Po uzyskaniu prawa jazdy w maju ubiegłego roku zacząłem snuć plany o podróżach na dwóch kołach… Ten sezon przyniósł ze sobą nieoczekiwaną zmianę motocykla na VFR800Fi, a do tego udało mi się zgromadzić wystarczającą ilość funduszy, aby wybrać się w konkretną podróż.
Tekst i zdjęcia: Dawid Gabrysiak
Po uzyskaniu prawa jazdy w maju ubiegłego roku zacząłem snuć plany o podróżach na dwóch kołach. W tamtym sezonie przejechałem niemal całe Pomorze robiąc około 1600 kilometrów na XJ600N. Ten sezon przyniósł ze sobą nieoczekiwaną zmianę motocykla na VFR800Fi i udało mi się zgromadzić wystarczającą ilość funduszy, aby wybrać się w konkretną podróż.
Na początku miała być wyprawa dookoła Polski, później stwierdziłem, że warto choć zahaczyć zagranicę, więc dołożyłem Berlin – jak Berlin to może i Praga? Do Wiednia już niedaleko, a z Wiednia do Budapesztu to w zasadzie rzut kamieniem. W ten sposób powstała zupełnie inna wizja wyprawy. Dokładnie taką trasę, nazwaną cesarskim szlakiem, odnalazłem podczas planowania w książce poświęconej podróżom – dzięki temu dowiedziałem się, co warto po drodze zobaczyć.
Dzień 1 (19.07.12) -> kilometraż 360 km
Noc minęła dość niespokojnie, byłem podekscytowany całym przedsięwzięciem. Wszystko spakowane, jedyne co pozostało to zamocowanie bagażu. W nowym motocyklu miałem do dyspozycji jedynie stelaż pod trzy kufry, jednak dwie siatki sprawiły, że bez problemów przymocowałem plecak stelażowy, namiot, śpiwór, a później również karimatę i plecak ze sprzętem fotograficznym – bagaż był naprawdę wysoki. Wyruszyłem z Miłosławia (niedaleko Poznania), a za punkt docelowy obrałem camping w Berlinie. Prognozy pogody nie były zbyt ciekawe, po drodze dopadły mnie trzy burze – podczas każdej z nich zdążyłem przemoknąć, a następnie wyschnąć przed następną podczas jazdy. Do tego po drodze był wypadek, przez który straciłem dużo czasu na objazd (ale nie 3 godziny jak w przypadku kierowców puszek, ha!). Po wjechaniu do Niemiec spotkałem na krótkim odcinku co najmniej 5 radiowozów przy drodze, ale największym zaskoczeniem były gładkie jak stół drogi – wcześniej tylko słyszałem o nich opowieści – oraz przepisowo jeżdżący kierowcy. Po rozbiciu się na campingu chciałem jeszcze zakupić karimatę, niestety pojawiłem się w sklepie 5 minut po zamknięciu – trudno, trzeba sobie jakoś poradzić bez. To był męczący dzień, miałem tylko nadzieję, że reszta wyprawy będzie bardziej pozytywna pod względem pogody.
Dzień 2 (20.07.12) -> kilometraż 460 km
Rano okazało się, że brak karimaty wcale nie był tragiczny w skutkach. To był dzień zwiedzania miasta, w którym zwiedziłem/zobaczyłem większość z zaplanowanych na dwa dni atrakcji m.in. Bramę Brandenburską, pomnik Holocaustu, Reichstag, katedrę berlińską, Alexanderplatz z wieżą TV (piękny widok z tarasu widokowego), rzeźbę „Berlin”, katedrę niemiecką i francuską, Friedrichswerdersche Kirche, Dom Kultur Świata (zwany przez berlińczyków „ciężarną ostrygą”), Marie-Elisabeth-Luders-Haus (przez przypadek trafiłem na seans dotyczący historii Berlina), fontannę Neptuna, Nową Synagogę, Czerwony Ratusz, posąg konny Fryderyka II Wielkiego, Kolumnę Zwycięstwa i wiele innych. Po zwiedzaniu udałem się na kolację, a następnie na nocną przejażdżkę po Berlinie – piękne, spokojne miasto, sporo spacerujących patroli sprawiało, że człowiek czuł się bezpieczniej (sprzęta tak ustawiłem, że co 3 minuty obok niego patrol przechodził). O karimacie oczywiście znów zapomniałem, ale miałem prawo być rozproszony. Na camping wróciłem około 3 w nocy.
