Wyścigi serii World Superbike w Tajlandii nie tylko dostarczyły kibicom ogromnych emocji, ale też przełamały wreszcie dominację Kawasaki na torze Chang International Circuit. Za czyją sprawką? Zieloni mieli jednak inne problemy…
Jeszcze w sobotę nic nie zapowiadało małej rewolucji. Obrońca tytułu Jonathan Rea, który wygrał pięć z dotychczasowych sześciu wyścigów WorldSBK w Tajlandii, najpierw zgarnął pole position, a następnie dość komfortowo dowiózł do mety pierwsze miejsce, oddając je tylko na chwilę ruszającemu z drugiego pola koledze z ekipy Kawasaki, Tomowi Sykesowi. Ten jednak wkrótce stracił tempo, a za plecami lidera działy się bardzo ciekawe rzeczy. Jak się okazało, Sykes musiał zwolnić z powodu problemów z hamulcem, które dzień później prześladowały także obrońcę tytułu.
Ostatecznie podium uzupełnili w sobotę Xavi Fores i Chaz Davies, obaj na Ducati, ale Walijczyk rzutem na taśmę poradził sobie z trzecim w Superpole Leonem Camierem na Hondzie. Przyjaciół i sąsiadów z Andory rozdzieliło na mecie zaledwie osiem dziesiątych sekundy. „Poprawiliśmy podwozie i jeśli znajdziemy jeszcze trochę mocy, w Europie będziemy mieli szansę na podium” – podsumował Camier.
Daleko za nimi finiszowali Alex Lowes, Sykes, Michael van der Mark i lider tabeli Marco Melandri, podczas gdy pierwszą dziesiątkę zamknęli Eugene Laverty i Jordi Torres, którzy dzień później zderzyli się tak niefortunnie, że Irlandczyk wylądował w szpitalu ze złamaną miednicą i ma przed sobą dłuższą przerwę w startach.
Powiedzieli po sobocie:
„Było bardzo trudno, bo czołówka miała wyrównane tempo, ale starałem się jechać równo i to był fajny wyścig – powiedział Rea. – Nie mogę powiedzieć, że już kocham ten motocykl, ale po Australii zespół krok po kroku poprawia ustawienia, dzięki czemu czuję się coraz lepiej.”
„Leon miał trochę lepszą trakcję na wyjściach z wolnych zakrętów, dlatego potrzebowałem czasu aby go dogonić, a później próbowałem ruszyć za Jonathanem – przyznał Fores. – Jechał jednak perfekcyjnie i nie byłem w stanie, dlatego na finiszu skupiałem się na obronie. To podium jest dla mnie jak zwycięstwo, bo zawsze miałem na tym torze problemy.”
„Po starcie z trzeciego pola nie było łatwo, dlatego starałem się zachować spokój i nie szaleć na początku – dodał Davies. – Nie chciałem za bardzo obciążać przodu i uczyłem się motocykla, bo korzystam teraz z innej przedniej opony niż praktycznie przez cały ubiegły rok. Walka z moim kumplem Leonem była świetna. Nie chciałem zabierać mu podium, ale taka moja robota.”
„Od samego początku wyścigu miałem problemy z hamulcem – podkreślał Sykes. – Od drugiego kółka cały czas regulowałem dźwignię i w końcu zabrakło mi zakresu regulacji. Sam motocykl spisywał się świetnie, więc szkoda straconej szansy na dobry wynik. Musimy się upewnić, że problem nie wróci jutro.”
Niedzielne niespodzianki
W niedzielę na czoło stawki wystrzelił duet Yamahy, który ostatecznie dojechał do mety na podium, ale na dwóch jego niższych stopniach. Po kilku kółkach prowadzenie objął bowiem Davies, który sięgnął po swoją pierwszą wygraną w tym sezonie, zostając jednocześnie trzecim, po Melandrim i Rea, triumfatorem w tym roku. Walijczyk przełamał w ten sposób zwycięską passę Kawasaki. Obrońca tytułu tym razem zameldował się na mecie na czwartej pozycji, przed Foresem, Camierem, Melandrim i imponującym, tureckim debiutantem Razgatlioglu.
„Po sobotnim wyścigu zespół zmienił w motocyklu dokładnie to o co prosiłem, dzięki czemu mogłem podkręcić tempo, jechał równo i czułem się bardzo pewnie – powiedział Davies. – To wyjątkowe zwycięstwo, bo zawsze mieliśmy na tym torze problemy, a ja częściej kończyłem tu wyścigi na poboczu niż na mecie. Byłbym zadowolony z podium więc zwycięstwo to świetny wynik.”
