Jak uważacie, czy kask – poduszka powietrzna stanie się pełnoprawnym kaskiem motocyklowym?
Każdego roku na rowerach ginie 40 osób, około 30 000 zostaje rannych, jedna na trzy osoby ma urazy głowy – a to tylko statystyki ze Szwecji. Najlepszym sposobem na uchronienie się od obrażeń jest jazda w kasku i jak wynika z międzynarodowych badań, redukują one urazy o przynajmniej 60%. Dziwicie się, dlaczego piszemy tutaj o rowerach? A tym bardziej o Szwecji? Czytajcie dalej, to wszystko naprawdę ma sens.
Wiadomo, niewiele osób lubi jeździć w kasku rowerowym, który nie dość, że jest nudny, to jeszcze psuje fryzurę. Tutaj, w roku 2005 do gry wkroczyły dwie szwedzkie projektantki, Anna Haupt oraz Terese Alstin, które założyły firmę Hovding, gdzie aktualnie pracuje 16 osób. Ich dzieckiem jest kołnierz-kask-poduszka-powietrzna, czyli właśnie Hovding. Wynalazek wcale nie jest nowy, ale na końcu tekstu dowiecie się, czemu piszemy o nim właśnie teraz.
Zasada działania jest całkiem prosta i zbliżona do jednego z ulubionych gadżetów Pejsera, kombinezonu Dainese D-Air. Hovding jest kołnierzem, który ma w sobie baterię, pojemnik ze sprężonym gazem oraz czujniki – żyroskop oraz akcelerometr. Na bieżąco analizuje ruchy rowerzysty i jeżeli podpadają one pod te sklasyfikowane w komputerze jako „będzie bolało”, Hovding wyrzuca z siebie poduszkę. Dookoła głowy, jak kaptur, w 0,1 sekundy tworzy się poduszka powietrzna chroniąca najważniejszy organ człowieka. Nieosłonięte pozostaje tylko pole widzenia, co jest dość logiczne. Ciśnienie utrzymuje się przez kilka sekund, tak aby głowa była bezpieczna w wypadkach trwających dłużej, wliczając w to potrącenia przez kolejny pojazd.
Obsługa Hovdinga wygląda na bajecznie prostą. Guzik on/off, gniazdo USB do ładowania, kilka LEDów do sprawdzenia stanu baterii, oraz czarna skrzynka rejestrująca ruchy na 10 sek przed wypadkiem. Główną ideą było, aby „kask” nie zawadzał. Dlatego na właściwy „kołnierz” dopina się zewnętrzną osłonę w preferowanym stylu i kolorze. Hovding nie współgra ze sporymi fryzurami, jak afro czy dredy oraz dużymi nakryciami głowy – wiadomo, wtedy może nie zadziałać tak, jak potrzeba. „Kask” razem z kołnierzem można kupić za ok. 2000 złotych.
Co istotne, Hovding otrzymał certyfikat CE, co oznacza, że w europie jest pełnoprawnym ochraniaczem głowy. Zobaczcie, jak działa:
Zostając tylko i wyłącznie przy rowerach, Hovding naprawdę ma sens. Nie trzeba trudzić się z transportem kasku, martwić się o fryzurę w drodze do biura, a dodając do Hovdinga stylowy pomysł na ciuchy, można do tego ciekawie wyglądać. Nieoficjalnie jednak mówi się, że producent chce rozwinąć ten projekt tak, aby spełniał również normy kasków motocyklowych. Pytanie tylko, czy to dobrze?
Z jednej strony tak. Jeżeli są motocykliści, którzy definitywnie nie będą jeździli w kasku ograniczającym ich przestrzeń, niech jeżdżą w Hovdingu – niech chociaż to chroni głowę. Poza tym, widzi się też wielu skuterzystów (i skuterzystek) bez kasków, ale za to stylowo ubranych – dla nich Hovding to też niezłe rozwiązanie. Jazda do pracy czy na zakupy również byłaby ułatwiona.
Z drugiej strony, czy pompowana poduszka ochroni głowę w taki sam sposób, jak odpowiednio ułożone, absorbujące uderzenie warstwy w skorupie kasku? Czy materiał wytrzyma morderczą siłę i temperaturę tarcia po asfalcie tak efektywnie, jak zwykły kask? Póki moto-Hovdinga nie ma, można się tylko domyślać.
Zaufalibyście Hovdingowi? Jesteśmy naprawdę ciekawi Waszej opinii, czy taki „pompowany kask” zdałby egzamin na prawdziwych motocyklach?