Dwa tygodnie temu Jack Miller sięgnął po swoje pierwsze zwycięstwo w MotoGP. Rok wcześniej awansował do królewskiej kategorii prosto z Moto3 i spotkał się ze sporą falą krytyki. My jednak już trzy lata temu trąbiliśmy, że ten dzieciak jest wyjątkowy.
„Pokazałem niektórym, że nie jestem idiotą” – Miller powiedział tuż po minięciu linii mety w Assen na pierwszej pozycji, będąc pierwszym zwycięzcą w barwach prywatnej ekipy MotoGP od dziesięciu lat. Zanim tego dokonał, 21-letni Australijczyk przez półtorej roku musiał wysłuchiwać, jakim to błędem był jego awans z najmniejszej prosto do największej kategorii. Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale miejcie na niego oko.
My w MotoRmanii w talent Jackassa uwierzyliśmy już w 2013 roku, kiedy dopiero od czterech lat ścigał się na motocyklach wyścigowych, a już był w mistrzostwach świata jako mistrz Niemiec kategorii 125. Sugerowaliśmy wówczas, że za cztery kolejne sezony może być już w MotoGP i sami nie spodziewaliśmy się, że dokona tego dużo wcześniej.
Warto przypomnieć tamtą rozmowę abyście mogli poznać go bliżej. Warto też zrobić to właśnie teraz. Nie tylko dlatego, że właśnie wygrał, ale głównie dlatego, że za tydzień wystartuje w swoim domowym wyścigu z dala od domu. W 2013 roku Miller wywalczył na niemieckim Sachsenringu swój najlepszy wynik w sezonie, kapitalne czwarte miejsce na wyjątkowo mało konkurencyjnej FTR Hondzie. Mieszkał wtedy za płotem ścigając się w niemieckim zespole, a rok później, już na KTM-ie, był bezkonkurencyjny. Teraz jedzie do Niemiec na fali po wygranej w Assen i choć Honda ma w tym roku sporo problemów, to jednak Sachsenring jest jednym z torów, które „leżą” RC213V najbardziej. Czy Jackass znów zaskoczy? Poznajcie go bliżej:
***
Jackass!
Rozmawiał: Michał „Mick” Fiałkowski
Jack Miller dopiero cztery lata temu po raz pierwszy wsiadł na motocykl wyścigowy, a dwa lata później był już w mistrzostwach świata. Czy równie szybko z Moto3 trafi do MotoGP? Mick postanowił go o to zapytać…
Naturalna szybkość Jacka Millera na torze jest równie imponująca, co szybkość z jaką trafił do mistrzostw świata. Jeszcze cztery lata temu młody Australijczyk debiut na torze wyścigowym miał dopiero przed sobą, a dziś startuje już w mistrzostwach świata jako były mistrz Niemiec klasy 125ccm. Jak tego dokonał?
„Zacząłem ścigać się w motocrossie i dirt-tracku kiedy miałem siedem lat – zaczyna 18-latek z Townsville, który pierwszy motocykl, po starszym bracie, dostał dwa lata wcześniej. – Już w pierwszym sezonie wygrałem mistrzostwa dirt-trackowe. Łącznie zdobyłem pięć tytułów mistrza Australii i szereg regionalnych, ale zdecydowanie za często łamałem sobie kości. Kiedy miałem 14 lat złamałem nogę. Postanowiliśmy wtedy razem z moim ojcem, że spróbujemy czegoś innego.”
Wybór padł oczywiście na wyścigi. „Mieliśmy znajomego, który dał mi się przejechać motocyklem wyścigowym. Od razu mi się spodobało, dlatego z miejsca zapisaliśmy się do startu w mistrzostwach Australii. To najwyższy poziom w kraju, choć trudno mówić tutaj o „mistrzostwach”, ponieważ wyścigi mają raptem po pięć okrążeń. Tak czy inaczej pierwszy start ukończyłem na dziesiątej pozycji, kilka razy wygrałem i choć opuściłem kilka rund, zająłem szóste miejsce w tabeli. Uważaliśmy to za całkiem niezły wynik, więc spakowaliśmy nasze motocykle i z całą rodziną polecieliśmy do Europy. Zacząłem od mistrzostw Hiszpanii, ale moje stare motocykle były bez szans. Rok później dołączyłem do zespołu w mistrzostwach Niemiec i w pierwszym sezonie wygrałem klasę 125ccm. Udało mi się także stanąć na podium w wyścigu mistrzostw Hiszpanii. Pod koniec sezonu 2011 otrzymałem szansę przejechania ostatnich pięciu rund mistrzostw świata klasy 125ccm i zostałem w zespole na kolejny rok. Niestety, nie był on zbyt udany, bo mieliśmy mnóstwo problemów, dlatego w tym sezonie dołączyłem do ekipy Dirka Heidolfa i jestem z tej decyzji bardzo, bardzo zadowolony.”
Miller opowiada to wszystko z takim luzem, jakby przeprowadzka na drugi koniec świata i starty w Grand Prix były naturalną koleją losu dla każdego nastolatka z Australii, ale prawda jest taka, że cały czas trudno mu w to wszystko uwierzyć. „Na początku nie do końca wiedzieliśmy co robimy i co nas czeka. Oczywiście to była poważna decyzja dla całej rodziny, ale musieliśmy spróbować. Mieliśmy spore oczekiwania, ale nie myśleliśmy, że tak szybko trafimy do mistrzostw świata. To dla nas wciąż mały szok i spełnienie wielkich marzeń.”
