Piotrek uwielbia podróżować na dwóch kółkach i najczęściej są to wyprawy dalekodystansowe. Tu nie ma all inclusiv. Najczęściej wyjeżdża sam na swojej wysłużonej Yamasze XT600 zabiera plecak, a w nim namiot i śpiwór. Tym razem opowie nam o swoim wypadzie do Azji Centralnej!
To mój dziesiąty wyjazd i za każdym razem jest tak samo – nerwówka do ostatniej chwili. Sprawdzanie wszystkiego po tysiąckroć. Decydowanie, co można olać, a czego nie wolno. Wszystko opada z człowieka dopiero w chwili wyjazdu.
Wyjechałem 1 sierpnia koło południa z rynku w Cieszynie. Lecę sobie południem kraju na Zawoję, następnie w Tatry. Dopiero koło południa odstawiam motocykl na parkingu i wyposażony w kilka litrów wody, kotlety od mamusi i snickersy idę piechotą nad Morskie Oko. Jestem na miejscu około godziny 14. Pytam się wszystkich, czy zdążę jeszcze dziś wejść na Rysy i wrócić. Ludzie mówią żebym nawet nie próbował. Traktuję to jak zaproszenie.
Jestem na szczycie jakieś 2 godziny i 40 minut później. Gorzej mi idzie ze schodzeniem. Wracam po ciemku na parking po motocykl. Pozwalają mi się tam przespać, ale ostrzegają, ze w nocy mogą przyjść lisy lub niedźwiedzica. Noc jednak minęła spokojnie. Następnego dnia lecę w Bieszczady, by zrobić małą objazdówkę. Ciepło jak jasny gwint, a tam spora część trasy na Komańczę jest pocięta, więc w sumie wątpliwa przyjemność.
Ukraina
Granica w Krościenku to już raczej formalność. Gdzie te czasy, kiedy granica ukraińska siała grozę…? Jest bardzo miło i kulturalnie. Zostaję zapytany, czy mam przy sobie nóż. Ano – mam. Nawet dwa. Kazali pokazać i pojechałem.
Ukraina to kiepskie drogi, smaczne jedzenie i fajni ludzie. Przejazd przez Lwów to jakaś masakra – rozkopany na amen, same objazdy. Plan jest taki, by jak najszybciej przelecieć przez całą Ukrainę na Krym i dołem wjechać do Rosji ( byłem tam wtedy, kiedy Krym należał jeszcze do Ukrainy…). W sumie zatrzymuję się tylko w Odessie – nie znoszę dużych miast, ale Odessę uwielbiam i zawsze chętnie tu zaglądam.
Dalej jadę całkowicie na wschód, do mieścinki o nazwie Kercz. Tam jest prom do Rosji. Już nim kiedyś płynąłem, jak jechałem w Kaukaz, by spróbować wspiąć się na Elbrusa. A dlaczego lecę tędy, a nie krótszą drogą? Ano właśnie po to, by móc się w Rosji przejechać znowu przez Kaukaz – to moje ulubione górki.
Rosja
Pojechałem wybrzeżem Rosji w kierunku na Soczi. To był głupi pomysł – bardzo wielu turystów, tłok i gorąco. W Tuase skręciłem na Majkop i już było fajnie. Przełęcze na Kaukazie to coś spektakularnego – raz nawet spotkałem tam wielbłąda. Stamtąd jadę do Czeczenii i Dagestanu. Ta Rosja to w ogóle fajny kraj. Porządne drogi, tanie paliwo (nawet 3 złote), fajni ludzie. Nawet granica już nie jest tak groźna jak kiedyś. To nie mój pierwszy raz w Rosji, więc zgubiłem już nieco egzotykę tego kraju. Ciekawe jest to, że wszyscy ostrzegają mnie, że na Kaukazie jest niebezpiecznie. Może po prostu ja to odbieram inaczej jako turysta?
Przejeżdżam przez Kabardyno-Bałkarię i Republikę Karaczajsko-Czerkieską. Jadę do Groznego. Wcale nie taki groźny. Przed wjazdem pobrali moje odciski palców. W samym mieście bardzo spokojnie. Wszędzie bardzo dużo policji i wojska. W ogóle zauważyłem, że coś się zmieniło, bo podczas mojej ostatniej wizyty w Rosji była milicja. Teraz już mamy policję. Czasem śpię przy ich posterunkach – zawsze się zgadzają, no i jest bezpiecznie. Z Czeczenii pojechałem przez Kalmycką Republikę i Dagestan. To nagle zupełnie stepowe krajobrazy. Fajni są ci ludzie z Kalmyckiej Republiki. Są potomkami Czyngis Chana, żyją w Rosji już ze 400 lat.
