Był rok 2009 i na zaproszenie ówczesnego organizatora WSBK poleciałem do Portimao, aby przetestować kilka fabrycznych motocykli wyścigowych w poniedziałek, tuż po ostatnim wyścigowym weekendzie. Jednym z nich była Yamaha R6, na której Cal Crutchlow zdobył w tamtym sezonie Mistrzostwo Świata. Zanim wyjechałem z garażu Yamahy Cal zdążył rzucić kilka zdań w moją stronę. „Cokolwiek ci powiedzą o tym motocyklu to im nie wierz. Ten sprzęt to gówno. To ja zrobiłem całą robotę. To ja zajeżdżałem tą maszynę i dzięki temu wygrałem”… Co za dupek. Autentycznie tak wtedy o nim pomyślałem. Opowiadałem o tym później znajomym twierdząc, że taki „zarozumiały dupek” jak on nie może nic poważnego osiągnąć. Na szczęście nikt nie trzyma mnie w pobliżu żadnej poważnej serii wyścigowej, bo ewidentnie nie rozpoznałbym dobrego zawodnika nawet gdyby spadł mi z dziesiątego piętra na głowę z napisem „talent wszech czasów”. A wystarczyło skleić kilka prostych faktów. W tamtym sezonie, w Donington, Cal w kwalifikacjach do wyścigu Supersport na Yamasze R6 osiągnął czas 1 min 31,7 s. , który ustawiłby go w pierwszej dziesiątce do startu w klasie MotoGP zaledwie kilka lat wcześniej! Podczas wyścigu w Brnie, 11 lat temu, pojechał 2 min 01 s. – czas do którego od tamtej pory nikt na 600-tce się nawet nie zbliżył! Wygrywał zawody z ogromną przewagą i było jasne, że po prostu mówił prawdę. To on sprawił, że ten motocykl był tak szybki. Reszta jest historią. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek był skuteczny w MotoGP idąc taką drogą jak on. Zwykłe serie narodowe, potem supersporty, superbike’i, a na końcu królewska klasa. Oczywiście, że tacy zawodnicy się pojawiali ( jak chociażby James Toseland), ale w MotoGP nic znaczącego nie osiągali i ich kariery kończyły się szybko. Nie da się przeskoczyć rozwoju jaki daje Ci jazda od dziecka na prototypach. Nie da się przeskoczyć hiszpańskiego i włoskiego systemu szkolenia. Nie da się walczyć o laury w MotoGP jeżeli nie przechodziłeś kolejno odpowiedniej drabiny wyścigowej. Cal Crutchlow to jednak jakimś cudem zrobił. Co świadczy o nieprawdopodobnym wręcz poziomie talentu. To, że zawsze mówił wprost co myśli było jego ogromnym atutem i sprawiało, że inni zawodnicy zdyscyplinowani korporacyjną mentalnością, patrzyli na niego z podziwem. Nie mówiąc już o dziennikarzach, którzy go uwielbiali – dostarczał przecież soczystych i kontrowersyjnych cytatów. Od czasu kiedy tak źle oceniłem Crutchlowa minęło 11 lat. Nie muszę chyba pisać, że moje nastawienie do niego już dawno zmieniło się o 180 stopni. Typ stał się dla mnie wzorem niezależnego motocyklowego kowboja, który pokazał ile można zrobić zaangażowaniem, bezwzględną wiarą w siebie i ciężką pracą. Ok.. Ma do tego gigantyczny talent. Ale to nie jego wina :)..
Będzie go brakować.. Jednak kiedy pojawi się na starcie z dziką kartą raczej na pewno zawstydzi kilku fabrycznych zawodników.