Tydzień noworocznego urlopu. Para Świeżaków z pasją do podróżowania. Jak polatać w pierwszych dniach stycznia, gdy za oknem śnieg i mróz? Gdzie w Europie znaleźć równy asfalt, setki kilometrów winkli z zapierającymi dech w piersiach widokami i temperatury przyjazne motocyklistom? Wyspy Kanaryjskie? Akurat z końcem grudnia rzucono tanie czartery na Teneryfę…
Autorzy:
Anna Jaśkaniec
Michał Jędrzejewski
Michał i Ania – para zakręcona na punkcie podróży, która nawet sakramentalne „tak” wypowiedziała na tropikalnej plaży. Swój dotychczasowy sposób poznawania świata postanowili połączyć z nową dla nich, ale mocniejszą niż przypuszczali, motocyklową pasją.
Motocyklowy tour po Teneryfie w wersji niskobudżetowej zdecydowanie nie wpisuje się w charakter tej wyspy. Pamiętajmy, że to uporządkowana i zorganizowana Europa nastawiona na konkretne dochody z turystyki. Mile widziany jest tam każdy, ale najlepiej w opcji All Inclusive. Wszechświat nie znosi jednak pustki i jak sami przekonamy się na miejscu, wśród wielu odwiedzających Teneryfę narodowości, znajdą się ludzie przełamujący kanony masowej turystyki. Jak więc ugryźć temat mając od zakupu biletów do wylotu niecałe dwa dni?
Typowa hotelowa opcja odpada z powodu kosztów. Kemping? Poza trzema przypadkami na całej wyspie generalnie brak. Biwakowanie na dziko? Zagrożone karą mandatu po nieprzyjaznym dla Polaka kursie Euro. Prywatne apartamenty po 25 Euro za dobę są atrakcyjne. Ale czy codzienne wyjazdy i powroty do tego samego miejsca, spanie w ciepłej i czystej pościeli oraz codzienny wieczorny alkoholizm po okolicznych knajpach ma w sobie coś z prawdziwej przygody?
Wertując zagraniczne fora trafiamy na szczątkowe informacje o darmowych miejscach biwakowych prowadzonych przez władze Teneryfy w górskiej części wyspy. Aby nie było zbyt różowo, trzeba mieć na biwakowanie specjalne zezwolenie. Mimo że wszyscy opisują procedurę uzyskania permitu jako długotrwałą, próbujemy. Kilka godzin walki z oficjalną stroną Cabildo de Tenerife za pomocą tłumacza przysięgłego Google i rodzi się rzewny mail o tym, jak bardzo kochamy kontakt z naturą, że umiemy się w lesie zachować, wiemy co zrobić ze swoimi śmieciami i że w ogóle bardzo nam zależy… Po godzinie otrzymujemy do wypełnienia formularz, na którym mamy jedynie wpisać gdzie i kiedy chcemy spać. Jest to punkt zwrotny w planowaniu wycieczki. Permit ogarnięty! I przy okazji ogólny zarys touru wokół wyspy, czyli niespiesznie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Szukamy jednocześnie motocykli. Nie jest łatwo. Wypożyczalni samochodów jest więcej niż mieszkańców Teneryfy, ale wypożyczenie motocykla jest możliwie w zaledwie kilku miejscach na południu. Cena jednośladu o męskiej pojemności stanowi dwukrotność ceny wynajmu auta, a z dostępnością bywa różnie. Po żmudnych poszukiwaniach rezerwujemy „na gębę”, bo na wpłatę zaliczki nie ma czasu, Versysa i CB250. Honda w sam raz dla początkującej Świeżynki (prawo jazdy z października 2014). Motocykle wypożyczane są po wpłacie kaucji i tylko z OC. W cenie najmu wypożyczalnia zapewnia zainteresowanym subtelnie przepocony kask.
Bilety są, noclegi ogarnięte, moto chyba będą, więc pakujemy do plecaków nasz stały zestaw podróżny składający się z wysłużonego namiotu, ciepłych śpiworów i wydajnej kuchenki turystycznej. Wbijamy się w nasze moto ciuchy i o świcie w Nowy Rok, ruszamy na lotnisko.
