Wyścigowe przysłowie głosi, że nigdy nie wygrasz wyścigu na pierwszych okrążeniach. Najwyraźniej nikt nie powiedział o tym Caseyowi Stonerowi. Losy Grand Prix Portugalii, trzeciej rundy MotoGP, broniący tytułu Australijczyk rozstrzygnął bowiem praktycznie na pierwszych trzech kółkach. Zacznijmy jednak od początku…
Piątkowe treningi nie miały większego znaczenia. Rano Jorge Lorenzo i Hector Barbera w ogóle nie wyjechali na tor Estoril, a wszystko to dlatego, że po nocnych opadach deszczu asfalt wyjątkowo wolno przesychał. Jakby tego było mało, nowa nawierzchnia w ostatnim, wyjątkowo szybkim zakręcie, była bardzo ciemna, przez co nie było na niej widać mokrych plam. Zawodnicy hurtowo więc zaliczali w tym miejscu uślizgi i wysiadki. Brytyjczyk Cal Crutchlow, czwarty w dwóch pierwszych wyścigach sezonu, nazwał nawet warunki „żartem”, a po sugestiach zawodników, na wewnętrznej ostatniego zakrętu postawiono pachołek na wysokości największej kałuży (co ciekawe wilgotna plama nie zniknęła aż do kwalifikacji).
W sobotę zrobiło się za to bardzo ciekawie. Rano posłuszeństwa odmówił motocykla Daniego Pedrosy. Hiszpan zaparkował Hondę na poboczu pierwszego zakrętu, mając w pamięci awarię z zimowych testów w Malezji, po której silnik musiał wrócić an inspekcję do Japonii, a kierowcy Hondy przez resztę dnia nie mogli wyjechać na tor z powodu bezpieczeństwa.
HRC podchodzi do takich awarii wyjątkowo poważnie po owianych tajemnicą okolicznościach związanych z tragiczną śmiercią Daijiro Kato po wypadku na japońskim torze Suzuka w 2003 roku, jednak tym razem przyczyna problemów była na szczęście banalna. Zawiniła elektronika. Mechanicy co prawda szybko uporali się z problemem, ale kilka godzin później maszyna Pedrosy znów odmówiła posłuszeństwa, zmuszając Hiszpana do walki o pole startowe na drugim motocyklu.
To jednak nie koniec problemów kierowców Hondy. Z uwagi na ostre hamowania i wolne łuki, zawodnicy dosiadający modelu RC213V przez cały weekend narzekali na wibracje motocykla podczas hamowania i wejścia w zakręt. Owiany złą sławą „chattering” od dłuższego czasu utrudnia życie kierowcom HRC, jednak nie powstrzymało to Stonera i Pedrosy przed wywalczeniem najlepszych czasów w trzecim treningu wolnym oraz zdominowaniem kwalifikacji.
Choć ich przewaga była spora, obaj nie mieli zbyt radosnych min i mocno narzekali na brak odpowiednich ustawień. Tuż za duetem Repsol Hondy przez cały weekend znajdowali się za to kierowcy Yamahy, której odpowiadał przede wszystkim długi ostatni zakręt w czwartym sektorze toru Estoril.
Jorge Lorenzo narzekał jednak na brak wyczucia przodu w pierwszych dwóch zakrętach i pierwszy raz w Portugalii zakwalifikował się do wyścigu poza pierwszą linią. Dla Hiszpana runda w Estoril była wyjątkowo ważna. Po pierwsze dlatego, że w piątek obchodził swoje 25 urodziny i 10-lecie startów w MŚ. Po drugie, co znacznie ważniejsze, w czterech dotychczasowych startach w Estoril w kategorii MotoGP, tylko raz dojechał do mety na drugiej pozycji, rok temu. Trzy wcześniejsze edycje wygrywał w cuglach i uwielbia ten tor!