„W sobotę nie czułem się na motocyklu najlepiej i miałem problemy z przodem, dlatego przed samym niedzielnym wyścigiem zaryzykowaliśmy i wróciliśmy do ustawień z piątku – dodał Van der Mark. – Nie da się ukryć, że pomogły nam także przepisy zmieniające w niedzielę kolejność na polach startowych. Próbowałem dotrzymać kroku Chazowi, ale w niektórych zakrętach był szybszy. Byłem jednak w stanie kontrolować swoją przewagę, więc jestem zadowolony.”
„Byłem trochę sfrustrowany, po na początku obu wyścigów byłem za wolny i straciłem przez to za dużo czasu – wyjaśniał Lowes. – Możliwe, że Michael robi coś inaczej i lepiej, więc muszę to poprawić. Pod koniec wyścigów byłem jednak szybki i świetnie się bawiłem.”
Rea w tarapatach
Rea był w niedzielę cieniem samego siebie, często wyjeżdżając szeroko w zakrętach, a raz czy dwa nawet poza tor, na asfaltowe pobocze. Dlaczego tak się stało? „Miałem problem z przednim hamulcem i choć próbowałem go regulować, cały czas wciskałem dźwignię aż do manetki – wyjaśniał Jonathan. – Zastanawiałem się nawet na zjechaniem do boksu. W pewnym momencie nie chciałem wyprzedzać Marco [Melandriego], ale nie miałem wyjścia, bo nie mogłem wyhamować i musiałem wejść mu pod łokieć, po czym wyjechałem szeroko. Stracił przez to trochę czasu, za co go przepraszam. Później hamulec znów zaczął działać, a ja mogłem podkręcić tempo.”
Mimo wszystko sobotnie zwycięstwo oraz kiepski weekend Melandriego, który po dwóch wygranych w Australii tym razem finiszował dopiero na ósmym i siódmym miejscu, sprawiły, że zawodnik Kawaski objął prowadzenie w tabeli z przewagą dwóch oczek nad Włochem i siedmiu nad imponującym Foresem.
„Przez cały weekend mieliśmy duże problemy ze stabilnością motocykla na prostych – przyznał Melandri, któremu w takich sytuacjach nie pomaga niska waga i wzrost. – Na początku wyścigów było nieco lepiej, ale później musiałem zwalniać i nie mogłem nic więcej zrobić, bo motocyklem coraz mocniej rzucało.”
Znacznie większego pecha miał z kolei Sykes, który po sobotnich problemach z przednim hamulcem, w niedzielę musiał wycofać się z drugiego wyścigu z powodu problemów z zawieszeniem. „Nasz motocykl dawał potencjał by walczyć o zwycięstwo, ale dla mnie weekend zakończył się katastrofą zupełnie nie z mojej winy – podsumował były mistrz świata. – Musimy się jednak podnieść i wrócić do gry podczas kolejnej rundy.”
Znów na żyletki w Supersportach
Po kapitalnym finiszu zwycięstwo w klasie Supersport zgarnął Szwajcar Randy Krummenacher, który obrońcę tytułu, startującego z pole position Lucasa Mahiasa pokonał o zaledwie 48 tysięcznych sekundy. W efekcie dwójka ta zrównała się punktami na czele tabeli.
Podium uzupełnił zespołowy kolega Francuza, Włoch Federico Caricasulo. Czwartą z rzędu R6-tką na metę dojechał z kolei były mistrz świata Moto2, debiutujący w Supersportach Niemiec Sandro Cortese.
W Tajlandii na motocyklu zabrakło Kenana Sofuoglu, który wraca do zdrowia po ubiegłorocznej kontuzji miednicy z Magny-Cours, którą odnowił niedawny wypadek w Australii. Za kulisami pojawiły się nawet plotki, że Turek może zakończyć karierę, ale ile w nich prawdy? Przekonamy się pewnie wkrótce.
Kolejna runda World Superbike już w dniach 13-15 kwietnia na hiszpańskim torze Motorland Aragon, gdzie z dziką kartą w klasie Supersport 300 zobaczymy Polaka, Daniela Blina. Warto pamiętać, że po niej organizatorzy będą mogli dokonać korekty maksymalnych obrotów w motocyklach klasy Superbike, ale patrząc na ekscytujący początek sezonu, póki co chyba nie jest to konieczne. Tajlandia pokazała, że sezon 2018 będzie wyjątkowo nieprzewidywalny i wyrównany.