Teneryfa wita nas srogim wiatrem i pochmurnym niebem. Pierwsze dwa dni przeznaczamy na dopięcie rezerwacji motocykli, zakup gazu do kuchenki, ogarnięcie lepszych map i dopracowanie planu wycieczki. Kempingujemy, zwiedzamy, jest luz.
Dzień odbioru moto rozpoczynamy o 7 rano. Każde z nas odczuwa pewien rodzaj niezdrowego podniecenia. Spektakularny wschód słońca zapowiada poprawę pogody. Będzie dobrze.
Wypożyczalnie w Costa Adeje oferują motocykle w różnym stanie. Kawasaki okazuje się całkiem świeży i dobrze utrzymany. Nie można tego powiedzieć o leciwej już Hondzie, trochę przyrdzewiałej i noszącej zdecydowanie za stare kapcie. Pierwsza próba jej odpalenia zwiastuje kłopoty z zasyfionym gaźnikiem, jednak tego dnia nie mamy innego wyboru wśród mniejszych moto. Damy radę. Byle już ruszyć!
Obejrzyjcie też film, który jest rozwinięciem i uzupełnieniem relacji:
COSTA ADEJE, LOS GIGANTES, SANTIAGO DEL TEIDE, SAN JOSE DE LOS LLANOS
Południe jest gorące, fafuśne i kompletnie turystyczne, czytaj – nijakie. Hotele, turyści, stragany z chińskimi pamiątkami i płatne leżaki na plażach. Wyjeżdżamy stamtąd jak najszybciej w poszukiwaniu prawdziwej Teneryfy.
Już po pierwszych kilometrach przekonujemy się, że jazda motocyklem będzie bezpieczna. Puszki toczą się niespiesznie, uważnie, są przewidywalne. Chwilę po opuszczeniu głównych kurortów i związanej z nimi autostrady, droga wspina się stromo do góry dając przedsmak czekających nas przez kolejne dni genialnych winkli i przepięknych panoram. Przecinamy przepastne wąwozy porośnięte palmami, podziwiamy ogromne skalne klify z wściekle nacierającym na nie oceanem. Zaczynamy naszą przygodę. Im wyżej tym lepiej i bardziej kręto. Ale i chłodniej.
MASCA, PUNTA DEL TENO, EL LAGAR
W piniowym lesie na wysokości 1400 m n.p.m. spędzamy pierwszą zimną noc. Honda stwierdza rano, że nie odpali. Siłą perswazji (bo gaźniki nie są naszą specjalnością) udaje się osiągnąć sukces w negocjacjach i można ruszać. Na szczęście Kawasaki nie jest takie kapryśne.
Atrakcją dnia jest Masca – cztery chałupy na krzyż położone w głębokim wąwozie. Co tam fajnego? Dojazd. Wąska, kręta górska droga, ze stromymi zjazdami i podjazdami, oraz kilkusetmetrowe przepaście. Do tego spory ruch, bo wszystkie wypożyczone samochody traktują to miejsce jako tzw. must see. Droga jest jednocześnie torem treningowym do „jazdy na kolanie”, a niektórzy localsi naprawdę to potrafią! Mijamy wioskę i dojeżdżamy do wybrzeża. Studiując mapę dostrzegamy fajnie wysunięty na zachód cypel i latarnię. Droga do Punta del Teno zabarykadowana jest szlabanem. Jest zakaz wjazdu i napisy we wszystkich językach świata, że jest niebezpieczna i zamknięta w czasie porywistego wiatru. Na samym końcu widnieje informacja, że wjeżdżasz na własną odpowiedzialność. Dziś w sumie nie wieje… Za szlabanem nawierzchnia każe zwolnić, jest wykuty w skale tunel z brakującymi elementami kratek ściekowych i trochę rumoszu skalnego na zakrętach. Jest jeszcze miliard wielotonowych głazów zawieszonych w powietrzu, które wyglądają jakby miały zaraz trzasnąć prosto w kask. Wolniejszą jazdę wynagradza zastany na miejscu krajobraz i brak turystów! Zewsząd wylewają się delikatne kwiaty pokrywając hektary terenu, czarny bazalt mieni się w promieniach popołudniowego słońca, a u stóp Los Gigantes delfiny wyskakują z wody. Sielsko jest.