Statystyki nie przemawiały z kolei na korzyść Stonera. Estoril do niedzieli było bowiem jedynym torem w kalendarzu, na którym nie wygrał do tej pory w królewskiej klasie. Jakby tego było mało, po finiszach na trzeciej pozycji w dwóch pierwszych wyścigach sezonu, zwycięzca sprzed roku, Dani Pedrosa, jechał po swoje setne podium w MŚ i sprawiał wrażenie pewnego siebie. Hiszpana dodatkowo motywował fakt, iż cały padok aż huczał od plotek, jakoby Repsol chciał zastąpić go w przyszłym roku Marcem Marquezem (dzisiaj wiemy, że tak się nie stanie, ponieważ mimo nacisków Hondy i Repsola, organizatorzy nie chcą znieść przepisów zabraniających debiutantom startów w fabrycznych zespołach).
Wygrana po starcie
Bardzo nietypowo, losy wyścigu MotoGP teoretycznie rozstrzygnęły się w pierwszym zakręcie, a praktycznie na trzech pierwszych okrążeniach. Pedrosa jak zwykle wystrzelił jak z procy i objął prowadzenie na hamowaniu do pierwszego zakrętu. Na wyjściu z łuku jego Honda złapała jednak potężny uślizg tylnego koła, przez co Daniego wyprzedzili Stoner i Lorenzo, który po starcie z drugiej linii wyprzedził trzeciego w kwalifikacji Crutchlowa na hamowaniu na końcu prostej.
Co ciekawy, dokładnie taki sam błąd, jak Pedrosa w niedzielę, trójka ekipy Repsol Honda popełniła rok temu w pierwszym zakręcie wyścigu w Portugalii. Stoner i Dovizioso w niedzielę przed startem oglądali chyba powtórkę tamtej rywalizacji, ponieważ tym razem ustrzegli się tego błędu. Dani nie, co w jego przypadku kosztowało go zwycięstwo.
Tym sposobem po drugim zakręcie na czele jechali: Stoner, Lorenzo i Pedrosa. W tym momencie rozpoczął się pojedynek szachowy przy prędkościach przekraczających 330km/h. Stoner od samego początku narzucił mordercze tempo i już po pierwszym kółku miał nad Hiszpanami aż sekundę przewagi. Lorenzo nie mógł nic z tym zrobić z banalnej przyczyny… na starcie spalił sprzęgło, które „dochodziło” do siebie przez dwa kółka.
Na trzecim okrążeniu cała trójka uzyskała swoje najlepsze czasy wyścigu, a Lorenzo całej rywalizacji, jednak jego genialne 1:36,9 na niewiele się zdało. Stoner miał już ponad sekundę przewagi. Wszystko to możliwe było dlatego, iż z uwagi na relatywnie niską temperaturę przed startem, cała stawka wybrała miękką tylną oponę.
Regulacja zegarka według MotoGP
To niewiarygodne, ale według tempa pierwszej trójka można było regulować zegarki co do dziesiątej sekundy. Nie licząc pierwszego okrążenia ze startu stojącego, Stoner wszystkie kółka przejechał z czasami, wahającymi się maksymalnie o 0,8 sekundy i ani razu nie uzyskał wyniku wolniejszego niż minuta i 37 sekund.
Spójrzcie na to w ten sposób; 1:37 to 97 sekund. Jeśli więc przyjąć, że Australijczyk pojechał na 97% swoich możliwości, to nie można powiedzieć, że na którymś kółku „lekko zwolnił” i pojechał na 90%, ponieważ wszystkie kółka mieściły się w tym właśnie jednym procencie.
To naprawdę imponujące, ale po wyścigu Australijczyk przyznał, że w pewnym momencie faktycznie „trochę zwolnił”. Okazuje się, że wspominany już jeden procent, to jednak sporo. Co prawda przed cały wyścig Lorenzo nie tracił do lidera więcej niż 1,5 sekundy, ale w środkowej jego części zbliżył się na mniej niż pięć dziesiątych i przejechał tak sporą część wyścigu. Niestety, pod koniec dystansu Australijczyk znów mu odskoczył.
Co się stało? Mimo deszczowych prognoz, niedziela przywitała zawodników słońcem. Temperatura asfaltu tuż po starcie mocno podskoczyła, a razem z nią poprawiła się przyczepność. To właśnie w takich warunkach, na rozgrzanym, przyczepnym asfalcie, Honda ma największe problemy z chatteringiem. Na mecie Stoner przyznał, że musiał zmienić styl jazdy, a nawet mapowania silnika, aby poradzić sobie z wibracjami. Pedrosa był w podobnej sytuacji.
