W tabeli z kompletem punktów i zwycięstw prowadzi zawodnik, który rok temu w generalce był dopiero czwarty, obrońca tytułu ani razu nie finiszował jeszcze na podium i jest sklasyfikowany za debiutantem na prywatnym motocyklu, a trzykrotny mistrz świata jest w punktacji szósty od końca. Kto by się spodziewał, że tak właśnie będzie wyglądała sytuacja w stawce MotoGP po dwóch pierwszych wyścigach sezonu 2017. A to dopiero początek!
Co prawda przed nami jeszcze szesnaście rund, więc wszystko może się zmienić, ale już dzisiaj możemy wyciągnąć kilka ciekawych wniosków. Pierwsze są najbardziej oczywiste; zmiana barw wyszła na dobre Maverickowi Vinalesowi, za to Jorge Lorenzo odbija się czkawką.
Vinales po tytuł? Marquez ma inne plany
22-latek z Figueres, były mistrz świata Moto3, po przesiadce z wolnego i nieco nimrawego Suzuki poczuł się na Yamasze M1 jak ryba w wodzie i po zdominowaniu zimowych testów nie miał sobie równych także podczas dwóch pierwszych wyścigów. Przy okazji, podczas mokrych sesji w Argentynie, przekonał się również, że problemy z jazdą w deszczu tkwiły w maszynie, a nie w nim. Krótko mówiąc, Vinales ma w tym roku bardzo duże szanse na sięgnięcie po tytuł, ale… wcale nie tak duże, jak sugerowałaby to w tej chwili tabela.
Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie prowadzi nas na ósme miejsce w klasyfikacji generalnej, które po dwóch wyścigach, w tym jednym nieukończonym, zajmuje broniący tytułu Marc Marquez. Zawodnik Repsol Hondy w Katarze finiszował poza podium, a w Argentynie upadł jadąc na prowadzeniu, dlatego do lidera traci aż 37 oczek. O ile jednak spodziewaliśmy się trudnego weekendu na torze Losail, o tyle na Termas de Rio Hondo wszystko wrócił do normy. Marquez był szybki, choć wciąż zmaga się ze zdecydowanie zbyt nerwową i trudną w prowadzeniu Hondą.
Błąd, który popełnił w drugim zakręcie GP Argentyny, przypomina trochę jego gorącą głowę sprzed dwóch lat, ale mamy przeczucie, że podobnego Hiszpan już w tym roku nie popełni, a gdy wrócimy do Europy, będzie groźny. Co więcej, będzie groźny już za tydzień, podczas Grand Prix Ameryk, którego nie przegrał od swojego debiutu w MotoGP w 2013 roku. Jeśli jednak Vinales pokona go także tam, w garażu HRC zaczną z pewnością mocno drapać się po głowach. Póki co górą jest zawodnik Yamahy, ale obrońca tytułu nie powiedział ostatniego słowa. Patrząc na wydarzenia z Argentyny wszystko wskazuje na to, że to będzie zacięty pojedynek.
Stary, dobry Doktor…
Jedynym, co w dłuższej perspektywie nie zaskakuje w tej chwili w MotoGP, jest forma Valentino Rossiego. Trochę jak w ostatnich latach, Włoch jest szybki i powtarzalny, regularnie finiszując na podium, ale nie mogąc postawić kropki nad i w postaci zwycięstwa. Gdyby jednak przed Grand Prix Kataru ktoś powiedział nam, że „Doktor” dwa pierwsze wyścigi ukończy na pudle, złapalibyśmy się za głowy. W końcu zimą bardzo mocno narzekał na problemy z przodem swojej Yamahy. Sytuację udało się jednak poprawić. Na tyle, aby 38-latek mógł walczyć o podia, ale jeszcze nie na tyle, aby liczyć się w grze o zwycięstwa. Do czasu. Ktoś mógłby powiedzieć, że stary lisek puścił zimą zasłonę dymną i chyba faktycznie, jako niedzielny kierowca nie pokazywał wszystkich kart w treningach, ale z drugiej strony jego problemy z motocyklem są ewidentne.
W Argentynie z tego powodu wybuchła nawet mała afera. Otóż Rossi domagał się powrotu przedniej opony o sztywniejszej konstrukcji, którą zawodnicy testowali w Walencji. Michelin rzeczywiście przysłał takie ogumienie do Ameryki Południowej, bo po Grand Prix Kataru prosili o nie także inni, w tym stary kumpel Doktora, Andrea Iannone. Na miejscu rywale, w tym Hiszpanie z Marquezem na czele, w piątek zablokowali jednak możliwość dodania takich opon do alokacji. W sobotę, podczas mokrych treningów, okazało się jednak, że problemy Rossiego wynikają w większym stopniu z podwozia niż opon. Włoch następnie dał rywalom przysłowiowego pstryczka w nos – w końcu Marquez i Pedrosa zaliczyli wywrotki po uślizgach przodu, a on znów stanął na pudle. Jak on to robi?
