Egzaminy na prawo jazdy powinny odbywać się na pojazdach i placach szkół jazdy – tak jak w Niemczech. Tańsze byłyby i kursy, i egzaminy. Obecny kształt spraw może sprawić duże problemy szkołom jazdy sprofilowanym na motocykle.
Adam Cieślak – pasjonat motocykli, ujeżdża je od 30 lat, jest instruktorem nauki jazdy. Wraz z żoną Moniką prowadzą jedyną w Szczecinie szkołę nauki jazdy zorientowaną na szkolenie motocyklistów. Opowiadają, że stan przygotowań Szczecina do stosowania nowych przepisów dotyczących szkolenia i egzaminowania kierowców w przeddzień ich wejścia w życie przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Wszystkie szkoły nauki jazdy, chcąc szkolić na pojeździe egzaminacyjnym, czekały ze wstrzymanym oddechem na informację, jaki to będzie motocykl.
Zobacz też: Druga część burdelu na dwóch kółkach czyli hobbici na koniach i lądowania w płocie
Zobacz też: Trzecia część burdelu na dwóch kółkach: diabeł tkwi w szczegółach czyli urzędnicy…
– My jako szkoła musimy się przecież przystosować do zmian – mówi Monika Cieślak. – Ale nie jesteśmy w stanie tego zrobić z dnia na dzień. Tymczasem WORD [przed wejściem w życie nowych przepisów] nie tylko nie zakupił motocykli, ale też nie mamy żadnej informacji, jakie to mogłyby być.
Niektóre WORDy się przygotowały. Gorzów, Koszalin mają motocykle, które spełniają warunki techniczne. Kupili Suzuki Gladius 650 – na kategorię A z normalną mocą, 72 konie (ustawa mówi, że musi mieć powyżej 50 koni). I drugi Gladius homologowany na kategorię A2, zdławiony do 47,5 konia.
– Zamiast zajmować się swoją pracą, wykonuję robotę detektywa – uśmiecha się z poirytowaniem Adam. – Oprócz motocykli do egzaminów kategorii A2, A i AM, WORD prawdopodobnie chce wymienić również pojazd dla kategorii A1. Ale ja się nie dowiaduję tego od dyrektora czy ze strony WORD, tylko od pani która pracuje u dealera motocykli, że WORD się interesował 125kami! Pytałem tę panią, do jakich 50-tek przymierzał się WORD, a ona mówi, że motoroweru spełniającego wymogi dla kat. AM to nie mają, bo muszą być z manualną skrzynią biegów, a takich już się nie produkuje. Japońskie motorowery, skutery mają skrzynię automatyczną. Można kupić Rometa, Simsonka, jakieś inne chińskie wynalazki z biegami, o pojemności 50 cm2.
– Czyli ustawa każe egzaminować na czymś, na czym się nie jeździ?
– A owszem – odpowiada Adam Cieślak – są sportowe Yamahy 50tki, na tor przeznaczone, są z manualną skrzynią biegów, ale nie da się zrobić na nich ósemki, bo kierownica się tak mocno nie skręca. Widziałem Yamahę TZR50, bardzo ładna, czerwonobiała, ospojlerowana, ale nie da się na niej zrobić zadań egzaminacyjnych, chyba że driftem. Generalnie, ma to sens żeby egzamin odbywał się na pojeździe ze skrzynią manualną, bo inaczej wydane uprawnienia ograniczałyby się tylko do pojazdów z automatyczną.
Powinna być oficjalna informacja na stronie WORD, jaki kupią model, i że zębatkę z przodu mu dadzą taką a taką, bo nie można na nim było zrobić ósemki, bo za szybko jechał. Niektórymi motocyklami da się zrobić 8kę tylko trąc podnóżkami po ziemi. Ale żeby nauczyć tego kursanta, to kurs musiałby trwać nie 20 godzin, tylko sto. I nie ma sprawy, ja go tego nauczę, będziemy zdzierać podnóżki, można zrobić 8kę każdym motocyklem, ale nie na każdym da się tego nauczyć w 20 godzin. Mówię o tym, bo dotarły do mnie takie spekulacje, że będzie to XJ600 ze zmienioną z przodu zębatką, żeby można było zrobić ósemkę.