„To najlepszy motocykl, jakim kiedykolwiek jeździłem, ale jednocześnie zmagamy się z najgorszym chatteringiem, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem” – wyjaśnił Australijczyk. Z powodu wibracji, w połowie wyścigu znów pojawił się także problem z drętwiejącym przedramieniem, ale podobnie jak w Jerez, 26-latek mógł na tyle kontrolować sytuację, aby dowieźć prowadzenie do mety.
Nie jest to dobra wiadomość dla Lorenzo, ale Hiszpan może szukać pocieszenia w czymś innym. Co prawda za dwa tygodnie, podczas Grand Prix Francji, Honda znów będzie zdecydowanym faworytem, a wszystko to z powodu podobnej konfiguracji toru – tzw. stop and go, ale później sytuacja mocno się zmieni.
Nie licząc wibracji, które może i utrudniają jazdę, ale wcale nie spowalniają specjalnie Stonera i Pedrosy, wszyscy zawodnicy Hondy narzekali na ostatni, długi zakręt toru Estoril i to właśnie tam kierowcy RC213V tracili najwięcej czasu. Kiedy więc MotoGP zawita na szybkie tory o długich, płynnych zakrętach, jak Assen, Mugello czy Montmelo, dominacja Hondy wcale nie będzie już taka oczywista.
Co gorsza, od czerwcowej rundy na brytyjskim Silverstone zmieni się alokacja przednich opon. Bridgestone przygotował nowe przody, których charakterystyka dostarcza zawodnikom Hondy sporych problemów, za to kierowcom Yamahy bardzo odpowiada. Póki co zawodnicy mają do wyboru zarówno nową, jak i starą konstrukcję. Łatwo zgadnąć kto użył jakiej w Estoril, ale za kilka wyścigów zawodnicy Hondy nie będą już w tak komfortowej sytuacji i może czekać ich trudna, druga połowa sezonu.
Podstępy Ducati trudne do oceny
Przynajmniej na papierze wyglądało na to, że Ducati i Valentino Rossiego czeka udany weekend. Estoril i Le Mans, jako klasyczne tory typu stop and go sprawiają, że bardziej liczy się odwaga zawodnika podczas hamowania i otwierania gazu, niż ustawienia czy charakterystyka motocykla. Wystarczy spojrzeć na poprzedni sezon. W Portugalii Włoch sięgnął po piąte miejsce, pojedynek o czwartą pozycję przegrywając z Andreą Dovizioso po foto-finiszu. We Francji stanął na podium.
Od minionego tygodnia, kiedy 9-krotny mistrz świata postanowił przestać zmieniać motocykl, a zamiast tego dostosować swój styl jazdy do charakteru Ducati, sytuacja zaczęła się poprawiać. W Jerez Rossi skorzystał z ustawień Haydena; obniżył środek ciężkości i zwiększył rozstaw osi, jednocześnie doprowadzając do mniej intensywnego transferu masy podczas hamowania i dodawania gazu. Ducati lubi takie ustawienia, a „Doktor” był po dziewiątym miejscu w Jerez całkiem zadowolony.
Podczas kwalifikacji w Estoril także gołym okiem widać było postępy. Tydzień po tym, jak zakończył kwalifikacje w Jerez na 13 pozycji, ze stratą 3,5 sekundy do zdobywcy pole position, tym razem Włoch był dziewiąty, 0,8 sekundy od Stonera, a sam wyścig ukończył na siódmym miejscu, do zwycięzcy tracąc dziewięć sekund mniej, niż tydzień temu. Na mecie Włoch nie był jednak tak optymistyczny, jak w Hiszpanii i podkreślał, że czeka na nowe części.
Jeszcze mniej szczęścia miał Nicky Hayden. Zawodnicy MotoGP nie mogą korzystać z systemu GPS, aby regulować parametry pracy motocykla w danym fragmencie toru. To jednak martwy przepis, którzy zespoły omijają z wielką łatwością. Nauczenie ECU motocykla tego, w którym miejscu na torze maszyna się znajduje, dla speców od komputerów jest dziecinnie proste.