Prywaciarze na fali!
Na tym nie koniec argentyńskich niespodzianek. Co prawda festiwal wywrotek sprawił, że kilku zawodników awansowało w tabeli wyników, ale w niczym nie umniejsza to ich osiągnięciom. Alvaro Bautista był w ostatnią niedzielę czwarty i choć jest duża szansa, że gdyby nie dzwony duetu Repsol Hondy byłby szósty, to jednak większe wrażenie robi jego strata do lidera; tylko sześć sekund! Niedaleko za nim finiszowali debiutanci z Tech 3, którzy imponowali także w Katarze i którzy będą w tym roku bardzo groźni.
Dlaczego? O ile rok temu zawodnicy prywatni dysponowali motocyklami rozwijanymi jeszcze pod ogumienie Bridgestone, w tym roku fabryki dały im swoje maszyny z poprzedniego sezonu, budowane już typowo pod Micheliny. To sprawia, że prywatne ekipy powinny być dużo bardziej konkurencyjne i tak właśnie jest, co potwierdza chociażby Zarco, który w Katarze przez sześć pierwszych okrążeń jechał na czele stawki. Stawiamy dolary przeciwko orzechom, że któregoś z zawodników Tech 3 zobaczymy w tym roku na podium – pewnie przy odrobinie szczęścia, a raczej pecha rywali, ale jednak. Tak samo może być z SuperBautim, który po powrocie pod skrzydła Aspara (teraz lepiej doinwestowanego niż w czasach Hondy i Haydena) przechodzi obecnie (mimo trzydziestki na karku) drugą, wyścigową młodość.
Lorenzo z bólem głowy
Siwych włosów przybywa za to Lorenzo, któremu przesiadka na Ducati odbija się czkawką. Po katastrofie, jaką było jedenaste miejsce w Katarze – na torze sprzyjającym Desmosedici (o czym świadczy chociażby podium Doviego) – w Argentynie było jeszcze gorzej. Zachowanie Hiszpana po zjechaniu w tył Suzuki Andrei Iannone i ciśnięcie motocyklem o ziemię pokazuje frustrację trzykrotnego mistrza MotoGP, ale nie wynika ona wcale z przeświadczenia i popełnieniu błędu podczas zmiany barw.
W Argentynie okazało się bowiem, że od pierwszych testów na Desmosedici zawodnik z Majorki szedł w złą stronę i za bardzo obniżył tył swojego Ducati, próbując zrobić z niego Yamahę. To nie zadziałało, a w Ameryce Południowej trzeba było wyrzucić do kosza wszystkie zgromadzone zimą dane i przestawić motocykl do góry nogami, czyli zwyczajnie podnieść tył. Takie niezdecydowanie pokazuje, jak wiele wciąż brakuje Hiszpanowi jeśli chodzi o (owiane zresztą złą sławą) umiejętności rozwoju motocykla i zwiastuje długi, trudny sezon. Jego niedzielna wściekłość wynikała jednak z tego, że stracił cały wyścig i cenne kilometry na sprawdzenie motocykla z nowym setupem. Dajmy im jeszcze trochę czasu, ale tak czy inaczej szału chyba nie będzie… póki co. Zobaczymy, na ile sytuacja zmieni się w drugiej połowie sezonu.
Dużo pracy przed KTM-em i…
Szybkich postępów nie ma co spodziewać się także w KTM-ie. Co prawda w Argentynie Pol Espargaro i Bradley Smith zdobyli pierwsze punkty, ale tylko dlatego, że siedmiu zawodników zaliczyło wywrotki, a Iannone karę przejazdu przez aleję serwisową za falstart. W rzeczywistości ich strata do zwycięzcy była o ładnych kilka sekund większa niż w pierwszym wyścigu, a to nie wróży dobrze. Postępy będą mozolne, ale jeśli ktoś ma spory margines do poprawy, to właśnie pomarańczowi, więc poczekajmy, co wydarzy się zanim latem wystartują przed własnymi kibicami w Austrii.
No dobrze, moglibyśmy tak jeszcze przez przynajmniej kilka tysięcy słów, ale to chyba tyle, jeśli chodzi o najważniejsze wydarzenia tego sezonu. Coś jeszcze? Oczywiście; moglibyśmy wspomnieć o przebłyskach ale słabym tempie wyścigowym Karela Abrahama, rozczarowującym nieco Jacku Millerze i zawodzącym po całości Andrei Iannone, imponującym Aleixie Espargaro, czy kolejnej odsłonie wewnętrznego pojedynku w zespole Pramaca, nie mówiąc o imponującym Crutchlowie, ale do tego i wielu innych ciekawostek ze świata MotoGP, jeszcze wrócimy. W końcu sezon długi. Teraz jednak przed nami Wielkanoc, więc póki co życzymy Wam smacznego jajka w ten weekend i kolejnych motocyklowych emocji w następny, podczas Grand Prix Ameryk w Austin. Niespodzianek z pewnością nie zabraknie. W końcu to MotoGP!