Dzień 3 (21.07.12) -> kilometraż 560 km
Po nocnych wojażach pozwoliłem sobie na odpoczynek do 9. To był drugi i jednocześnie ostatni dzień zwiedzania przed dalszą podróżą. Zaliczyłem East Side Gallery (fragment muru berlińskiego), Muzeum Historii Naturalnej (największa na świecie, 12-metrowa, rekonstrukcja dinozaura), Plac Poczdamski, Sony Center, ratusz oraz zamek Charlottenburg („Berliński Wersal”). Tego dnia wreszcie zaopatrzyłem się w karimatę! Po zwiedzaniu miałem trochę czasu żeby się zrelaksować i zebrać siły na podróż do następnego punktu podróży – w zależności od czasu jaki spędzę na zwiedzaniu przelotem – okolicach Drezna lub Pragi.
Dzień 4 (22.07.12) -> kilometraż 780 km
Wstałem dość sprawnie, posiliłem się sałatką, którą dzień wcześniej umieściłem w lodówce (czyt. zakopałem w ziemi), zapakowałem wszystko na Hondzillę i ruszyłem w stronę Poczdamu. Po dotarciu na miejsce zostawiłem po raz pierwszy załadowany motocykl przykryty pokrowcem (w końcu czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal) i poszedłem na krótkie zwiedzanie kompleksu Sanssouci. Następnie odwiedziłem klasztor Zinna znajdujący się 5 kilometrów na północ od miejscowości Juterbog. Kolejnym przystankiem była Miśnia, która zachwyciła pięknymi krajobrazami, gotycką katedrą, pałacem Albrechtsburg, kościołem Frauenkirche oraz klimatycznymi brukowanymi uliczkami. Jako że dochodziła godzina 18, zacząłem myśleć o noclegu – w przewodniku nie miałem jednak żadnego adresu campingu w Dreźnie, dlatego postanowiłem zatrzymać się w pierwszym po drodze – nie musiałem długo szukać, po kilku minutach już jechałem według znaków campingu.
Dzień 5 (23.07.12) -> kilometraż 1023 km
Rano było mokro i zimno, temperatura sięgała 10ºC. Około godziny 10 odwiedziłem pałac Moritzburg, następnie jechałem już w stronę Drezna, które zwiedziłem przelotem – co nie znaczy z siedzenia motocykla. Zostawiłem motocykl nieopodal pałacu Zwinger i poszedłem zwiedzać – szkoda, że podobnie jak w Berlinie, część zabytków była poddawana renowacji. Drezno zachwyca brukowanymi uliczkami oraz licznymi, skondensowanymi w niemal jednym miejscu zabytkami – przy wyjściu z mostu Augustusbrucke. Zobaczyłem zamek Zwinger, katedrę Trójcy Świętej, Residenzschloss, Semperoper oraz Furstenzug (mozaika na elewacji budynku ułożona z płytek miśnieńskiej porcelany w liczbie 24 tysięcy sztuk). Następnie udałem się w stronę malowniczej Szwajcarii Saksońskiej, a dokładniej do Rathen. Kolejny raz zostawiłem załadowany motocykl. Zabrałem sprzęt i po przeprawie promem przez Łabę wdrapałem się wzdłuż wyznaczonego szlaku, aby zobaczyć most Bastei, który wrośnięty w skały robi wielkie wrażenie. Z Rathen wyjechałem dopiero około godziny 17, zobaczyłem jeszcze po drodze zamek Sterkov nad Labem. O godzinie 21 byłem już na campingu nieopodal Pragi i udałem się na zasłużony odpoczynek.
