Nie trzy kobiety, a dwanaście. Zamiast mieczy, motocykle. O pozycję zmotoryzowanego żeńskiego ego i sakrum dla motokobiecych plotek wywalczyły sobie motocyklistki z genewskiego klubu Mi ange Mi demon.
Mi ange Mi demon to klub z długim stażem. Chełpi się przekazywanymi z roku na rok tradycjami niczym rodem z pokoleń. Były prowodyrki, przetrwały tradycjonalistki. Zawsze motocyklistki z krwi i kości. Bez udawania i landrynkowania. 12 pasjonatek pełnych życia, nieostudzonych z energii, spragnionych dużych prędkości. Dla propagowania mantry, że motocykle to również pasja kobiet.
Założycielką klubu jest Jess, dziewczyna z diabelskim charakterem. Wielokrotnie odwodzona od inicjowania motocyklowej grupy kobiet, z góry skazywanej na niepowodzenie. A ponieważ gdzie diabeł nie może, tam Jess postawiła na swoim udowadniając potęgę swojego charakteru i kobiet, które mają charakter i znają się na motocyklach. Kobiet pociągających inaczej… Dystyngowanych i jednocześnie twardo stąpających po ziemi. I jest na to prozaiczny dowód, bo grupa założona ponad 10 lat temu przetrwała do dzisiaj. Nauczone doświadczeniem, dziewczyny otwarcie przyznają, że aby zaistnieć i przetrwać w dzisiejszym świecie muszą mieć dobrze stuningowany charakter. Co oczywiste, każda z nich ma inną tożsamość, ale to właśnie pozwoliło na wypracowanie wysokiej pozycji w motokobiecej wspólnocie. Są zwariowane, bywają tajemnicze, kiedy trzeba bezwzględnie szczere. Zawsze pełne zapału i do bólu pomocne. To klan dziewczyn otwartych na spontaniczny wypad za miasto, chętnych do zorganizowania porządnej imprezy, gotowych na rozmowy o wszystkim. Od priorytetowych tematów motocyklowych, po przywoływanie wspomnień kończących się na pikantnych szczegółach. Zawsze w zdrowym klimacie, zabawnej atmosferze.
Dziewczyny dawno wymazały stereotypowe uosobienie motocyklistki jako prawdziwego mężczyzny. Wypracowały swój własny styl, motokobiecą politykę i charakterystyczną kobiecość. Propagują teorię, że bycie pełnowartościową kobietą i jednocześnie motocyklistką to naprawdę nic trudnego. Oczywiście na wypracowanie sobie takiej pozycji potrzeba trochę czasu i wspólnie łatwiej obalić pewne stereotypy, ale jak widać, wszystko jest możliwe. Tak jak możliwe jest ewoluujące podejście mężczyzn, maskujących swoje machos – niedowartościowanie. 15 lat zajęło im wyrobienie szacunku, pełnego partnerstwa, dobrej znajomości. Nawet ze strony mechaników, którzy opracowali sobie wypłowiałe podejście do zmotoryzowanych kobiet.
Na pielęgnowanie pasji potrzeba czasu i zapału. Tak samo jest w przyjaźni, o czym przekonały się motocyklistki z klubu Mi ange Mi demon. Odwaga połączona z silnym charakterem pozwoliła im wypracować coś niepowtarzalnego z czym dumnie się dziś utożsamiają. Z tego co wiem wiedzie im się bardzo dobrze. I takiej stałej prędkości w dalszym rozwoju im życzę.
Tekst: Magda Raczyńska