Nieważne jaka jest Twoja postawa, 12 o’clock to podstawa!
W tej edycji poradnika małego terrorysty omawiamy 2 staroszkolne tricki. Spopularyzowane w Stanach Zjednoczonych przeżywały swój rozkwit mniej więcej wtedy, kiedy u nas zaprzestano produkcji WSK…
Dwunastka, czyli 12 o’clock to postawienie motocykla do pionu tak, żeby dotknął zadupkiem/stelażem asfaltu. Podejrzewam, że wielu z was tak jak i ja wielokrotnie wykonała chociażby połowę tego tricku, czyli zaliczyła „plecy”. Wystarczy dodać za dużo gazu i motocykl bardzo chętnie drze swoją tylną częścią o asfalt, żeby zakończyć trick wypadałoby z tej pozycji powrócić na 2 koła. Miałem z tym problem no hmmm… powiedzmy dziesiąt razy…. Chcecie wiedzieć jak sobie przytrzeć i nie zaliczyć gleby? Na bank, bo ciągłe wymiany zadupków lamp i zdrapywanie strupów potrafi się znudzić…
12 o’clock
Jeśli chcecie zobaczyć jak to się zaczęło polecam pierwsze filmy z serii „Servin it Up”. Koniec lat 90tych, fabrycznie nowe Yamahy R1 i Hondy Fireblade na standardowych przełożeniach i bez grama osłony silnika w postaci klatki. Dzwon za dzwonem non stop… Piękna sprawa… Ale, my nie będziemy stosować tak barbarzyńskich technik. Do nauki tego tricku przyda się zabezpieczyć motocykl. Jeśli bawi was destrukcja to ze stelaża do przycierania możecie zrezygnować. Tępy dźwięk tartego plastiku i pękającej lampy to anabolik dla skrzywionych psychicznie dewastatorów japońskiej technologii. Klatka lub porządne crash-pady będą jednak niezbędne. Gleba przy nauce jest bardzo prawdopodobna, więc szkoda później czasu i pieniędzy na wymienianie dekli, dźwigni i podnóżków. Dodatkowo, zyskacie komfort psychiczny, który budując w was pewność siebie pokona strach przed zgruzowaniem sprzęta i przełoży się na lepsze efekty treningu. Jeśli bierzecie się za naukę tej ewolucji wychodzę z założenia, że co nieco kumacie o co chodzi w jeździe na tylnym kole z użyciem tylnego hebla. W gruncie rzeczy, trick jest arcy prosty. Wymaga tylko przełamania odruchu bezwarunkowego, którym będzie mocniejsze wciśnięcie dźwigni hamulca w momencie, kiedy „lecimy na plecy”. Najbezpieczniejszą pozycją do nauki będzie jazda na stojąco z lewą stopą na podnóżku pasażera. W razie jakiejś awarii zeskakujemy do tyłu i turlając się celujemy tak, żeby nie wpaść w nic twardszego od nas. Przejdźmy do konkretów. Ważne, żeby prób dokonywać na możliwie jak najrówniejszym asfalcie. W momencie, kiedy motocykl będzie w pionie stanie się bardzo podatny na nierówności i może polecieć nagle na bok lub złapać coś w stylu shimmy. Ciśnienie polecam w okolicy 1-1,2 bar-a, da nam ono namiastkę stabilności. Stawiamy motocykl na tylne koło i od momentu, kiedy zbliżamy się do punktu balansu przytrzymujemy odkręcony gaz i skupiamy się na tylnym hamulcu. Delikatnie odpuszczając nacisk wychylamy się do tyłu coraz dalej i dalej… Kiedy przód zasłania nam już drogę ciągniemy jeszcze dalej, kiedy nogi nam miękną, a oczy się zamykają musimy ciągnąć jeszcze dalej… Wszystko do momentu upragnionego dźwięku przyziemienia tyłu o nawierzchnię. Wtedy, dociskamy hebel mocniej i wracamy na 2 koła. Jeśli posiadamy 12 o’clock bar (stelaż do przycierania) możemy odpuścić całkowicie hamulec, oprzeć na nim tył i sunąć w snopie iskier, ważne, żeby nie balansować wtedy zbyt agresywnie ciałem. Motocykl w tej pozycji jest niestabilny i jeśli nie chcemy poznać struktury asfaltu swoim naskórkiem musimy być czujni. W Polskiej historii zdarzały się świry napędzające się do ponad 100 km/h drąc tyłem o glebę.
Coaster
Nie wiem czy pamiętacie, że już kilka razy wspominałem o tym, że palec wskazujący powinien ciągle znajdować się na dźwigni sprzęgła. Przyda to się właśnie teraz podczas nauki coasterów, czyli wysprzęglania podczas jazdy na tylnym kole. Przepis jest prosty. Napędzamy się na 1 biegu (później możemy to robić na 2ce, a nawet 3ce) rzucamy motocykl poza balans, naciskamy sprzęgło i w tym momencie ciągle jedziemy na gumie bez ingerencji silnika. Brzmi zupełnie banalnie, jednak czeka na nas kilka pułapek. Przede wszystkim, musimy być świadomi tego, że po naciśnięciu sprzęgła reakcja motocykla na tylny hamulec będzie bardziej gwałtowna. Po odłączeniu ciągu mocy dosłownie łuskamy nożną dźwignię, starając się utrzymać motocykl delikatnie poza balansem. Jeśli użylibyśmy standardowej siły nacisku tak jak podczas slow wheelie, motocykl zaliczy ostre przyziemienie. Łatwo wtedy o potrójnego fi flaka przez kierownicę i lądowanie przed pędzącą maszyną. Coaster to jeden z moich ulubionych tricków, hałas i prędkość robi mi ciepło w brzuchu. Skąd hałas? Otóż, gdy jedziemy na sprzęgle, bawiąc się rollgazem możemy zagrać nawet „Marszałka Dąbrowskiego”. Możliwe jest nawet zgaszenie sprzęta i sunięcie w ciszy, jednak, żeby coaster był prawdziwy trzeba dać do odciny! Tutaj czeka na nas druga pułapka. Nigdy, ale to nigdy nie puszczajcie sprzęgła! Sprawdźcie stan linki, żeby nie pękła i ćwiczcie palec wskazujący. Wyobraźcie sobie strzał ze sprzęgła przy odcięciu zapłonu w momencie, kiedy motocykl jest w pełnym pionie… boli nie? Dlatego pamiętajcie, nic na siłę! Nowych tricków powinniście próbować wtedy, kiedy naprawdę czujecie, że wiecie jak to zrobić. Progres to wynik treningu, nie samej odwagi, dlatego szanujcie swoje zdrowie i względnie oszczędzajcie motocykle, bo jeszcze sporo nauki przed nami.