Choć to Marc Marquez kolejny raz zgarnął tytuł mistrza MotoGP, w motocyklowej królewskiej klasie porywających historii i wątków nie brakowało. Oto najciekawsze z nich.
Przebicie wydarzeń z sezonu 2016, w którym wyścigi MotoGP wygrywało aż ośmiu różnych zawodników, wydawało się niemożliwe, ale jednak chyba tak się właśnie stało. W końcu losy tytułu rozstrzygnęły się dopiero podczas ostatniej rundy, po której znów nie brakowało kontrowersji.
Z rywalizacji obronną ręką ponownie, po raz czwarty w swojej pięcioletniej karierze w MotoGP, wyszedł Marc Marquez, który nie miał jednak łatwego zadania. Początek sezonu w wykonaniu obrońcy tytułu był dość przeciętny, a po pierwszych sześciu wyścigach as Repsol Hondy był w tabeli dopiero czwarty, 37 punktów za prowadzącym Maverickiem Vinalesem.
Później jednak sytuacja uległa gwałtownej zmianie, a Marc nie przestawał schodzić z podium, na którym zabrakło go tylko dwa razy; na Silverstone zatrzymała go awaria silnika, a w Malezji finiszował na czwartej pozycji. 24-latek wygrał łącznie aż sześć wyścigów, ale musiał mieć się na baczności do samego końca. Zresztą niewiele brakowało, a w Walencji wylądowałby na deskach. Cudem uratował się jednak po uślizgu przodu w pierwszym zakręcie i dowiózł do mety kolejne mistrzostwo.
Po drodze zaliczył w tym roku aż 27 upadków, co pokazuje nie tylko, że Honda do nadal trudny i wymagający motocykl (potwierdzają to wyniki innych zawodników na RC213V), a także fakt, że Hiszpan mimo coraz większego doświadczenia nie zamierza zwalniać, odpuszczać i kalkulować, nawet gdy na szali jest kolejny tytuł. Naszym zdaniem cztery korony w MotoGP to dla niego nie koniec, a… dopiero początek.
O ile tempo Marqueza nie było niespodzianką, o tyle postępy Ducati, które walczyło o tytuł do samego końca, jak najbardziej tak. Zaskakujące było także to, że to wcale nie nowy reprezentant włoskiej ekipy, ściągnięty za dwanaście milionów rocznie Jorge Lorenzo, a zarabiający zaledwie jedną piątą tej sumy Andrea Dovizioso, był rozdającym karty.
Dovi nie tylko wykorzystał kilkuletnie doświadczenie na kapryśnym i wciąż podsterownym Desmosedici, ale także wreszcie się przełamał i udowodnił sam sobie, że potrafi walczyć z najlepszymi. Ostateczną walkę co prawda przegrał, ale nie jest to powód do wstydu. W końcu Andrea triumfował w aż sześciu wyścigach, kilka razy mistrzowsko rozprawiając się z Marquezem na ostatnich metrach. Jeśli za rok pokaże podobną formę, tym razem może mu się udać.
Całkiem nieźle na nowym motocyklu poradził sobie także wspomniany już Lorenzo, który zaliczył na Ducati przyzwoity debiut, trzy razy stając na podium i kończąc sezon na niezłym, siódmym miejscu. Co prawda pokonał go sensacyjny debiutant, prywatny zawodnik Yamahy Johann Zarco, ale w drugim sezonie na włoskiej maszynie z pewnością będzie lepiej. Ostatni start Lorenzo w tym roku upłynął pod znakiem kontrowersji, gdy Hiszpan nie zastosował się do poleceń ekipy i nie przepuścił walczącego o tytuł Doviego. Jak wpłynie to na atmosferę w garażu?
Słowa uznania należą się także kierownictwu Ducati na czele z Gigim Dall’Igną, który robił co mógł, aby zaspokoić potrzeby obu swoich zawodników. O ile Dovizioso zrezygnował z aerodynamicznym skrzydeł, o ile jeżdżący dużo płynniej Lorenzo przez cały rok korzystał z zupełnie innego pakietu aero z mocno rozwiniętymi skrzydłami. Z jednej strony tracił z tego powodu na prędkości maksymalnej, ale jak pokazała Walencja, nie miało to większego znaczenia. Lorenzo wciąż potrzebuje jednak większej pewności siebie na wejściach, podczas gdy Dovizioso nadal spowalnia podsterowność w środku łuku. Jak Dall’Igna poradzi sobie z tym przed przyszłoroczną rywalizacją?
Jeszcze więcej pracy czeka Yamahę. O ile przed sezonem Maverick Vinales jako jedyny dotrzymywał kroku Marquezowi podczas testów, a na początku roku prowadził nawet w tabeli, o tyle później nie było już tak różowo. Vinales i Valentino Rossi w drugiej połowie sezonu walczyli z coraz większymi problemami z brakiem tempa w drugiej połowie wyścigu, momentami przesiadając się nawet na podwozie z sezonu 2016.