– Tak więc, czeka nas zakup trzech, może czterech motocykli: wydatek około 100 tys. zł. – mówi Monika. – I mówię, w tym kontekście zastanawiam się poważnie nad sensem dalszego prowadzenia szkoły. Obracamy tą kasą, a wszystek przychód idzie w zakup nowych pojazdów, który wymusza na nas WORD, wymieniając swoje co kilka lat. Oni myślą, że w ten sposób powodują, że szkoły jazdy pracują na nowych, niezniszczonych pojazdach. A przecież jeśli szkoła by jeździła starymi, rozsypującymi się na śrubki maluchami, to i tak nikt do niej nie przyjdzie na kurs. Więc jeśli celem jest sprawność pojazdów, to niech będą bardziej rygorystyczne przeglądy dla szkół nauki jazdy, niech będą dwa razy w roku. Wiesz na jakiej zasadzie WORDy mają auta? Za grosz miesięcznie, bo dealer i tak zarobi na szkołach nauki jazdy.
U nas kategoria B to około 10% naszej działalności. W szkole zorientowanej na samochody te auta przez dwa lata nastukają mnóstwo kilometrów – ale nasz jest praktycznie nowy. Dużo nie jeździł. Dlaczego ja mam ten samochód wymieniać, skoro on jest dobry? I muszę go sprzedawać za połowę ceny!
Samochód kupiłem tylko po to, żeby ludzie którzy chcą robić dwie kategorie jednocześnie, mogli je zrobić od razu, a żeby nie musieli drugi raz chodzić na teorię gdzieś indziej. – dodaje Adam. I proponuje przewrót kopernikański:
– Najlepiej by było, gdybyśmy mogli mieć mieć taki pojazd, jaki chcemy i żeby kursant zdawał egzamin naszym pojazdem, na naszym placu. Tak jak to działa w Niemczech już od dawna. W Niemczech wybierając sobie szkołę, możesz posłużyć się właśnie tym kryterium wyboru – że dana szkoła używa pojazdów BMW czy Mercedesa, czy innego producenta. Kursy są prowadzone przez dilerów sprzedających pojazdy danej marki. Do szkoły przychodzi egzaminator i robi egzamin państwowy na maszynie, na której jeździłeś, na terenie szkoły.
Gdyby WORD egzaminował na pojazdach należących do szkoły, mógłbym sam wybrać motocykl na szkolenie. Przetestuję dziesięć i będę miał taką maszynę, jaką będę chciał mieć. Nasi kursanci na takim się będą uczyli jeździć i na takim przystąpią do egzaminu. Dogadałbym się z dilerem, który taniej mi sprzeda pojazd, ale nie straci na tym, bo dużo absolwentów będzie chciało mieć potem taki sam samochód lub motocykl, bo sobie pojeździli, spodobał im się, więc go kupują. Jaki problem? Dla szkół to dużo mniejsze koszta, dla kursantów tańsze kursy i większe możliwości wyboru. Diler się rozwija. I nie tylko jeden, który przy pomocy WORDów czyści magazyny, tak jak teraz Suzuki czyści z Gladiusów. Najmniej sprzedający się motocykl poszedł na egzamin do wielu WORDów. Dlaczego ma to napędzać sprzedaż modeli, które nie przekonały do siebie nabywców?
A WORD by nie nie musiał kupować pojazdów. Nie musiałby ich utrzymywać i serwisować. Nie musiałby utrzymywać placu. Przecież zadania są takie same, zgodne z ustawą. Finansujemy molocha, przez co są drogie egzaminy. Gdyby odbywały się w szkołach jazdy, wystarczyłoby tylko pokryć koszty pracy egzaminatora, po którego bym nawet pojechał do WORDu, żeby nie tracił pieniędzy na taksówkę. Tak więc, zmiana byłaby korzystna i dla kursantów, i dla szkół, i dla administracji lokalnej. To jest problem ogólnopolski, którego jeśli nie rozwiążemy, to będziemy trwali w wielkim zacofaniu.
Change we need! Mamy reformę, a potrzebna jest rewolucja. Wszystko jedno, która opcja jest u władzy. Urzędnicy wszelkiego szczebla nie mają zielonego pojęcia o sprawach, o których decydują. Trzeba motocyklistę tam postawić!
Ciąg dalszy rozmowy wkrótce…
Zobacz też: Druga część burdelu na dwóch kółkach czyli hobbici na koniach i lądowania w płocie
Zobacz też: Trzecia część burdelu na dwóch kółkach: diabeł tkwi w szczegółach czyli urzędnicy…