Nocleg znów organizujemy sobie w górach, na bezpłatnym biwaku. Dojazd do niego kończymy tuż przed zmrokiem walcząc po raz pierwszy w życiu z 10 kilometrami szutrów wijących się przez las. Na końcu wita nas kolejny opuszczony szlaban. Biwak nieczynny. Mały trial między piniami i biwak otwarty! Nie ma wody, więc rano nie będzie kawy. Napoje niezbędne na wieczór na szczęście mamy!
PUERTO DE LA CRUZ, LA OROTAVA, LAS CANADAS DEL TEIDE, SAN ANDRES, PLAYA DE LAS TERESITAS
Nocny przymrozek całkowicie ubezwłasnowolnił Hondę, która odpala rano dopiero „na popych”. Nawet szampon do włosów zamarzł w plecaku. Postanawiamy solidnie się rozgrzać i zaznać kąpieli słonecznej na plaży w Puerto de La Cruz. Odczuwamy również potrzebę odświeżenia wizerunku. Plaża, ocean i na koniec prysznic. Temat zdecydowanie warty powtórzenia. Wygrzani i wypoczęci dosiadamy sprzętów i decydujemy się na obiad na wypasie. Jeszcze nie wiemy, że na Teneryfie wszystkie ulice w górskich miasteczkach są wąskie i nachylone pod takim kątem, że u Świeżaka wywołują stan przedzawałowy. La Orotava to właśnie takie miasto. Klimatyczne, typowo hiszpańskie, przyjazne, z pyszną świeżą rybą w restauracjach i starą kostką brukową na stromych podjazdach.
Kolejny zaplanowany nocleg na biwaku odpuszczamy, gdyż zmasakrowana rzeźba terenu przerasta nasze możliwości. Pojawia się koncepcja wieczornej przeprawy na południową stronę Teneryfy, połączoną z podziwianiem zachodu słońca z panoramą wulkanu Pico del Teide. Kolejny z listy biwak jest po drugiej stronie wyspy. Droga w górę i kolejny spadek temperatury to świetny trening szybkiego wrzucania na siebie kolejnych warstw odzieży. W końcu jedziemy ubrani we wszystko, co mamy w plecakach. Słabym punktem są dłonie w letnich rękawicach. Temperatura po zachodzie słońca spada na wys. 2400 m n.p.m. poniżej akceptowalnej. Turlamy się więc po ciemku w dół, żałując tylko winkli, których z racji przeszywającego nas zimna, nie możemy robić w słuszniejszym tempie. Zastępczy biwak znów nie zapewnia dojazdu dla moto. Peszek. Kilka godzin po zmroku, zmarznięci i zrezygnowani, postanawiamy w akcie desperacji jechać nad ocean, do ciepła…. Teoretycznie permit mamy jedynie na wyznaczone w górach miejscówki, a nocowanie na plażach jest na wyspie zabronione, ale zauważyliśmy już, że jest to „martwy” zakaz, a łamią go sami Hiszpanie. Niewrażliwi na grożący nam mandat znajdziemy swoją plażę jeszcze tej nocy! Reszta się nie liczy. Mapa wgrana przed wyjazdem do telefonu podpowiada, że 70km na północ, zaraz za stolicą czeka na nas piękna łacha złocistego piachu. Dojeżdżamy tam grubo po północy. To zdecydowanie najdłuższy dzień. Kilkaset km winkli i kilka km przewyższeń. Temperatury od +25 C do zera absolutnego. W głowie sieczka i radość, że na dziś już koniec. Ze zmęczenia nie rozbijamy nawet namiotu. Mamy jakieś ciastka, wino, plażę, palmy i gwiaździste niebo. Jest ciepło! Czego chcieć więcej?
