Damian ze znajomymi zabierał się do tego wypadu przez dwa lata. Gdy sezon 2014 zaczął się kończyć, podjął szybką decyzję – jedzie sam i to teraz, zaraz!
Hej, mam na imię Damian, w sieci znany jestem jako mortusn. Jestem szczęśliwym posiadaczem BMW F650GS Twin 2008 od dwóch lat. O wyprawie na wschód marzyłem od dawna, przed BMW jeździłem na Aprili RSV 1000R 2004. Sytuacja nie pozwalała by móc trzymać dwa motocykle, w końcu zdecydowałem się na rozstanie z RSV. Wcześniej najdalszą podróż motocyklową jaką odbyłem, był wyjazd nad morze 350 km na Aprili RS 50. Odkąd jestem w nowym związku z GS (od grudnia 2012), zacząłem rozmyślać nad tripem do Rumunii…
Moimi planami dzieliłem się chętnie ze znajomymi, nawet kilku z nich było zainteresowanych podróżą razem ze mną. Szkoda tylko, że na gadaniu się skończyło. Sezon 2013 zleciał bardzo szybko, byłem zły, że nie pojechałem sam. Mogłem się domyślić, że tak będzie. Rok 2014 przyniósł bardzo wiele zmian, nowa praca. Czas mijał bardzo szybko, odkładałem co się da, by móc spełnić swoje marzenie. Szybko, do tego stopnia, że nastał październik, a ja wciąż katowałem monotonność. Dla niektórych osób miesiąc ten był nie do przyjęcia na podróż motocyklową. Ale nie dla mnie, czytając od dawna różne informacje na temat Rumunii – wrzesień i październik są najlepszymi miesiącami na zwiedzanie tego kraju. Długo nie zwlekałem, urlop został wypisany od 10. października!
Był 8. października, gdy wróciłem do domu było już ciemno. Sprzęt był w sumie gotowy do drogi, przykręciłem tylko skrzynkę do osłony pod silnik na podstawowe narzędzia. 9. października po pracy spakowałem rzeczy i położyłem się spać. Byłem bardzo podekscytowany, nie mogłem zasnąć, cały czas myśląc o wyprawie, a obudziłem się o godzinie 6. Coś niesamowitego, dawno nie byłem taki szczęśliwy. Przyczepiłem bagaże do motka i ruszyłem w drogę. Droga do Słowacji przebiegła bardzo fajnie, pomyślnie. Była godzina 19, znajdowałem się na stacji we wschodniej części Słowacji w miejscowości Trebisov. Cel był taki, aby dojechać do Nyiregyhazy i tam szukać noclegu. Do celu pozostało koło 100 km. Ale 6 kilometrów od Trebisov miałem wypadek… Coś z serii „niewidzialne rondo”… Jadąc nagle mnie wybiło, głośny huk, ledwo ogarnąłem motocykl, żeby się nie wywrócić. Okazało się, że przejechałem po rondzie, a rondo obudowane było krawężnikiem. Całe szczęście nic mi się nie stało, mało brakowało. Byłem w szoku i nachodziły mnie głupie myśli w stylu: Czy to koniec wyprawy?
Mimo, że powietrze w przednim kole uciekło w momencie uderzenia, udało się jechać na tzw „flaku”. Postanowiłem udać się do jakiegoś punktu pomocy. Wróciłem na stacje w Trebisov, było sporo ludzi. Podszedłem do grupki młodzieży, prosząc o pomoc. Konwersacja trwała, mimo iż nie znałem języka. Dzwonili do jakiś osób i po około 20 minutach podjechał skuter. Nikt nie wiedział gdzie mogą mi pomóc o tej porze, padły słowa „Hriadky Hriadky Hriadky”. Z tego co zrozumiałem, znajdował się tam hotel i w pobliżu serwis. Proponowali abym się przespał i jutro rano na spokojnie będę myślał. Nie byłem pewien, czy trafię do hotelu (szukanie zbytnio nie wchodziło w grę, gdyż na tym kole nie zajechałbym daleko). Kolega od skuterka założył kask i pokazał, abym jechał za nim. Po dojechaniu na miejsce, podał mi swój numer dodając, że będzie jutro o 8 pod hotelem, zaprowadzi mnie do serwisu i postara się pomóc. Wieczór się dłużył, byłemzałamany. Udało się w końcu zasnąć. Rano spakowałem rzeczy, oddałem klucz recepcjonistce i wyszedłem na parking. W czasie montażu bagażu, zjawił się koleżko. Pojechaliśmy do pobliskiego serwisu, a tam okazało się, że panowie nie zajmują się felgami, a w szczególności nie felgami motocyklowymi. Po kilku telefonach, szef warsztatu wskazał Romanowi (od skuterka) punkt, do którego mamy się udać. Odkręcili koło, zdjęli oponę, wzięliśmy felgę i pojechaliśmy Romana skuterem do wskazanego punktu.
