszcze wmiesza się pomiędzy niego i głównego rywala.
A to akurat jest bardzo możliwe. W świetnej formie jest ostatnio Dani Pedrosa, który pokonał Rossiego w walce o drugie miejsce w Aragonii, a tydzień temu wyprzedził duet Yamahy w drodze po zwycięstwo w Grand Prix Japonii. W efekcie awansował na piąte miejsce w tabeli, w której od tytułu drugiego wicemistrza dzielą go teoretycznie 43 punkty. Trzeci w generalce jest ubiegłoroczny mistrz świata i zespołowy kolega z Repsol Hondy Marc Marquez, który tydzień temu stracił matematyczne szanse na obronę tytułu. W pewnym sensie zdjęło to z Hiszpana presję, ale Australia wiąże się dla niego z nie najlepszymi wspomnieniami.
W klasie Moto2 Marquez widowiskowo finiszował co prawda na podium mimo karnego startu z końca stawki, ale dwa lata temu został wykluczony po zbyt późnym pit-stopie (z uwagi na problemy z oponami zawodnicy zostali wówczas zobligowani do zmiany ogumienia po maksymalnie 10 okrążeniach, Marquez zrobił to po jedenastu). Rok temu jechał po pewne zwycięstwo, ale gdy już witał się z gąską, zbyt mocno schłodził opony i zaliczył wywrotkę, oddając pierwsze miejsce Rossiemu. Czy tym razem przełamie australijskiego pecha?
Lista australijskich sukcesów Rossiego jest z kolei długa, choć na sześć lat z rzędu przerwana zwycięska seria Caseya Stonera. To właśnie na torze Phillip Island „Doktor” sięgał nie tylko po tytuły, ale też jedne z najsłynniejszych triumfów w swojej karierze. Tak było chociażby w 2003 roku, kiedy wygrał mimo kary dziesięciu sekund za wyprzedzanie na żółtej fladze. 36-latek potrzebuje tego typu przebłysku, aby w ten weekend utrzymać za sobą Lorenzo.
Z duetu Yamahy szybszy na jednym okrążeniu, a często na dystansie całego wyścigu, jest właśnie Hiszpan, ale to Włoch lepiej odnajduje się w nietypowych sytuacjach. Jeśli będzie sucho, ciepło i przyczepnie, Lorenzo będzie trudny do pokonania, ale biorąc pod uwagę fakt, że wyścig MotoGP znów wystartuje o godzinie szesnastej lokalnego czasu, może nas czekać kolejna niespodzianka. Rok temu na ostatnich kółkach temperatura zaczęła drastycznie spadać, a razem z nią spadła także przyczepność asfaltu, co zakończyło się serią wywrotek, m.in. Marqueza, Pola Espargaro i Cala Crutchlowa – wszyscy jechali po miejsca na podium, ale upadli tuż przed metą.
Lorenzo wygrywał w Australii w MotoGP tylko raz, w 2013 roku, za to w 2011 to właśnie tam stracił szansę na swój drugi wówczas tytuł (zdobył go rok później). Hiszpan przewrócił się podczas porannej rozgrzewki i niemal na dobre odciął końcówkę jednego z palców. Zamiast na polach startowych, znalazł się na sali operacyjnej, a jego główny wówczas rywal, Stoner, z łatwością sięgnął po tytuł. Pech sięgał w Australii także Pedrosę, który w 2003 roku, tydzień po przypieczętowaniu tytułu w klasie 125, upadł w zakręcie MG i złamał obie nogi w kostkach.
To wszystko jednak historia, a najbliższy weekend oznacza dla czwórki kosmitów nowe rozdanie. Czy Lorenzo pokaże, że jest w stanie utrzymać za sobą Rossiego niezależnie od warunków? Czy Rossi pokona Lorenzo w bezpośredniej, otwartej walce? Czy Pedrosa i Marquez poradzą sobie z problemami z motocyklem i wrócą na szczyt podium? A może czterech kosmitów pogodzi ktoś ze środka stawki? Rok temu na podium stanął w Australii Bradley Smith, a Cal Crutchlow na Ducati był na dobrej drodze po trzecie miejsce. Może Ducati, w rękach Andrei Dovizioso lub Andrei Iannone, znów zaskoczy? To możliwe, bowiem wyspa Filipa to obiekt pełen długich łuków, a w tym tegoroczne Desmosedici radzi sobie w tym roku dużo lepiej. Ostrych hamowań – co wydaje się piętą achillesową GP15 – jest z kolei jak na lekarstwo. Jak poradzi sobie faworyt lokalnej publiczności, debiutant Jack Miller, który ogłosił dzisiaj przyszłoroczne przenosiny do ekipy Marc VDS? On sam przyznaje, że charakterystyka toru powinna mocno sprzyjać jego kiepskiej na wyjściach z wolnych łuków Hondzie. Jeśli znów nie zgubi go gorąca głowa, Jackass może sięgnąć po solidne punkty.
Wszystkiego dowiemy się w niedzielę. Start wyścigu MotoGP o siódmej rano, ale najpierw treningi i kwalifikacje, które powiedzą nam równie dużo o układzie sił w królewskiej kategorii. W Moto2 wszystko jest już jasne. Mistrzem świata został w Japonii Johann Zarco, ale losy tytułu mogą w ten weekend rozstrzygnąć się w Moto3. Czy Danny Kent pójdzie w ślady ostatniego brytyjskiego mistrza, Barry’ego Sheene’a? Czy zrobi to symbolicznie i wzruszająco w Australii, w której „Baza” spędził ostatnie lata swojego życia przed przedwczesną śmiercią z powodu przegranej walki z rakiem? Presja, jak widać, jest ogromna nie tylko w MotoGP.
Do dodania pozostaje właściwie jeszcze tylko jeden mały „szczegół”. Phillip Island to jeden z najbardziej malowniczo ulokowanych, najszybszych, najbardziej wymagających i ekscytujących torów wyścigowych na świecie. Emocji dostarczyłyby tam nawet wyścigi pingwinów, czy oglądanie schnącej na krawężnikach farby, nie mówiąc o walce najszybszych motocyklistów świata o najbardziej prestiżowy tytuł w świecie dwóch kółek. Zaczynamy więc Grand Prix Australii i niech wygra najlepszy!