Jakby tego było mało w tym samym czasie coraz bardziej imponował dosiadający prywatnego motocykla Johann Zarco, który dwa ostatnie wyścigi kończył na pudle, przed fabrycznym duetem. O ile ostatecznie piąty w tabeli Rossi z problemami radził sobie z wypracowaną przez lata dyplomacją, o tyle frustracja Vinalesa pod koniec sezonu aż kuła w oczy. Z drugiej strony trudno się dziwić, bo Hiszpan zakończył sezon na trzecim miejscu, przed Danim Pedrosą i Rossim, ale daleko za pierwszą dwójką.
Wielokrotnie imponowali za to w tym roku zawodnicy prywatni. Wspominany już Zarco był klasą samą dla siebie, ale wysoko, na ósmym miejscu, finiszował także Danilo Petrucci. Gdyby nie momentami nierówna jazda, Włoch być może przeskoczyłby w tabeli nawet i Lorenzo. Petrux i tak wykonał dla Ducati masę czarnej roboty, regularnie testując nowe części w swoim GP17. Podobnie zadanie miał w LCR Hondzie ostatecznie dziewiąty w generalce Cal Crutchlow. Co prawda w tym roku Brytyjczyk tylko raz stanął na podium i nie był to jego najwyższy stopień, ale praca wykonana na rzecz Marqueza zaowocowała fabrycznym kontraktem z HRC na przyszły rok. Wsparcie Japończyków stracił za to Jack Miller, który mimo jedenastego miejsca w tabeli, po trzech latach musiał pożegnać się z HRC.
Bez Vinalesa przeciętnie radziła sobie ekipa Suzuki, w której zupełnie nie potrafił odnaleźć się Andrea Iannone. Po przesiadce z Ducati Włoch zakończył sezon 2017 na trzynastym miejscu. Tylko jedenaście punktów stracił do niego zespołowy kolega i debiutant Alex Rins, który opuścił przecież aż sześć wyścigów z powodu kontuzji! Szef zespołu Davide Brivio będzie miał o czym myśleć przez zimę, a inżynierowie nad czym pracować. O problemach Iannone z motywacją można napisać osobny artykuł, ale coś jest chyba na rzeczy, bowiem Włochowi brakowało wyczucia przodu. Dokładnie z tym samym zmagał się na GSX-RR jego poprzednik, Aleix Espargaro, który także jeździ bardzo agresywnie. Może więc to nie tylko kwestia zawodnika?
Pod znakiem pracy upłynął także sezon debiutującej w MotoGP ekipy KTM, która przerzuciła w tym roku przez swój garaż całą górę części. Niech świadczy o tym fakt, że do ostatniego wyścigu Pol Espargaro musiał startować z pit lane. To kara za wykorzystanie dodatkowego silnika, spoza przysługującej debiutantom puli dziewięciu sztuk. Wszystko dlatego, że Austriacy wprowadzili tyle w motocyklu tyle zmian, że silniki z początku sezonu kompletnie nie pasowały już do ram z jego końca. Od połowy roku Espargaro regularnie walczył o miejsca pod koniec pierwszej dziesiątki i jeśli razem z zespołem zrobi zimą kolejny krok, może być niespodzianką sezonu 2018.
Tego samego nie można powiedzieć o Bradleyu Smithcie, który po zmianie dostawcy opon z Bridgestone’a na Michelin rozczarowuje już drugi rok z rzędu. KTM postanowił jednak wynagrodzić lojalność Brytyjczyka, który kontrakt z Austriakami podpisał już na początku 2016 roku. Brad zostaje w teamie na sezon 2018, ale już dzisiaj głośno plotkuje się, że za rok może zastąpić Zarco (domysły o ewentualnym transferze Marqueza wydają się jednak chyba przedwczesne).
Takiego uczciwego podejścia zabrakło Aprilii, która kontrowersyjnie zwolniła z kontraktu Sama Lowesa, zastępując go jeżdżącym w tym roku przeciętnie Scottem Reddingiem. Fakt, Lowes był rekordzistą jeśli chodzi o ilość wypadków, ale jako debiutant musiał też zmagać się z całą plagą awarii i problemów technicznych, a w zespole był wyraźnym tłem dla faworyzowanego Aleixa Espargaro. Nawet Hiszpan nie krył swojej frustracji zachowaniem swojego włoskiego pracodawcy, gdy ten pożegnał się z Brytyjczykiem. Niestety, biznes to biznes. Lowes wraca do Moto2, gdzie może namieszać na KTM-ie.
Aleix pokazał co prawda, że maszyna z Noale ma potencjał, bo aż siedem razy finiszował w pierwszej dziesiątce, ale z drugiej strony aż osiem razy nie dojeżdżał do mety. Na ile w tym winy motocykla, a na ile jego problemów z brakiem wyczucia przedniej opony Michelin, które prześladowało go już rok wcześniej na Suzuki? Może sezon 2018 da nam odpowiedź.
Czego spodziewać się w nadchodzącym roku? Marquez nadal będzie groźny, ale jeśli Ducati i Yamaha odrobią zimą lekcje, Hiszpan nie będzie miał łatwego zadania. Jeśli zaś rywale nie zrobią postępów, za chwilę będą musieli oglądać się za siebie, na coraz szybszych, choć mniej doświadczonych konkurentów z Suzuki, KTM-a i Aprilii. Skoro 2017 był jeszcze ciekawszy niż 2016, to nie możemy doczekać się zmagań w 2018!