Nasłuchaliście się opowieści o udanych ucieczkach przed policją, obejrzeliście wiele filmików z pościgami i jesteście pewni, że nie warto zatrzymywać się przed policją? Czy aby na pewno?
autor: Adam 'Cerbol’ Cerbiński
Cześć, nazywam się Adam Cerbiński i jestem właścicielem warsztatu Cerbol.com – motocykle w Poznaniu. Mam dla Was historię jednej wpadki, która totalnie zmieniła moje życie, podejście do motocykli i… policji.
Trzy lata temu, na początku października 2009 roku kupiłem w końcu swój motocykl marzeń – Ducati 999. Maszyna była w idealnym stanie, przebieg wynosił całe 620km. Wtedy warsztatowałem jeszcze w garażu za domem, stało tam pełno starych olejaków i podobnych strucli kolegów a ON wprowadził wspaniały zapach salonu meblowego. Cudo! Nacieszyłem oko, nos, ale przecież nie po to go kupowałem. Jako rasowy młody gniewny takie sprawy jak rejestracja, OC czy przegląd traktowałem z przymrużeniem oka (czyt. nie miały totalnie żadnego znaczenia), założyłem byle jaką tablicę (niby-angielską) i pełna maneta. Kilka dni pojeździłem, zakochałem się. Lekkość prowadzenia, fantastyczna elastyczność, rwące suche sprzęgło i niepowtarzalny wygląd to było właśnie to, czego wtedy potrzebowałem pod tyłkiem. 'Zostaniesz ze mną na dłużej’ miałem w głowie przy każdej przejażdżce podczas kończącego się już sezonu. Przy VTR 1000 SP1 którą ujeżdżałem wcześniej, Duca była niczym lekka baletnica ale z pejczem w ręku.
I przyszedł ten dzień, 25 października, godzina 10. Dziewczyna do odwiezienia na uczelnię, wykłady już się zaczęły a my sialalala w domu. Ok, mam jeszcze DR 650, ale Ducatą jeszcze nie jechała. No to pojechaliśmy. Wylotka na dwupasmówkę (ul. Głogowska), pełen gwizdek, jakieś 180 na budziku. Teleportujemy się do wiaduktu górczyńskiego, tuż przed nim suszarka. Policjantka wybiegła na pobocze, przynajmniej tyle zarejestrowałem. Nie przejmując się za bardzo pojechałem dalej, nawet jeśli bym się zatrzymał, to wyhamowałbym dopiero za wiaduktem. Bez specjalnych emocji kierowałem się w ul. Ściegiennego i dalej Arciszewskiego, kiedy zobaczyłem w lusterku niebiesko-czerwone migawki. 'Szlag, nie mam papierów’ pomyślałem, no i nastąpiła próba ucieczki.
Wcześniej byłem już w podobnej sytuacji, do tego naoglądałem się 'fajnych’ filmików na youtube i nasłuchałem starszych kolegów którzy 'nigdy sie nie zatrzymują’. To ja też, lecimy. Kilka krzyżówek, kilka czerwonych, przelotka po torach tramwajowych – kierujemy się na pętlę. Tam mam miejscówkę, motorem damy radę, auto się nie przeciśnie. Im bliżej celu tym bardziej dochodzi do mnie, że Kia Cee’d na sygnale ma naprawdę niezłe szanse z V2 1000 w ruchu miejskim i jeśli nie dam rady – będzie niezła kaszanka. Dobra, bez paniki, jeszcze tylko 2 zakręty, 400 metrów szutrowej drogi i będzie po sprawie.
Z chwilą gdy skończył się asfalt, skończyła się też cierpliwość ścigantów. Usłyszałem głośny huk, zaraz drugi, trzeci. Ku*wa, strzelają! Kapitulacja natychmiastowa, jednak sprawne zatrzymanie sporta na takim podłożu do najprostszych nie należy. Blond policjantka wybiega z auta i celuje w nas swoją zabawką, policjant (kierowca) podbija do mnie i okłada po kasku pchając razem z motocyklem na glebę. Szybka w kasku pękła, nos przecięty, motocykl na piachu. Na szczęście dziewczynę potraktowali bez dodatkowych atrakcji. Zakuci w kajdany czekamy na dalsze czynności. Zjechało się 5 radiowozów, w tym ŻW i poznańska 'góra’ drogówki.
