Spis treści
Dzień 14 ok.200km
Taak poranek był piękny…
Zwijamy obóz, kawa… krótka dyskusja czy damy radę wyjechać na górę pod klasztor Kasbegi.
W świetle dziennym przy radosnym akompaniamencie słońca droga wydaje się mniej wymagająca. Jedziemy, chłopaki decydują się schować rzeczy w kopie siana żeby nie dociążać dodatkowo motocykli. Ja tam twierdzę, że osiołek da radę i z bagażem…
No jeszcze tylko mały foch strzela wiaderko Nynka, aku padło. Na pych odpala. Ale już wiemy, że coś jest nie tak z prądem i trzeba się będzie temu przyjrzeć bliżej.
Trochę potu, walki, krwi nie było, obyło się bez i naszym oczom ukazały się takie widoczki.
Kazbek za chmurami niestety
Zawijamy się spod klasztoru… czas na nas… Obiadek zrobimy za przełęczą pod jakimś pomnikiem, który mijaliśmy dzień wcześniej.
Udaje nam się dojechać w okolice Gori. Po ciemku znajdujemy jakiś hotel obok drogi.
Pranie, prysznic na pewno dobrze nam zrobi…
Dzień 15 ok 350km
Zbieramy się w drogę w kierunku Poti, skąd mamy nadzieję odpłynąć promem na Ukrainę. Tak, tak, do Odessy, liczymy, że towarzysz Putin tam jeszcze z wojskami nie dojdzie… Po drodze zwiedzamy skalne miasto Upliscyche….
Jest czwartek, z niejakim trudem udaje nam się w końcu znaleźć biuro, w którym mieści się agencja sprzedająca bilety. Pech chciał, że wszystko jest nieczynne z powodu jakiegoś święta. Dziś nie dowiemy się niczego. Trzeba tu wrócić jutro…
Przekonuję chłopaków, żebyśmy zrobili sobie nocleg w Batumi w hotelu, w którym spaliśmy pierwszego dnia w Gruzji. Chcę mieć moje all-inclusive w wersji Gruzińskiej. Zwłaszcza, że w tam również jest biuro sprzedające bilety… Drzemy zatem pod Batumi…. przejazd przez to zatłoczone, dziurawe miasto jest nielada wyzwaniem. Gruziński styl jazdy daje znać o sobie… Z resztą mi też się udziela w postaci paru nieśmiałych wheelie spod świateł, co Krystek z dezaprobatą krytykuje kręcąc głową. Nynek ma coraz większe problemy z odpalaniem motocykla, ale będzie okazja się temu przyjrzeć pod hotelem.
Wieczorkiem kolacja i alkorelaks 🙂
Dzień 16 ok 200km
Miny nam trochę zrzedły… Okazało się, że biuro w Batumi nie udzieli nam żadnych konkretnych informacji na temat biletów. Tzn. konkret jest…. bilety są, ale tylko dla nas, na moto nie ma miejsca niestety. Dymamy do Poti w zasadzie tylko po to by się sami o tym przekonać. Facet każe nam dzwonić do siebie w Niedzielę, że może będzie miejsce, ale nic pewnego. Wszystko z powodu obsunięcia ziemi na drodze prowadzącej z Gruzji do Rosji. Rosjanie po prostu rzucili się na bilety do Ilczewska.
Trip zaczyna nam się wydłużać… Dzwonimy z Nynkiem do firm, że musimy jeszcze parę dni wolnego sobie zaklepać. Ale nie z takimi problemami sobie radziliśmy… Znajdujemy w necie konkurencyjną linię promów, które dopiero co odpaliła połączenia z Poti do Burgas w Bułgarii. Na dodatek prom jest o 1/4 tańszy. Tylko, że odpływa koło pon/wt. Podsumowując Ukraferry – fee beee, natomiast NavBulgar – super. Na dodatek Roman, od tego Bułgarskiego przewoźnika, dobrze mówi po angielsku. Mamy zatem all-inclusive pełna gębą 😀 Wracamy do Gonio pod Batumi w dużo lepszych nastrojach.
Nynek z Krystkiem obczają Polską knajpę niedaleko nas. Lokal prowadzi zakręcona na punkcie Boba Marleya parka hipisów, bo tak ich chyba wypada nazwać. Trochę żałuję, że się tego wieczora z nimi nie wybrałem, ale będzie jeszcze okazja ku temu.
Dzień 17
Miał być odpoczynek nad morzem, a tu pogoda nie rozpieszcza. Pada deszcz. Wybieramy opcję zwiedzania Batumi pieszo. Dobrze nam to zrobi, zwłaszcza że chłopaki po wczorajszym wieczorze do jazdy się nie nadają 😛 Na dodatek musimy oszczędzać moto Nynka, ładowania brak. Prądu starcza mu tylko gdy jedzie bez świateł.