Bardzo lubię spotkania w trasie. Przed Astrachanem spotkałem dwójkę Tajwańczyków jadących rowerami do Europy! Niesamowici.
Granicę z Kazachstanem przekroczyłem w nocy. Kontrola przebiegła w miarę szybko i sprawnie. W tym kraju mam sporo kilometrów do przejechania, by dotrzeć do Kirgistanu. Jakie pierwsze wrażenia? Drogi na początku to jakiś kosmos. Jadę ciągle na pierwszym lub drugim biegu. Przyjemnie się tankuje, bo litr paliwa kosztuje gdzieś 2,20 zł. Jednak w końcu drogi uległy poprawie, a ja w towarzystwie wielu wielbłądów lecę do Atyrau.
W Atyrau planuję jechać na Aktobe. Tak przynajmniej mówi mapa, którą od kogoś dostałem, ponieważ sam nie pofatygowałem się, by w kraju jakąś kupić. Spotykam wielu ludzi z Europy, którzy mówią, by nie jechać tą drogą za nic na świecie – dziury mają ponad metr głębokości, piach, rzadko uczęszczana trasa. Każdy, kto tam był, zniszczył samochód, rower lub motocykl. No pięknie. Trzeba jechać przez Uralsk, czyli nałożyć kolejnych kilkaset kilometrów. Ciepło jak pieron… Wszędzie sporo wielbłądów. Po jakimś czasie już nie robią wrażenia. To tak, jakby się zachwycać owczarkiem niemieckim w Krakowie…
Fajna sprawa w Kazachstanie jest taka, że szukanie miejsca na nocleg zajmuje na ogół kilka sekund. Zjeżdżam 10 metrów z drogi, rozkładam namiot i dobranoc. Co do temperatur – któregoś dnia wieczorem nagle bardzo się ochłodziło. Przejeżdżałem właśnie obok stacji benzynowej, która wyświetlała temperaturę – ochłodziło się do 35 stopni…
Miasta są oddalone od siebie o kilkaset kilometrów, więc muszę pilnować, by mieć wystarczająco dużo paliwa i wody. Podobnie z trasą na Aralsk – 400 km bez stacji benzynowej i słabo z możliwością kupienia czegokolwiek. W dodatku te temperatury… Lepiej znoszę chłody niż upały. Odcinek na Kyzylordę to kolejnych 400 km, gdzie droga jest naprawdę bardzo słaba – ciągle jakieś objazdy, jazda w piachu, do tego bardzo mocny wiatr i ciężarówki wyprzedzające jak wariaci. Pod koniec Kazachstanu skonczyła mi się kasa i musiałem się nieco nagłówkować, co tu zrobić, bym mógł jechać dalej. Wyruszyłem po prostu z Cieszyna, mając w kieszeni z 1500 zł, więc ta kasa musiała się kiedyś skończyć. No ale inaczej bym nigdy nie wyjechał 😉 Kieruję się na Taras, stamtąd już niedaleko do granicy z Kirgizją. Na granicy panowie pogranicznicy mówią, że powinienem był zarejestrować się na policji z Kazachstanie, ponieważ spędziłem w tym kraju ponad 5 dni. Normalnie powinienem za to zapłacić sporą karę, ale odsyłają mnie tylko do najbliższego miasta, bym zdobył jakiś stempelek i wrócił na granicę. Szybko jednak panowie zrozumieli, że po prostu po to nie pojadę, gdyż wydaje mi się to być całkowitą głupotą. Po kilku minutach zrezygnowani puszczają mnie dalej. A więc jadę do Kirgizji!!