IGUESTE DE SAN ANDRES, GÓRY ANAGA, BENIJO
Błogi sen zakłóca nam niespodziewana impreza na pobliskim parkingu, połączona z wyścigami samochodów małolitrażowych i dożynaniem fajerwerków pozostałych z Sylwestra. Swojsko. Niedospaną noc rekompensuje nam w zupełności piękny wschód słońca, na który budzi nas zamiatająca plażę o świcie maszyneria.
Wschodnia część wyspy z górami Anaga jest niesamowicie malownicza i zielona. Wąwozy, w których niepodzielnie króluje kaktus i palma, sielskie wsie i miasteczka, bujne piniowe lasy i tarasowe uprawy warzywek. Do tego cudownie grzejące słonko. Zatapiamy się w kręte ścieżki, co na naszych motocyklach jest prawdziwą frajdą. Znajdujemy tam najlepsze drogi na całej wyspie. Genialne sekwencje zakrętów, dobrze wyprofilowane, ze świetnym asfaltem. Urozmaiceniem jest totalna zmiana strefy klimatycznej po przekroczeniu gór w kierunku północnym. Nagle z ziemi wystrzela soczysta zieleń, a gniewny ocean wali z hukiem o wyrastające z niego strzeliste skały. Za Benijo wpadamy w totalne pustkowie. Dalej nie ma już nic.
Kolejny nocleg, kolejna dzika plaża. Namiot rozbijamy w niedalekim sąsiedztwie Duńczyków podróżujących z roczną córeczką busem przerobionym na kampera. Mega wyluzowani, fajni ludzie. Rano mała Agnes robi nam śniadanie z piasku i kamyków w naszym drogocennym sprzęcie kuchennym, ale jest tak urocza, że nie można się na nią o to gniewać.
TEIDE
Kulminacja wycieczki, czyli Park Narodowy Teide. Droga prowadzi dziś przez wredne, mokre chmury. Podczas podjazdu zimno znów daje w kość, a drobny deszcz zamarza na kurtkach w czasie jazdy. Co chwila postój, rękawice, wydech. Standard. Nie przekraczamy prędkości 40km/h także z powodu panującej mgły. Aura zdecydowanie nie sprzyja mniejszemu motocyklowi – Cebula gaśnie, nie trzyma obrotów, głupieje. Na każdym postoju regulujemy wolne obroty, żeby jakoś dotrzeć do celu. Po wjechaniu do kaldery i przekroczeniu bariery 2200 m n.p.m. chmury rozstępują się i kolejny raz cieszymy się do słońca. Motocykl zaczyna normalnie pracować. Kręta dotąd droga, u stóp wulkanu prostuje się w nitkę wiodącą przez krajobraz pełen bazaltowych formacji skalnych, pumeksu i zastygłej lawy. Niepowtarzalne, niemal martwe miejsce. Niespotykana pustka i księżycowy krajobraz skąpany w ostrym na tej wysokości słońcu. Ziemia pokrywa się paletą ciepłych barw od czerwieni, przez ciemny brąz, aż po czerń. Poczucie wszechogarniającej nicości potęguje niemal huraganowy wiatr. Olbrzymia przestrzeń wokół wulkanu o wysokości 3718 m n.p.m., będącego jednocześnie najwyższym szczytem całej Hiszpanii, wchłania nas z każdym przejechanym kilometrem. Wrażenie jazdy po obcej nam planecie daje poczucie prawdziwej motocyklowej wolności. Zdecydowanie warto było tu przyjechać, tym bardziej, że czeka nas jeszcze solidna porcja srogich winkli w dół. Zaprzyjaźniliśmy się już z obcymi nam z początku sprzętami, a wspólna droga sprawiła, że rozumiemy się coraz lepiej. Kolejne zakręty sprawiają więc całej naszej czwórce coraz więcej radochy.
Kolejny dzień to niestety powrót do domu. Szkoda, że tylko ten jeden tydzień udało nam się Zimie wyrwać…… Mamy już jednak poważne plany na Wiosnę!