Aktualnie jesteśmy w próżni – nie ma określonego poziomu składników konopi medycznych i siewnych w organizmie.
Mamy do czynienia z luką prawną w Polsce. Od 2017 roku palenie leczniczej marihuany jest dozwolone, a susz konopii indyjskich można legalnie zakupić w wielu aptekach. Legalnie można uprawiać konopie siewne, legalne jest również spożywane kwiatów konopi siewnych, które poza CBD zawierają niewielkie ilości THC. THC jest substancją halucynogenną, lecz działanie to w obecności CBD jest całkowicie zniesione. Niestety przez brak jakichkolwiek regulacji prawnych (tak jak jest to np. w przypadku alkoholu) nie jest istotne, ile nanogramów metabolitów THC na 1 ml ma we krwi zatrzymany kierowca – czy 200 (ilość występująca krótko po zażyciu) czy 5 – po kilku lub kilkunastu godzinach. I tak można stracić prawo jazdy. Mało tego – teoretycznie nie powinno się prowadzić nawet do kilku miesięcy po zapaleniu, bo tak długo mogą się utrzymywać we krwi metabolity THC. Sytuacja może dotyczyć nawet około miliona osób, które w świetle obowiązującego dziś prawa nie powinny jeździć motocyklem lub samochodem.
Dlatego posłowie Jarosława Sachajko oraz Paweł Szramka złożyli interpelację w sprawie dopuszczalnego poziomu składników konopi medycznych i siewnych (THC) w organizmie. Posłowie postulują wprowadzenie limitu THC jak w przypadku limitu alkoholu we krwi, poniżej którego legalnie można siadać za kierownicą. Takie rozwiązania funkcjonują za granicą i sprawią, że w świetle prawa będziemy mogli prowadzić nasz pojazd stosunkowo niedługo po korzystaniu z konopii bez obawy, że stracimy prawo jazdy gdyby doszło do kontroli zawartości THC (np. po wypadku w którym bralibyśmy udział).