Do Grand Prix prosto z farmy
Choć Moto3 to najmniejsza z trzech kategorii motocyklowych mistrzostw świata, ta seria przeznaczona dla młodych, nastoletnich talentów, to u boku Moto2 i MotoGP najwyższa, wyścigowa liga. Kiedy musisz rywalizować z trzydziestoma najszybszymi dzieciakami z całego świata, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Miller przejechał w MŚ końcówkę sezonu 2011, dosiadając motocykla KTM jeszcze w specyfikacji 125ccm. Kiedy rok temu maszyny te zastąpiono jednocylindrowymi, czterosuwowymi 250-tkami, Honda w wersji Moto3, jaką otrzymał Miller, nie była zbyt konkurencyjna. „Motocykl nie był najlepszy, a sytuacje utrudniło kilka dylematów związanych z zespołem, ale choć był to bardzo trudny rok, to jednak był też świetną lekcją” – mówi Jack, którego rodzice zajmują się na co dzień pasaniem bydła na rodzinnej farmie w Townsville.
Poprzedni sezon Australijczyk zakończył na 23. miejscu w tabeli, zdobywając zaledwie 17 punktów, z czego aż 13, kiedy finiszował na rewelacyjnym czwartym miejscu w Grand Prix Niemiec. W tej chwili, po sześciu wyścigach, 18-latek już ma na swoim koncie 29 oczek i jest na wysokiej, dziesiątej pozycji w generalce. Wszystko to dzięki zmianie zespołu i motocykla „Tegoroczne wynik to dla mnie nadal mały szok, ale myślę, że miałem ten potencjał już rok temu. Wtedy jednak nie wszystko wokół mnie było na swoim miejscu.”
Miller ściga się w tym sezonie na motocyklu z silnikiem Hondy i podwoziem brytyjskiej firmy FTR, reprezentując barwy niemieckiej ekipy Racing Team Germany, tej samej, w której dwa lata temu Sandro Cortese zajął czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej MŚ 125ccm. „Podwozie jest niesamowite. Nigdy nie jeździłem motocyklem, który prowadziłby się tak dobrze, ale mamy trochę problemów z silnikiem. Brakuje nam przyspieszenia, a przez to także prędkości maksymalnych. Różnica jest gigantyczna, ale na wolnych i krętych torach sytuacja się wyrównuje, bo KTM-y nie prowadzą się tak dobrze.”
Australijski luz i niemiecka precyzja
Na szczęście Jack może liczyć na pomoc byłego zawodnika MŚ, Dirka Heidolfa i jego ekipy. „To najbardziej profesjonalny zespół w jakim jeździłem. Są jak jedna wielka rodzina. Świetnie się dogadujemy, choć ja – mimo sezonu w mistrzostwach Niemiec – nie mówię po niemiecku. Jestem fatalny, jeśli chodzi o języki. Znam tylko brzydkie słowa!”
Oczywiście jako Australijczyk, Miller nie tylko świetnie radzi sobie w deszczu, ale także uwielbia, kiedy motocykl ślizga się na wyjściach z zakrętów. „To kwestia wyścigowego wychowania. W Australii zaczynamy od dirt-tracku, gdzie tył cały czas się ślizga, a kontrola manetki gazu jest bardzo ważna. Poza tym musisz też mieć jaja i nie bać się ostro odwijać.”
Sezon MŚ za chwilę minie półmetek, ale zanim „Jackass” uda się na letni odpoczynek do rodzinnej Australii, czeka go jeszcze start w „domowym wyścigu z dala od domu”, czyli Grand Prix Niemiec. Nie dość, że zespół RTG ma swoją siedzibę praktycznie na torze, to jeszcze Miller rok temu wywalczył na Sachsenringu świetne, czwarte miejsce. „Uwielbiam ten tor. Jest jednym z najlepszych na świecie, a poza tym to dla mnie praktycznie domowa runda. Mieszkam teraz w Niemczech i jeżdżę w niemieckim zespole, więc liczę na dobry wynik.”
Co prawda Miller nie mógł liczyć na pomoc i wskazówki od takich słynnych rodaków jak Troy Bayliss, Casey Stoner czy Chris Vermeulen, ale blisko przyjaźni się z Damianem Cudlinem, Australijczykiem ścigającym się na stałe w niemieckiej serii IDM. „Jesteśmy dobrymi kumplami, a Damian pomaga mi na każdym kroku. Świetnie radzi sobie w mistrzostwach Niemiec, więc mam nadzieję, że będzie to udany sezon dla nas obu.”
Śladami Stonera?
Jack to dość wysoki gość, więc jazda na małym motocyklu Moto3 momentami jest dla niego problematyczna, szczególnie kiedy na prostych wyprzedzają go o głowę niżsi rywale. Wydaje się, że większa, cięższa i lubiąca agresywną jazdę maszyna Moto2 lepiej odpowiadałaby jego gabarytom i stylowi jazdy, ale młody Australijczyk nie spieszy się z awansem. „Chciałbym przejeździć w Moto3 jeszcze jeden sezon, ale wszystko może się wydarzyć” – mówi enigmatycznie, choć oczywiście jego głównym celem są starty w MotoGP. – Oczywiście, chciałbym wystartować kiedyś w królewskiej klasie. Chyba każdy, kto jest w tym padoku, chciałby trafić do MotoGP. Mam nadzieję, że jeśli nadal będę ciężko pracował, pewnego dnia to się stanie.”
Biorąc pod uwagę jego szybkość na torze i szybkość w rozwoju kariery, za kolejne cztery lata Jack Miller powinien już być w czołówce MotoGP. Czy faktycznie pójdzie w ślady tak słynnych rodaków jak Casey Stoner, Mick Doohan czy Wayne Gardner? Czy stanie na podium Moto3 jeszcze w tym roku? Jeśli tak, pamiętajcie tylko, od kogo usłyszeliście o nim po raz pierwszy!