Dzień 6 (24.07.12) -> kilometraż 1130 km
Ten dzień upłynął pod znakiem słonecznej pogody, wysokiej temperatury oraz wiązanek przekleństw rzucanych w stronę miejskiej sieci dróg – kostka brukowa prezentuje się całkiem ładne, ale żeby być zmuszonym po niej jeździć? – szczególnie gdy mamy do czynienia z dużymi, nierównymi kostkami, jak również ich brakiem. Udało mi się zobaczyć Zamek Troja, Belweder, ogrody królewskie, katedrę św. Wita, Zamek Praski, bazylikę i klasztor św. Jerzego, Pałac Schwarzenbergów, Muzeum Miniatur (wow!) i wiele innych zabytków po drodze. Podczas zwiedzania wszyscy z zainteresowaniem na mnie spoglądali – nie ma się co dziwić, w końcu chodziłem w stroju, wysokich butach z plecakiem ze sprzętem fotograficznym i przypiętym do niego kaskiem, w taki upalny dzień musiało to na siebie zwrócić uwagę. Nocna wyprawa zaowocowała świetnymi ujęciami mostu Karola oraz placu Zakonu Krzyżackiego z Czerwoną Gwiazdą. Tego dnia również zapełniłem pierwszą kartę pamięci (8gb) – dobrze, że miałem jeszcze jedną. Mając nadzieję, że następnego dnia będzie trochę niższa temperatura, poszedłem spać.
Dzień 7 (25.07.12) -> kilometraż 1180 km
Moje błagania zostały wysłuchane – było chłodniej, a nawet zbierało się na deszcz. Ostatni dzień zwiedzania Pragi okazał się nie mniej interesujący od poprzedniego, zobaczyłem Bramę Prochową, Tańczący Dom, Rudolfinum, Aleję Paryską, Teatr Narodowy, Obecni dum, zegar astronomiczny Orloj, most Karola i plac Zakonu Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą (tym razem w świetle dnia) oraz zwiedziłem Muzeum Tortur. Tego dnia zjadłem również pierwszy podczas tej wyprawy prawdziwy obiad oraz zrobiłem zakupy na dzień wyjazdu. Praga mimo problemów z poruszaniem się po dziurawych ulicach pozostawiła po sobie bardzo pozytywne odczucia.
Dzień 8 (26.07.12) -> kilometraż 1570 km
Czas wyruszać do Wiednia! Po drodze zaplanowałem zobaczyć kilka zamków. Pierwszym z nich był zamek Karlstejn (duży zamek, robiący piorunujące wrażenie), drugi zobaczyłem w okolicach Pribram’u – zamek Zvikov, natomiast trzecim był zamek Hluboka nad Wełtawą . Ostatnim zamkiem, jak również ostatnim punktem w Czechach był zamek w miejscowości Cesky Krumlov, który zachwycił brukowanymi uliczkami z licznymi sklepami i kawiarniami, w nocy na pewno wygląda magicznie. Pierwszym przystankiem w Austrii była miejscowość Freistadt – małe urokliwe miasteczko, niestety cały rynek był remontowany. Austria zachwyciła mnie pięknymi krajobrazami, wśród których podróżowało się po idealnym asfalcie. Następnie udałem się do Ybbs nad Dunajem. Piękną pogodę zakłóciły odgłosy zbliżającej się burzy. Po kilku kilometrach widząc roztaczające się przede mną czarne jak noc chmury, zatrzymałem się na stacji benzynowej – rozpadało się okropnie, przez godzinę nie ustało ani na moment. Zrobiło się późno, gdybym pojechał bezpośrednio do Wiednia to może bym jeszcze dojechał, ale po wyruszeniu ze stacji przejechałem może kilometr i znów zaczął padać deszcz, który uniemożliwiał dalszą jazdę. Chciałem przeczekać, ale padało coraz bardziej, więc wyruszyłem z myślą zatrzymania się na pierwszym napotkanym campingu, poruszając się z prędkością może 30 km/h, jadąc szybciej nic nie widziałem – po 200 m trafiłem na jeden, miałem szczęście! Rozłożyłem się i poszedłem spać następnego dnia płacąc za nocleg.