Kirgizja
Na granicy Kazachstanu z Kirgizją pojawia się lekki zgrzyt, ponieważ spędziłem w Kazachstanie ponad 5 dni, co wymaga rejestrowania swojej skromnej osoby w jakimś urzędzie. Ja tego oczywiście nie zrobiłem. Od razu gadka, że sztraf itd. Po chwili jednak zmieniają zdanie i słyszę: „Piotr, normalnie powinieneś teraz zapłacić mandat. Ale my tu doceniamy turystów takich jak ty, więc po prostu zawróć do najbliższego miasta, zdobądź stempelek, wróć na granicę i nie będzie kłopotu.” Panowie szybko zrozumieli, że nie tylko nie zapłaciłbym żadnego mandatu, ale nawet nie zamierzałem wracać po jakiś głupi stempelek, bo mi się to niemądre wydawało. Po paru chwilach machnęli ręką i kazali jechać. Kirgizja to od razu coś innego. Pojawiają się górki i odmienne nieco widoki. Dojechalem z Polski pod granice Kazachstanu z Kirgizją za około 1500 zł.. wyszło ponad 7 tys. km w 3 tygodnie…
Zatrzymuję się w Talasie, by nabyć lokalną walutę. Czyli som. No i w końcu kupuję całe mnóstwo jedzenia. Spożywam też drugie mięso od początku tejże wyprawy. Pierwsze było w Odessie – kebab. Tu w Talasie zjadłem jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek miałem w ustach – jagodziankę ze smażonymi ziemniakami i kawałkami mięsa. Przepyszne! Kilka razy podczas przejazdu przez Kirgizję byłem zatrzymywany przez stróżów prawa. Z reguły było ok. Raz mi się przytrafiło, że przekroczyłem prędkość (miałem 87 km/h na 60-tce) i przyszło płacić. Ile? Niebotyczną kwotę 12 zł. Lecę na Otmok pass. Ledwo ponad 3000 mnp, ale paskudnie zimno. I jak ja niby sobie dam radę w Pamirze?
Specjalnie pojechałem do Biszkeku, bo wydawało mi się, że coś pomieszałem z dokumentami w sprawie wjazdu do Tadżykistanu, a konkretnie do GBAO. Później się dopiero okazało, że niepotrzebnie się martwiłem. Jadę sobie na ogół głównymi drogami na Osz i Sary Tasz. Jest bardzo widokowo. Kręcą mnie ichniejsze cmentarze, niezły klimat. Spotykam czasem jakiś motocyklistów z Europy. Na ogół na terenowych sprzętach. Chociaż zdarzył się napaleniec na Ducati 😉 W Sary Tasz tankuję pod korek 80-oktanową benzynkę, bo później przez ponad 200 km nie będzie żadnej stacji. Sama granica Kirgizji z Tadżykistanem znajduje się na wysokości ponad 4000 mnpm. Między poszczególnymi punktami kontroli jest z 15 km ziemi niczyjej. Do Tadżykistanu wjeżdżam już w nocy. Ja pierdziu, to była naprawdę zimna noc! Od teraz przez kolejnych kilkaset km droga utrzymuje się ciągle na wysokości przynajmniej 3000 metrów npm. Czasem są przełęcze prowadzące do wysokości sporo ponad 4000 metrów npm.
W ciągu dnia temperatury są bardziej znośne. Jak trafi się ciepły dzień, to nawet na wysokości ponad 4000 metrów npm można być w krótkim rękawku. Jadę główną drogą na Murgab. Pojawia się przełęcz Ak Baital – czyli przejazd na ponad 4600 mnpm. Kurcze, nigdy nie byłem tak wysoko nawet bez motocykla, fiu fiu! Znany ze swojego zamiłowania do dbania o włosy muszę się codziennie nieco nagimnastykować, by je umyć. Ale dla chcącego nic trudnego, a efekty są tego warte!
Pierwszych kilka dni pobytu w Tadżykistanie jest raczej ciepłych. Dopiero później wszystko się nieco psuje. No i też pierwszy raz w życiu mam okazję zobaczyć JAKA. A nawet całe stado.
W Khorogu udaję się do ambasady afgańskiej. Okazuje się, że wizę do Afganistanu mogę otrzymać bez szczególnych kłopotów, natomiast ona wcale nie jest gwarancją, że wjadę do kraju. Dostaję ciągle sprzeczne informacje. Niektórym pomimo wizy nie udaje się wjechać. Innym się udaje, ale kosztuje to dodatkowych parę zielonych. W dodatku akurat teraz w Afganistanie panuje rzekomo epidemia cholery. Nosz jasny gwint! Przemyślałem sprawę i stwierdzam, że odpuszczam. Słabo stoję z kasą, w dodatku źle sobie ustawiłem terminy z wizami i z racji goniącej mnie krótkiej wizy do Kazachstanu mógłbym spędzić w Afganistanie najwyżej ze 2-3 dni. A to mnie nie urządza. Przejechałem się kawałek na południe wzdłuż granicy z Afganistanem, po czym zawróciłem z powrotem.
