I tak moja samotna wyprawa na Route 66 dotarła do MidPoint Cafe…
To dopiero 1/3 całej wyprawy, po dotarciu do Santa Monica zamierzam dalej jechać zachodnim wybrzeżem w kierunku San Francisco – Yosemite Park – Death Valley – Las Vegas i wtedy wrócić do LA. Midpoint Cafe to dokładnie 1139 mil Route66. Nie obyło się w tym czasie bez niespodzianek. Dwa dni opóźnienia w Chicago spowodowane awarią systemu w polskim banku, uniemożliwiającą mi skorzystanie z moich zasobów gotówkowych. Konfrontacja z Secretary of State Office i nieporównywalnie sprawniejsza od naszych rodzimych urzędów rejestracja zakupionego motocykla, w równie niewyobrażalnej atmosferze chęci niesienia mi pomocy. Szokujące jest to o tyle, że trudno mi sobie wyobrazić rejestrację motocykla w naszym urzędzie, przez obcokrajowca bez stałego adresu zamieszkania, z równie wielką życzliwością (!) i wszystko to w pół godziny. Nie obyło się bez ucieczki przed tornadami pustoszącymi okolice Oklahomy. Spotkania i pogawędki z przypadkowo poznanymi ludźmi mieszkającymi przy drodze i w każdym przypadku pytanie czy w czymś pomóc. Kilka razy szukając zjazdu na R66, co zdarza się często, bo droga zmieniała swój przebieg przez dziesięciolecia, zatrzymywałem się. Chwile potem widzę zatrzymujący się nieopodal samochód i biegnącą w moją stronę kobietę, która pyta czy się zgubiłem. Następne skrzyżowanie, stoję i drapie się po głowie zastanawiając się w która stronę i kątem oka widzę zmierzającego do mnie kierowcę wielkiego (czytaj amerykańskiego 😉 ) trucka. On również chciał mi pomóc w znalezieniu drogi. Skrajnym przykładem tego, że nie są to zdawkowe gesty, było zaproszenie mnie do schronienia się w samochodzie podczas bardzo silnego sztormu i ulewy jakie towarzyszą tornadom… przez 2 samotne kobiety. Dla takich chwil warto nakręcać kolejne kilometry!
Teraz już Nowy Meksyk i kolejna zmiana krajobrazu, ale o tym w następnej relacji. Wyprawę można śledzić na Facebook’u, zapraszam do polubienia strony Kroniki Motocyklowe.