Dzień 9 (27.07.12) -> kilometraż 1725 km
Rano wstałem bez budzika, nigdzie mi się nie spieszyło, miałem do przejechania tylko 150 kilometrów. Sąsiad z samochodu campingowego postawionego obok mojego namiotu, zapytał czy przyjechałem podczas tej burzy, skąd i dokąd jadę oraz zauważył, że mój motocykl świetnie brzmi – najwyraźniej go obudziłem gdy przyjechałem, ale myślę, że nie miał nic przeciwko, skoro obudził go tak piękny dźwięk widlastej czwórki! Po poskładaniu się, wyruszyłem do Maria Taferl skąd rozciąga się piękny widok na dolinę Dunaju. Gdyby nie burza i przystanek na campingu pominąłbym tak ciekawe w świetle dnia miejsce. W Melku zrobiłem zakupy, następnie przejechałem przez Wachau (dolina między Melkiem, a Krems), mijając po drodze małe miasteczka, sady, zamki… W Klosterneuburg’u przystanąłem, aby zobaczyć klasztor Augustianów na wzgórzu. Na campingu w Wiedniu poznałem motocyklistę z Rumunii, jadącego samotnie na V-Strom’ie – bardzo ciekawy człowiek, przez pobyt w Wiedniu zawsze wieczorem siadaliśmy i rozmawialiśmy. Następnego dnia miało okazać się, co do zaoferowania ma Wiedeń.
Dzień 10 (28.07.12) -> kilometraż 1775 km
Rano ruszyłem zwiedzać, odwiedziłem zamek Schonbrunn, Belvedere, Stadtpark ze złotym posągiem Johanna Straussa, Hunderwasserhaus (świetnie zaprojektowany przez austriackiego artystę wielobarwny budynek o nieregularnych kondygnacjach, ogródkach na dachu i niezwykłych oknach), Mullerverbrennungsaulage Spittelau (spalarnia odpadów śmieci). Na nocną przejażdżkę niestety nie udało mi się wyjechać, o godzinie 23 brama była zamykana i nie dało się przejechać, a uliczka była za wąska dla motocykla. Zaliczyłem tylko kilka punktów, ponieważ były one rozmieszczone na obrzeżach i sam dojazd zabierał dużo czasu. Dzień całkiem udany, szkoda tylko że znów było tak gorąco. Wieczorem przyszedł czas rozmów, nie tylko motocyklowych.
Dzień 11 (29.07.12) -> kilometraż 1825 km
Rano okazało się, że znów mam szczęście, bo w nocy padało i jest znacznie chłodniej. Tego dnia planowałem zwiedzić ścisłe centrum, w którym jest naprawdę wiele do zobaczenia. Zobaczyłem parlament, Stephansdom (niewiarygodna gotycka katedra), plac Graben, kościół Jezuitów (pierwszy raz w Wiedniu wykorzystano malarstwo iluzionistyczne), Maria am Gestade (świątynia z 56-metrową wieżą zwieńczoną ażurowym hełmem), Zamek Hofburg, Wiener Staatsoper, ogród Volksgarten (w którym znajduje się marmurowy pomnik cesarzowej Sisi), Burgtheater, Votivkirche (gotycki kościół o dwóch 99-metrowych wieżach), Rathaus oraz wiele innych pobocznych obiektów. Po Wiedniu jeździ się całkiem przyjemnie, w przeciwieństwie do Pragi, kamienice są odrestaurowane dzięki czemu miasto wygląda bardzo schludnie. Trzecia stolica została zdobyta, kolejny dzień zaprowadzi mnie przez Bratysławę do Budapesztu.
Dzień 12 (30.07.12) -> kilometraż 2222 km
Z Wiednia wyjechałem niezbyt wcześnie, długo przebijałem się przez miasto (po drodze chciałem wstąpić do Louis’a). Pierwszym punktem przelotowym były pozostałości rzymskiego miasta Carnuntum, ale gdy zobaczyłem kilka kamieni w piasku i cennik w euro, stwierdziłem że wykorzystam ten postój raczej na śniadanie. Kolejny punkt stanowiła stolica Słowacji – Bratysława. Niestety nie miała zbyt wiele do zaoferowania, dlatego była tylko (słabym) punktem przelotowym. Po 70 kilometrach dojechałem do węgierskiej miejscowości Fertod, w której znajduje się pałac Esterhazych. W Gyor miałem zobaczyć XII-wieczną katedrę, jednak nie udało mi się jej odnaleźć. Kierując się dalej odwiedziłem warownie w Komarom oraz ruiny dawnego kościoła w Zsambek. Było już ciemno, do Budapesztu miałem niedaleko, ale nadal nie wiedziałem gdzie będę spał. Dojeżdżając nie natknąłem się na żaden camping co mnie niezmiernie zdziwiło. Telefon padł, więc pojechałem na stację go podładować, aby zapytać kogoś o jakiś adres – koleżanka nie zawiodła – przed północą byłem na miejscu. Następnego dnia czekało mnie zwiedzanie ostatniej stolicy.