Powoli robi się chłodniej. Tragedii jeszcze nie ma, chociaż chłód czuć to coraz mocniej. Od teraz w zasadzie cisnę do domu (bez przesady), bo w Rosji czy na Ukrainie może być już dosyć chłodno. A więc wracam znów główną drogą przez Pamir highway. Ja to w sumie terenowa ciapa jestem, więc nie zapuszczam się w jakiś dziki teren. Przejeżdżam znów przez Ak Baitala. A kilkaset km później jestem już w Kirgizji – w końcu nieco cieplej, o ile nie jest się akurat na jakiejś przełęczy. Fajny jest ten odcinek z Sary Tasz do Osz – można trochę odpocząć. Z kolei nocą w górach jest zimno. Nawet rzekłbym, że bardzo.
Wjazd do Kazachstanu oznacza, że kilka kolejnych dni zdecydowanie będzie ciepłych. I o dziwo znaczna część remontowanej ostatnio drogi już jest naprawiona. Proszę, ależ oni się z tym uwinęli! Tym razem próbuję przejechać przez cały Kazachstan w mniej niż 5 dni, by nie musieć się rejestrować. W sumie tragedii nie ma, bo to tylko ponad 2000 km, ale obijać się nie mogę. Tym bardziej, że ja generalnie lubię wolno jeździć. Po drodze gubię gdzieś karimatę, więc kupuję kocyk. Raz zapomniałem zatankować, więc musiałem potem zatrzymywać samochody i prosić, żeby mi trochę przelali. Kilometry przyjemnie uciekają. Pod koniec jest trochę nerwówki, ale zdążyłem. Melduję się na granicy o 23:35!
W Rosji mała wpadka. Okazuje się, że nie chcą mi wymienić tenge (waluta w Kazachstanie) na ruble. Czemu? Bo temu i już. Nie, bo nie. Moja historyjka w Rosji wywołuje salwy śmiechu, bo widocznie nie ja pierwszy tak się wrąbałem. Przypadkiem trafiam na sklep, gdzie gość handluje z Kazachstanem i bez problemu wymienia mi kasę na ruble po dobrym kursie. Teraz powrót do domu to już raczej formalność. Wracam „górą”, nie przez Kaukaz. Generalnie chłodno się robi. Jesień idzie. W Saratowie wymieniam w końcu olej. Pierwszy raz podczas tej podróży. Co za siara. Okazuje się, że mają tu migdałowe snickersy, których my w Polszy nie mamy.
Ukraina wita mnie deszczem i ten stan nie ulega zmianie przez pierwszych kilkaset km. Później robi się nieco lepiej, ale generalnie i tak już po prostu cisnę do domu. W Polszy znów ulewa jak cholera. Zatrzymuję się na trzy dni u brata w Krakowie, po czym ruszam do Cieszyna. Podczas ostatniego dnia podróży na liczniku pokazało mi się 150000 km. Całość wyprawy to 7,5 tygodnia i 16430 km.
WIZY:
Wszystkie wizy wyrobiłem w Pradze, bo tak mi zawsze było najwygodniej. Oczywiście można działać na własną rękę, ale ja na to nie miałem ani czasu, ani odwagi. Najdroższa była wiza do Tadżykistanu – w Czechach nie ma przedstawicielstwa tego kraju, więc mój paszport powędrował do Berlina. Sama przesyłka (z ubezpieczeniem) to jakiś chory koszt, więc następnym razem wizę do Tadżykistanu załatwiałbym w Biszkeku. Czas oczekiwania ze 3 dni, koszt kilkadziesiąt USD. W ciągu tych trzech dni można się pobyczyć nad Issyk Kulem.
PALIWO:
Generalnie co kraj, to tańsze paliwo. Ukraina to około 4 zł (obecnie już 5 zeta), Rosja 3 zł, Kazachstan ze 2,30 zł, Kirgizja niecałe 3 zł. Wyjątek stanowi Tadżykistan, gdzie generalnie słabo było z dostępnością paliwa, no i kosztowało około 4,5 zł. W Kazachstanie należy pamiętać o tym, że zdarzają się odcinki rzędu 300-400 km bez stacji, więc warto zawsze mieć przy sobie zapas choćby z 5 litrów. Z kolei paliwo w Tadżykistanie jest raczej słabej jakości, do tego dochodzi ciągła jazda na dużej wysokości, więc zużycie wychodzi dosyć spore.
Trasa: Ukraina – Rosja (Kaukaz) – Kazachstan – Kirgizja – Tadżykistan
Długość trasy: 16,4 tys. km