Hugo Milllan Gracia miał 14 lat i startował do niedzielnego wyścigu European Talent Cup z drugiej pozycji. To był ostatni start w jego życiu.
Hugo ginie w wyścigu niespełna dwa miesiące po tym jak na Mugello pod koniec kwalifikacji do Mistrzostw Świata Moto3 śmiertelne obrażenia odnosi 19-letni Jason Dupasquier. Przyczyny tych tragedii są takie same jak w przypadku śmierci Marco Simoncelliego (MotoGP) , Craiga Jonesa (World Supersport), Shoyi Tomizawy (Moto2) – wszyscy wpadli pod koła kompletnie bezradnych, innych zawodników, którzy pomimo ogromnych umiejętności nie mieli żadnych szans na ominięcie wywracającego się przed nimi rywala.
Ponieważ te tragedie do tej pory były rozłożone na wiele lat można je było traktować jako statystycznie nieuniknioną, przykrą stronę naszego sportu. Rachunek tak zwanego „dobrze skalkulowanego” ryzyka jakie dorośli podnoszą dobrowolnie – licząc się z konsekwencjami.
Jednak to co się dzieje dzisiaj każe się poważnie zastanowić nad przeprowadzaniem rywalizacji najmłodszych.
Czasy się zmieniły. To prawda, że „lata temu” Loris Capirossi został Mistrzem Świata klasy 125 mając 16 wiosen, a ten rekord młodego wieku już dawno został pobity- chodzi o to, że dzisiaj wyścigi „małych klas” i droga do nich, stały się ekstremalnie niebezpieczne.
Będąc mocno zaangażowany w rozwój młodzieży, od dłuższego czasu z dużym niepokojem oglądam wyścigi Moto 3. Kiedy dziesięciu, a czasem więcej zawodników notorycznie przekracza limity toru, zderzają się, przepychają łokciami i wymieniają lakier na owiewkach, aby wpaść niemalże razem na metę, to w rzeczywistości jesteśmy obserwatorami tykającej bomby.
To młodzież mająca po kilkanaście lat. Inaczej operująca emocjami. Znacznie bardziej narażona na błąd w podejmowaniu ryzyka.
Jeżeli Dorna i FIM nie zrobią czegoś teraz, to wkrótce będziemy świadkami kolejnych tragedii.
Milan Pawelec wpadł na metę niedzielnego wyścigu Talent Cupu zaledwie 1 sekundę po zwycięzcy, wcześniej wykręcając lepszy czas okrążenia niż tenże zwycięzca. Problem polega na tym, że w tej jednej sekundzie za zwycięzcą było łącznie 10 zawodników – Milan był 9. chociaż potencjalnie mógł wygrać wyścig. Oni wszyscy walczyli na łokcie, a Milan ma przecież tylko 14 lat. Niestety jego rówieśnik tego samego dnia ginie. Zatem nie tylko Mistrzostwa Świata, ale przede wszystkim liczne serie prowadzące do nich, stały się dzisiaj areną szaleńczych zmagań na ekstremalnie wysokim, niezwykle niebezpiecznym poziomie.
To co się zmieniło? Dlaczego wcześniej było bezpieczniej niż teraz?
Z punktu widzenia osoby, która jest związana z tą branżą już 25 lat, jestem przekonany, iż powodem jest drastyczne zwiększenie dostępności do skutecznego trenowania. Jeszcze do niedawna możliwość rozwoju najmłodszych była dosyć elitarna – mało możliwości, drogie motocykle. To sprawiało, że adeptów było mniej, poziom niższy, a rywalizacja mniej zacięta.
Dzisiejszy dostęp do tanich pitbików odmienił nasz sportowy, motocyklowy świat. Rewolucja, której jesteśmy świadkami w Polsce, w Hiszpanii odpaliła wcześniej. Dzisiaj każdego rodzica stać na zakup pit bike’a. Miesięczny karnet na tor ( trening codziennie do 22.00, nocą pod światłami) kosztuje w Hiszpanii 60 euro. Używane opony po zawodnikach ( w dobrym stanie) kosztują 30 euro za komplet. Nowy kombinezon dziecięcy kupujesz za 200 euro. To wszystko zamienia jazdę na motocyklach w sport masowy – Marquez napędza zjawisko skuteczniej niż kiedyś Małysz skoki narciarskie.
Valentino Rossi miał majętnego ojca ścigającego się w Grand Prix i on mu utorował drogę. Pedro Acosta jest synem rybaka z Murcii. To najlepiej obrazuje różnicę pomiędzy „dzisiaj” i „kiedyś”. Czy jesteś rybakiem, czy siedzisz na kasie w Lidlu – teraz Twoje dziecko może trenować i skopać tyłek wszystkim. Pedro Acosta to tylko forpoczta. Zapamiętajcie takie nazwiska jak Fermin Aldeguer, czy Alonso Lopez.. Te dzieciaki zmieniają definicje prowadzenia motocykla i wkrótce będzie o nich głośno. Jesteśmy świadkami najbardziej dynamicznego rozwoju talentów w historii naszego sportu – prawdziwej eksplozji. Ta eksplozja ma też czarną stronę – nie możemy pozwolić, aby kilkunastoletni chłopcy tak masowo rywalizowali z zagrożeniem życia. Mamy do czynienia z nową rzeczywistością, oni są zbyt młodzi i w obecnej formie wyścigów jadą zbyt długo, zbyt blisko siebie. Stopień zagrożenia jest dzisiaj ogromny.
Moja odpowiedź na pytanie czy dzieci powinny się ścigać brzmi : tak. Jeżeli chcą, jeżeli pokochały ten sport to powinniśmy je wspierać z całych sił.
Ale jako dorośli musimy być mądrzejsi niż byliśmy do tej pory i reagować adekwatnie do zagrożeń. Gdybym był decyzyjnym działaczem FIM zrobiłbym wszystko, aby już od następnego wyścigu „rozciągnąć” stawkę w wyścigach dla młodzieży. Na stracie po dwóch zawodników w rzędzie i większe odstępy pomiędzy rzędami. Jeżeli przez to ostatnie rzędy będą stać za zakrętem to trudno – ważne jest, że na pierwszych okrążeniach, kiedy najczęściej dochodzi do tragicznych wypadków, stawka się bardziej rozciągnie i będzie po prostu bezpieczniej. W najbliższej przyszłości zastanowiłbym się czy nie należałoby zmienić formy rywalizacji dla dzieci do 14-roku życia ( w najbardziej prestiżowych seriach). Niedzielny wyścig zamienić na przykład w rywalizację typu Superpole. To luźne pomysły „na gorąco”. Być może niedobre- mądrzejsi ode mnie niech siadają i wymyślają. Ale coś musimy zrobić, i to szybko.
Tak dalej być nie może.
Pejser