Dzień 13 (31.07.12) -> kilometraż 2272 km
Rano dopiero zacząłem planować z pomocą przewodnika pierwszy dzień zwiedzania. Zdecydowałem, że tego dnia zaliczę zachodni brzeg Dunaju. Pierwszym punktem była góra Jana ze znajdującą się na niej wieżą widokową Elżbiety, z której roztaczał się niesamowity widok na cały Budapeszt. Temperatura była dosyć wysoka, ale jak zwykle z całym ekwipunkiem wdrapałem się na górę bez większych problemów. Następnym punktem było muzeum Imre Vargi, w którym zobaczyłem wiele fascynujących rzeźb. Góra Zamkowa była ostatnią atrakcją tego dnia, znajduje się na niej Zamek Królewski, pomnik turula, Węgierska Galeria Narodowa, piękny gotycki kościół Macieja, Baszta Rybacka oraz wiele fontann i rzeźb. Podczas nocnej przejażdżki właśnie z Góry Zamkowej wykonałem wiele udanych fotografii, na których znalazł się wschodni brzeg Dunaju z Parlamentem, Bazyliką św. Stefana oraz Mostem Łańcuchowym.
Dzień 14 (01.08.12) -> kilometraż 2302 km
Gdy wstałem około godziny 10 upał już był naprawdę wyczuwalny. Postanowiłem zjeść coś w restauracji na terenie campingu, a zwiedzanie odłożyć do godziny 17-18. W wolnym czasie zaplanowałem dzień i zrelaksowałem się. Pierwszym punktem tego dnia był Zamek Vajdahunyad znajdujący się w Lasku Miejskim. Zamek ten jest wyjątkowy, ponieważ łączy w jedną spójna całość wszystkie style węgierskiej architektury. Nieopodal znajduje się pomnik Anonimusa. Następnie udałem się pieszo do oddalonego o kilkaset metrów Placu Bohaterów wraz z pomnikiem Milenium oraz Muzeum Sztuk Pięknych i jego salą wystawową. Stamtąd pojechałem w stronę Dunaju i zaparkowałem pod Operą Narodową. Kierując się w stronę Bazyliki św. Stefana odwiedziłem Most Łańcuchowy, plac i pomnik Mihalya Vorosmartyego, jak również Wielką Synagogę. Ostatnim punktem zwiedzania była Góra Gellerta, z której roztacza się piękna nocna panorama na Budapeszt. Czas wracać do Polski, niestety to już koniec.
Dzień 15 (02.08.12) -> kilometraż 2750 km
Moim celem tego dnia był powrót do Polski, a dokładniej do Chorzowa, gdzie co roku odwiedzam część rodziny. Podróż węgierskimi drogami szybkiego ruchu była przyjemnością, następnie przejeżdżałem przez Słowację – widoki piękne, szkoda tylko, że nawierzchnia okropna. Miałem jedynie dwa postoje, jeden ze względu na ciekawy zamek u szczytu góry, a drugi na tankowanie 100 kilometrów przed celem podróży. Gdy wjechałem do Polski poczułem się jak na wielkim placu budowy, oczywiście skutecznie mnie to spowolniło. Około godziny 18:30 byłem na miejscu, podróż trwała od godziny 10.
Wyprawę zaliczam do bardzo udanych doświadczeń, przejechałem 2750 kilometrów, zaliczając cztery stolice europejskie (Bratysławę pomijam) w ciągu 15 dni (średnia cena za noc to ok. 11 euro). Podróż kosztowała mnie ok. 2350 zł, oczywiście nie licząc ubezpieczenia i assistance oraz przygotowań. Polecam wszystkim, bo małym kosztem można naprawdę wiele zwiedzić!