Panowie na miejscu byli w szoku, że chcę jechać samotnie do Rumunii, podkreślając abym uważał na tamtejszych ludzi. Mówili, że postarają się to zrobić, ale będzie ciężko, wymienili się numerami z Romanem, a my mieliśmy zjawić się za godzinę. Pojechaliśmy na pobliską stację, spiliśmy kawkę, Roman zapytał czy jak będzie w Polsce to może liczyć na moją pomoc… Pytanie!! Bardzo sympatyczny człowiek! Spędziliśmy tam ponad godzinę, telefonu brak. Wyszliśmy posiedzieć przed stację, po chwili przez miasteczko jechał gość z warsztatu swoją X3, zatrąbił i pokazał, że możemy wyjeżdżać. Udało się, naprawa 30 euro więc myślę, że w porządku. Oczywiście felga zrobiona jako tzw. „dojazdówka”. Tutejsi ludzie niesamowici. Wróciliśmy do GSa z naprawioną felgą. Zabieg zakończony, skasowali 18 euro. Roman zaproponował, że odprowadzi mnie kawałek. Zatrzymaliśmy się na stacji, pokazałem aby zatankował do pełna i ja zapłacę tak chociaż odwdzięczając się za pomoc – nie chciał nic innego przyjąć. Jechaliśmy jeszcze przez kilka kilka kilometrów razem, przyszedł czas na pożegnanie. Z Romana strony wyrazy szacunku, powodzenia i abym dzwonił jak będę w Słowacji. Z mojej zaś serdeczne podziękowania za pomoc, brak słów.
Następny cel to dojazd do Satu Mare i poszukiwanie noclegu. Po dojechaniu stwierdziłem, że przejadę jeszcze troszkę ponad 50km, więc finalnie dotarłem do Baia Mare. Po noclegu w tym pięknym mieście udałem się do głównego celu, jakim była Transalpina. Z Baia Mare jakieś ponad 300 kilometrów. Na trasie GS co jakiś czas przygasał, zapalały się kontrolki od ABSu i świateł. Zgasiłem go na stacji i już nie odpaliłem – brak prądu. Pierwszy taki przypadek miełem po przekroczeniu granicy w okolicy Satu Mare, ale wtedy uderzyłem kilka razy w osłonę akumulatora i prąd powrócił. Od tego momentu zrobiłem ponad 300km i znów to samo. Zdjąłem bagaż, odkręciłem osłonę akumulatora i zobaczyłem, że to tylko klemy od akumulatora się poluzowały. Skręciłem dokładnie i wszystko wróciło do normy. Droga z Baia Mare do Transalpiny przebiegła bardzo ciekawie, widoki nie do opisania. Nocowałem po zjeździe z Transalpiny, w miejscowości Novaci. Rano planonowałem ruszyć na Transfogarską, przejeżdżając przez Curtea de Arges. Później kierując się na Bâlea i Cârţa.
13. października, koło godziny 9 ruszyłem z Novaci. Gdy skończyłem Transfogarską, udałem się w kierunku granicy, obok Satu Mare. Celem było dojechanie do Nyiregyhazy, aby znaleźć nocleg i rano polecieć dalej. Pytałem kilka punktów o wolne miejsca, ale wszystko było zajęte. Po przemyśleniu wszystkiego, zdecydowałem się jednak na nocną trasę do domu. Podsumowując ten dzień, było znakomicie, powalające widoki i jak każdy dzień w tym kraju – był pełny przygód. Zaś powrót nierozłożony na dwie części, ale pokonany jedną, 1500-kilometrową trasą lekko wykończył. Do domu w centrum Polski, w Koninie dojechałem przed południem 14. października.
Było świetnie! Zresztą zobaczcie sami film z wyjazdu: