Temat, o którym dziś napiszę, chodzi mi po głowie już jakiś dłuższy czas. W zasadzie ta sprawa tyczy się nas wszystkich, jako narodu. Jednych mniej, innych bardziej, ale zdecydowanie każdy będzie wiedział o czym mówię. Chodzi o poczucie przynależności do trzeciego świata…
Otóż chciałbym ogłosić, że od pewnego czasu zauważyłem, że nie jesteśmy już w trzecim świecie. Ale skąd mi to do głowy przyszło?
Pochodzę z Prus wschodnich. Dokładnie stamtąd. Za dziecka chodziłem nad jezioro z kolegami rzucać kamienie, a zimą gałkami śnieżnymi w samochody. I autobusy. A autobusy były dwojakiego rodzaju. Te zwykłe Autosany PKS oraz wybajerzone prosto z zachodnich Niemiec ze starszymi ludźmi, którzy nie wiedzieć czemu, przyjechali akurat do Giżycka i koniecznie chcą coś pooglądać. Tylko co oglądać? Jezioro? Dziwne. Takim drogim autobusem? W jeansach na normalną wycieczkę? Coca-cola nie w święta? Bounty smak raju? Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem, ale dla nich to było miejsce, gdzie kiedyś mieszkali ich rodzice, czy dziadkowie.
Nie zapomnę, kiedy raz zauważyłem na skrzyżowaniu dwóch panów z dużą mapą na masce Opla Kadeta. Dostałem pół takiego Bounty, pobiegłem do domu i trzymałem tam to Bounty przez pół roku, na lepszą okazję. Moi rodzice, inżynier i lekarka, zarabiali tyle, że stać ich było za całą wspólna wypłatę kupić 10 puszek coli w Peweksie. I tu przechodzimy do tematu motocyklowego. Na podwórku moi koledzy wszyscy mieli jednoślady. Były cztery. Cztery różne.
Komar, Ogar 200, Jawa 50, i Motorynka. U mnie w domu nie było żadnego pojazdu mechanicznego, więc zazdrośnie patrzyłem na te cuda techniki i problemy moich kolegów „ej mam pół litra jeszcze, to starczy na dziką plażę…”. Mniej więcej w tym samym czasie poznałem człowieka, który zmienił moje życie. Człowiek ów w 88 roku przyjechał do Giżycka swoim własnym GPZ 1000RX. To było coś absolutnie poza skalą odczuć, które były mi znane. Pojazd kosmiczny. Oczywiście o istnieniu innego świata oraz o nadchodzących zmianach polityczno-społecznych nie miałem jeszcze pojęcia.
Zmiany nadeszły.
Chwilę później byłem już w ogólniaku, potem na studiach. Tam zbudowałem pierwszą hamownię motocyklową i wykonałem pierwsze pomiary giżyckiej grupie znajomych motocyklistów. Hamownia została okrzyknięta niedziałającą, bo prawie wszyscy mieli 33 konie mechaniczne. Niektórzy 25… Dopiero ostatni z pomiarów spowodował uśmiech na mojej twarzy, a strapienie na twarzach ogółu. Nówka sztuka ZX636R i 109 koni na kole…
Okazało się że:
a) Hamownia nie jest zepsuta.
b) Wszyscy moi znajomi jeżdżą sprowadzonymi z Niemiec, zdławionymi wersjami motocykli.
Ale to był właśnie ten sygnał – właściciel ZX636R nie był lokalnym posiadaczem ziemskim, ani synem króla nafty. Był zwyczajnym człowiekiem zatrudnionym w budżetówce, chodzącym do pracy, mającym rodzinę, itd. W tamte lato 2005 roku odwiedziłem dużo zlotów motocyklowych. Na jednych było lepiej, na innych gorzej, ale ogólnie królowały stare sprzęty ściągnięte z Niemiec za grosze, przypominające często przystanek autobusowy i doprowadzone do używalności w przydomowym warsztacie. Kilka lat później sam dorobiłem się właśnie takiego starego sprzętu sprowadzonego z Niemiec, którym od razu udałem się na tor. Czas płynie jednak dalej, zamieniłem swoją starą ZX-R na GSX-R ’00, a potem na ZX10 ’06, by na koniec wrócić do GSX-R ’00 jako do motocykla wzorcowego.
I ani się nie obejrzałem, jak mój GSX-R stał się absolutnie najstarszym sprzętem na torze. W zasadzie to gdybym nawet miał sprzęt z 2006 roku, to wciąż byłby jednym ze starszych sprzętów.
Kilka lat póżniej, pod tym samym kątem przyjrzałem się motocyklom na zlocie w Giżycku. Motocykle może nie były tak nowe, jak te na wyścigach, ale w zasadzie zniknęły poskręcane na druty zostawiające dwa ślady wraki, z których ciekł olej. W ich miejsce pojawiły się sprzęty kilkuletnie, inne zupełnie nowe z akcesoryjnymi dodatkami. Byli też panowie na nowych motocyklach wyścigowych w równie nowych kombinezonach z garbem i nowymi wydechami na literę Y.
Zamiast zastanawiać się nad wyborem pomiędzy dokupieniem oleju, a wlaniem paliwa do baku, właściciele motocykli zastanawiają się teraz, czy kupić Micheliny czy Dunlopy, bo różnie w testach piszą. Inni zastanawiają się, czy to będzie GSX-R czy YZF-R. Jeszcze inni myślą, czy będzie to AGV czy HJC. Z Trójmiasta do Warszawy da radę dojechać autostradą poniżej 3 godzin (i to samochodem – motocyklem nie wiem ile). A kiedy we wcześniej wspomnianym Giżycku, ale już w czasach teraźniejszych, w porcie topił się pies, na pomoc podpłynął ponton ratunkowy z nowiutkim 150-konnym silnikiem, a od strony lądu nadjechał na sygnale równie błyszczący nowością MAN straży pożarnej, z którego wybiegło kilku jegomości w odpowiednich ubraniach i psa uratowali.
• Po wszystkim gapie pogratulowali dzielnym strażakom i wsiedli z powrotem do swoich 10-metrowych jachtów i na swoje 200-konne motorówki.
• Policjanci jeżdżą motocyklami BMW. Pogotowie nowymi Mercedesami, a nawet śmieciarki to najnowsze Scanie.
• Bez problemu można zobaczyć całe kawalkady najnowszych Harleyów, czy Goldwingów kierujących się na markowe zloty. A posiadanie motocykla za 50 000 pln dziś już nie oznacza, że jesteśmy szefem mafii, tylko tyle, że lubimy motocykle.
Jednym słowem, staliśmy się pierwszym światem i dotyczą nas problemy pierwszego świata. I tu właśnie chcę mieszkać.
P.S. Marudzących na sytuację polityczną z jakiejkolwiek strony informuję, że nie jestem zainteresowany i odsyłam na portale polityczne.