Im bliżej sezonu tym ostrzejsza tresura dla naszej wytrwałości. Zaczęło się wielkie odliczanie. A to oprócz skreślania dni w kalendarzu, okazja do wyłapania motocyklistów po przedsezonowym falstarcie, którzy „popuścili” granice swojej cierpliwości…
Ostatnio uszy puchną od rozdmuchanego słowa na k. Budzi nas k., dotyka nas k., w niektórych firmach nie można się napić kawy, bo nie ma jej właśnie przez k. W kółko tylko kryzys. Ostatnio najłatwiejszy i najbardziej na topie powód do narzekania.
Słowo niczym czarny „piar”, na które wszystko można zwalić. Dlatego najszybszym i najprzyjemniejszym lekarstwem do zaaplikowania na wszech zjadające nas zło, będzie poczucie spalin odpalonej maszyny i wiatru we włosach. Dlatego niektórzy nie marnują już dłużej czasu i w swoich kanciapach zatracają się w melodii odpalonego sprzętu. By poczuć jak smakuje kompozycja spalinowo-nutowa i czy daje ona taką samą dawkę euforii jak technomanom na festiwalu w Boszkowie. Choć jak się okazuje do podpuszczenia prawdziwych maniaków wystarczy zaledwie 1 stopień na plusie. Nawet wtedy, kiedy temperatura wygląda niepewnie zza zera można spotkać w tym czasie motocyklistów w dżinsach. Ujął mnie jeden taki wyczuciem zimowego szyku – skórzana kurteczka, wystające spod spodni białe skarpetki, jakby pod kolor resztek leżącego śniegu… Ale w odpowiedniej kolejności, bo zaraz po ciarkach przeszył mnie pogodny nastrój. W końcu to znak, że sezon coraz bliżej!
Tymczasem wstrzemięźliwość motocyklistów, którzy dbają o własne kości objawia się w nieco innej frekwencji. W tej na wystawach motocyklowych, pobudzających wszelkie zmysły, motobazarach czekających na zielone światło, forach internetowych futrowanych nowymi planami wyjazdowymi. I tak krok po kroku wzrasta wiosenne napięcie. Tym najbardziej jednak gorączkującym się do jazdy radzę zawczasu zrobić pożytek z wody sodowej i najnormalniej w świecie się nią ostudzić. Pamiętam, kiedy w zeszłym roku ledwo na początku sezonu napotykałam nieprzyjemne widoki owiniętych w części motocykla słupów, bo powodem były zdradliwe – ciepłe promienie słońca. W ślad za nimi apele w wiadomościach o dawcach, chłodne statystyki i rychłe osądy zamieniające nas często w zło konieczne. Dlatego po dłuższej labie dobrze byłoby się oswoić, trochę wjeździć i rozgrzać razem z maszyną. Pomyśleć, że przed nami cały sezon i fajnie byłoby go w pełni wykorzystać. Pamiętajmy też, że miasto to nie miejsce do wyścigów i że delektowanie się jazdą to nie tylko gwizd w uszach maksymalnej prędkości. Najważniejsze jest bezpieczeństwo, dlatego zacznijmy od rozsądku. Tak na dobry początek.
Tekst: Magda Raczyńska