Gorzej jednak, kiedy ECU się pomyli. Taką przygodę zaliczył w Katarze Colin Edwards i podobnie było w niedzielę w przypadku Haydena. Motocykl był przekonany, że znajduje się w zupełnie innym fragmencie toru, niż był w rzeczywistości, stąd bardzo nietypowa praca silnika. W wolnych zakrętach Hayden dysponował więc pełną mocą około 270 koni mechanicznych, zaś w szybkich łukach motocykl mocno ograniczał moc, myśląc, że pokonuje właśnie wolne fragmenty. W efekcie Hayden tym razem na mecie był dopiero 11.
Co się dzieje ze Spiesem?
Problemy Bena Spiesa zaczynają coraz bardziej martwić jego fanów. W Katarze Amerykanin był dopiero jedenasty, ale winna była wywrotka z kwalifikacji i pęknięcie zadupka, które w wyścigu doprowadziło do potężnych wibracji motocykla (mechanicy nie zauważyli uszkodzenia).
W Jerez wynik był taki sam, a winny był już tylko Spies, który nazwał swoją jazdę „żałosną” i przeprosił swoich mechaników. W Portugalii wydawało się, że „Elbowz” wreszcie obudził się z zimowego snu. W piątek zawodnik Yamahy prawie nie zjeżdżał z toru, kręcąc świetne czasy w trudnych warunkach, ale już od soboty było tylko gorzej.
W kwalifikacjach najpierw poza tor wypchnął go Barbera, następnie Mattia Pasini zwolnił w tak niebezpieczny sposób, że Spies prawie go rozjechał, a ostatecznie sam Ben musiał wysłuchiwać narzekać Pedrosy i Dovizioso, którzy także stracili z tego powodu szansę na poprawę czasu, za wszystko winiąc właśnie Teksańczyka.
W niedzielę Ben był więc wyraźnie rozbity, finiszując na ósmej pozycji i znów zaliczając wyścig pod znakiem kilku sporych błędów i nierównego tempa. Oby wreszcie chłopak złapał wiatr w żagle, bo Dovizioso i Crutchlow już czekają na jego miejsce w fabrycznej ekipie za rok.
Skoro mowa o dwóch zawodnikach Monster Yamaha Tech 3, warto dodać, że tym razem w wyścigu górą był Dovizioso, który wyprzedził Crutchlowa na piątym kółku i nie oddał pozycji aż do mety. Co prawda niemal przez cały dystans ani na moment nie dzieliło ich więcej, niż dwie sekundy, ale tym razem Crutchlow nie dał już rady skontrować, jednak nadal jeszcze czwarty w tabeli.
Motocykle CRT także i tym razem były na mecie tak daleko, że w ogóle nie będziemy o nich wspominać. Warto jednak poświęcić kilka słów Colinowi Edwardsowi, który złamał obojczyk po tym, jak w kwalifikacjach wpadł w niego upadający Randy de Puniet. Ostatni raz taka sytuacja przydarzyła się Amerykaninowi rok temu w Barcelonie. Wówczas, tydzień po wypadku, stanął na podium. Oby tym razem było podobnie, bo CRT potrzebują wyniku! Dwie ligi w jednej nie okazały się jednak dobrym pomysłem, w związku z czym za dwa lata czekają nas najprawdopodobniej kolejne duże zmiany przepisów. Czyżby od 2015 roku w stawce zostały tylko maszyny CRT? Jest to jednak bardziej prawdopodobne niż podium Edwardsa na CRT w tym roku.
Odwołane testy
Poniedziałek po wyścigu w Portugalii miał upłynąć pod znakiem testów. Honda zamierzała pracować nad eliminacją wibracji, a Yamaha i Ducati planowały sprawdzić nowe silniki. W przypadku włoskiej marki nie była to jednak oczekiwana konstrukcja o mniejszych kącie rozwarcia cylindrów, a jedynie jednostka ze zmienionym charakterem oddawania mocy (mniej mocy w górnych obrotach, za to lepsze jej oddawanie przy niskich).
Niestety, wszystkie te plany wzięły w łeb. Deszcz, który oszczędził nas podczas weekendu, w poniedziałek rano spadł z nawiązką, przez co testy trzeba było odwołać. Grand Prix Francji za dwa tygodnie zapowiada się więc pracowicie. Oby tylko wyścig tym razem rozstrzygnął się na ostatnim, a nie na pierwszym okrążeniu!