Idziemy w miasto… miasto, które okazuje się jednym wielkim placem budowy. Ma być z pompą i po europejsku…. ehhh, a jest trochę kiczowato
MacŚmieć….
Od naszych rodaków wiemy, że za taksę z hotelu do Batumi mamy nie dawać więcej niż 15 lari… my znaleźliśmy taką za 10! i jeszcze facet wziął od nas kasę z góry, bo musiał zatankować, żeby dojechać 🙂
Dzień 17 – 21
To już nasze ostatnie chwile po drugiej stronie Morza Czarnego.
Wieczorem odwiedzamy nasz kawałek polskiej ziemi, pub prowadzony przez rodaków… z zadziwiającymi cenami, gdzie bimber jest tańszy niż przepita! Hehe, żartowałem, tak dobrze to nie ma… są prawie w równej cenie 😉
Nasi gospodarze 🙂
Nocne Polaków rozmowy:
Szymon z konsolety ;P
Uśmiechy coraz szersze …
Tata Szymona… gość, który wracał 1000km na holu swoim Nissanem z Władykaukazu …
Autostopowicz… nie pamiętam imienia, na pewno przez bimber, przyturlał się tu z Polski stopem…. gubiąc śpiwór w Istambule…
Poranek mamy wyjątkowo ciężki tym razem….
Wyjazd przeciąga nam się do wczesnego popołudnia, zahaczamy o pobliski fort i jakieś szuterki już za Batumi… Szuterki okazują się błotnisto-mokre… do tego Krystka męczy choroba lokomocyjna, żart… Chłop ma gorączkę, a głowa ledwo mu w kask wchodzi ;P
Wieczór już na kwaterze pod Poti, następnego dnia wypływamy
Ostatni dzień w Gruzji okazał się … w sumie naszym przed ostatnim. Cały dzień straciliśmy czekając w pobliżu portu na prom, który miał nas zabrać do Europy…
Koczowanie na stacji w towarzystwie stada komarów… spanie w kasku… rewelka.
Finalnie na prom wsiadamy bladym świtem dnia następnego… a wypływamy koło południa.
Teraz tylko 50 godzin na pokładzie i będziemy w Burgas.
Taaak rejs nam się trafił wyjątkowy…. Oprócz nas na pokładzie jest jeszcze dwójka pasażerów.
Nie przynudzając, wspomnę jeszcze o przygodzie pokładowej, a raczej szczęściu w nieszczęściu… Mianowicie, od paru dni Nynka męczy ząb, którego zaczął leczyć jeszcze w Polsce… Planowo w sumie właśnie miałby wizytę u stomatologa. Zjadł nam już chłopak końcówkę leków przeciwbólowych, jakie mieliśmy na całą wyprawę, a buźka nie przestawała puchnąć. Głowa to w kask mu się nie zmieści na 100%… 😉 Szczęściem, jednym z dwóch pasażerów okazała się… pani stomatolog, która w dodatku miała ze sobą jakiś antybiotyk, który uratował w porę szczękę Nynka.
Kosmos jakiś, że szok 😉
Dopływamy do Burgas wczesnym popołudniem, jakież było nasze zdziwienie, gdy dowiedzieliśmy się, że spędzimy noc na pokładzie, bo albo kapitanowi nie chce się zacumować rufą, albo służbom celnym przeglądnąć papiery. Wkurzenie sięga zenitu.
Chcieliśmy już być w drodze. Nic to… finalnie przyszło nam zjechać z promu następnego dnia w południe…. w największą ulewę tego wyjazdu.
Po tak długim okresie zamknięcia na statku, mieliśmy taki głód jazdy, że ostatnie dwa dni tej wycieczki spędziliśmy w siodle. Przelecieliśmy przez Bułgarię i spory kawałek Rumuni, jakieś 600km. Na przejechanie przez Transalpinę prozaicznie nie mieliśmy siły, ani ochoty. Spaliśmy w motelu 30 km od niej… Do tego Nynek jadący w środku bez świateł, nie zachęcał do zbaczania z drogi.
Ostatni dzień jakieś 1000km
Początek był słaby… Krystek na jednej z górskich przełęczy zaliczył chyba najbardziej fuksiarskiego szlifa w życiu… Przelecieć przez oś ruchliwej drogi na dupsku i… trafić w polną drogę… a GS… cóż zszywana już x razy trytytkami sakwa kolejnej wycieczki nie zaliczy 🙂
Do Krakowa dojeżdżamy w zasadzie w okolicy północy, przemarznięci niesamowicie, zmęczeni, ale też mega szczęśliwi….