No to się zaczęło, liczenie łusek, straszenie, że w USA już bym miał kulkę w głowie albo plecach… Później przewiezienie na komisariat, motocykl na parking policyjny, przesłuchanie itd. Następnego dnia musiałem się zgłosić do wydziału drogówki na kolejne przesłuchanie, no i po moją 999. Załatwienie OC motocykla którego nie masz, wcale nie jest takie proste, ani tym bardziej tanie. Udało się, kosztowało mnie to prawie 1000zł a, barany na parkingu spuściły jeszcze paliwo do zera. Kolejnego dnia – zatrzymanie prawa jazdy. Minęły 2 miesiące i dostałem wyrok – 3 lata zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych w ruchu lądowym + 3000 zł grzywny. Oopf, mrok. Odwołanie, cisza, kolejne odwołanie, znów cisza. Po pół roku stosuję pismo z pytaniem, co dzieje się w mojej sprawie, gdyż nie otrzymuję żadnych odpowiedzi z sądu. W końcu się doczekałem, 'zapodziali akta’, przepraszają i wyznaczają termin rozprawy. Po 8 miesiącach od zdarzenia udało się – 2 lata i 2500 grzywny.
Tak czy siak do dupy, jakiś czas przemieszczałem się skuterem, ale po konsultacji z prawnikiem szybko odpuściłem temat. Ducata sprzedana, kasa została, coś z nią trzeba zrobić. No to zalegalizowałem warsztat, w 3 lata rozwinąłem firmę na odpowiedni poziom i stałem się ważnym graczem na lokalnym rynku. Muszę przyznać, że finalnie cała akcja wyszła mi na dobre, pełna resocjalizacja. Ale 2 lata jeżdżenia rowerem do pracy aby naprawiać motocykle i brak możliwości odbycia choćby jazdy próbnej były szczerze przygnębiające. Z drugiej strony był to optymalny okres, aby poukładać w głowie pewne sprawy i priorytety.
Nie chcę umniejszać swojej winy. Dałem ciała po całości. Przecież mogłem się zatrzymać jak cywilizowany człowiek, pokornie przyjąć kolosalny mandat i śmigać dalej. Z własnej głupoty i młodzieńczej nieodpowiedzialności drastycznie naraziłem życie nie tylko swoje, ale i mojej dziewczyny. Ale druga strona tej akcji też ma swoje za uszami. Okazało się, że nabojów wybombali jedenaście, z ostrej amunicji, w terenie zabudowanym (najbliższe domy 150 metrów, 300 metrów pętla tramwajowo-autobusowa), z jadącego pojazdu i bez potwierdzenia, że jestem niebezpiecznym przestępcą. Tutaj kieruję do materiału na oficjalnej stronie Policji traktującego temat użycia broni przez funkcjonariuszy.
Oczywistą sprawą jest, że nie mieli żadnych podstaw do oddania strzałów, nawet ostrzegawczych, tymczasem urządzili sobie western w ruchliwej okolicy. Samochód na szutrze nie jedzie jak po stole, a pistolet nie waży 100g żeby móc go spokojnie opanować w takich warunkach. Wielokrotnie słyszałem, że powinienem zrobić z tego aferę, pozwać policję i żądać odszkodowania. Tym bardziej mogła by to zrobić pasażerka, przecież nic nie zawiniła, nie mogła nic zrobić, a kulkę w pierwszej kolejności dostała by właśnie ona.
Pamiętajmy tylko, w jakim kraju żyjemy, nie róbmy sobie dodatkowych problemów…
Weźcie pod uwagę moją historię, gdy kolejny raz zobaczycie biało-czerwony lizak. Co z tego, że nie jest słodki, zatrzymaj się i sprawdź czy aby na pewno. 200, 500 czy 1000 zł mandatu to tylko pieniądz. Punkty też można odrobić. Chcesz być kozak? Uciekniesz raz, drugi, trzeci. Jednak nigdy nie wiesz, czy nie trafisz na ambitniejszego od siebie z aspiracjami na Johna Rambo. Pamiętaj, jeśli nie dasz rady uciec i Cię złapią zapomnij o prawku, potraktują Cię gorzej, niż gdybyś jechał pijany. Nasze prawo jest tak skonstruowane, że wykroczenia odbywamy w całości, a przestępstwa można zamknąć po połowie wyroku (sic!). Niezatrzymanie się do kontroli to wykroczenie… A jak dostaniesz sądowy zakaz prowadzenia pojazdów i wtedy Cię złapią, fiu fiu, od razu ćwicz sięganie po mydełko na podłodze, kochasiu.
Sezon już się zbliża, już puka do mych drzwi… z radości serce drży! Nie dajcie sobie odebrać dokumentu, o który tak ciężko walczyliście w szkołach jazdy, kolejkach w urzędzie i na egzaminach. Naprawdę nie warto. No chyba, że potrzebujecie wzmocnić uda na rowerku.
Pozdrawiam i życzę bezpiecznego i długiego sezonu 2013!