Przyszłość wyścigu MotoGP o Grand Prix Czech w Brnie znów stanęła pod znakiem zapytania. Czy najpopularniejszą rundę w kalendarzu zastąpią w przyszłym roku zmagania na amerykańskim, zazwyczaj opustoszałym torze Indianapolis?
Brno co roku przyciąga na trybuny największe tłumy spośród wszystkich osiemnastu rund MotoGP; ponad dwieście tysięcy kibiców przez cały weekend. Mimo swojej popularności, czeskie zmagania od dłuższego czasu spędzają sen z powiek organizatorom mistrzostw świata. Tor w Brnie, należący do Karela Abrahama, ojca zawodnika MotoGP i właściciela jednej z ekip, co roku ledwie wiąże koniec z końcem i z trudem zamyka budżet by pokryć wynoszącą ok. trzech milionów euro opłatę za prawo do organizacji wyścigu.
Po latach walki o dofinansowanie od lokalnych i regionalnych władz, a nawet czeskiego komitetu olimpijskiego, Abraham stracił w tym roku zaufanie państwowych partnerów, którzy postanowili dobić z hiszpańskimi organizatorami targu za jego plecami. W sierpniu podpisali oni nowy kontrakt. Przyszłość wyścigu o Grand Prix Czech miała być na jego mocy zapewniona na trzy kolejne lata. Zmagania miałaby organizować państwowa spółka, będąca jednocześnie gwarantem finansowym jeśli chodzi o opłatę licencyjną. Abraham miał jedynie wynajmować swój tor władzom.
Teraz, gdy jego syn przenosi się do konkurencyjnej serii World Superbike, a zespół zniknie ze stawki MotoGP, Abraham najwidoczniej zmienił zdanie. Jak donoszą czeskie i niemieckojęzyczne media, właściciel toru nie może znaleźć porozumienia z władzami na temat wynajęcia toru. Jeśli do niego nie dojdzie, czeska runda zniknie z kalendarza. Póki co nie ruszyła jeszcze nawet sprzedaż biletów, choć na część innych rund są one już niemal całkowicie wyprzedane.
Wydawać by się mogło, że rezygnacja z najpopularniejszej wśród kibiców rundy w kalendarzu to dla organizatorów MotoGP szaleństwo, ale dla hiszpańskiej firmy Dorna ilość kibiców na trybunach nie ma jednak większego znaczenia. Pieniądze z biletów trafiają bowiem do kasy lokalnego organizatora/toru, który z takich wpływów pokrywa opłatę licencyjną.
To właśnie niemożliwość pokrycia rosnących kosztów zmusiła włodarzy amerykańskiego toru Indianapolis do wycofania się z organizacji rundy MotoGP w sezonie 2016. Teraz, kiedy pod znakiem zapytania stanął wyścig w Czechach, Indy nagle ponownie pojawiło się na mapie. Tak przynajmniej donoszą amerykańskie media. Choć koszty organizacji wyścigu, a także przetransportowania do USA całego sprzętu są spore, najprawdopodobniej gotowy pokryć je byłby austriacki Red Bull, który od lat jest sponsorem tytularnym amerykańskich rund w Indy, Austin, a wcześniej także Laguna Seca.
Producent napojów energetyzujących będzie także sponsorem nowej, austriackiej rundy MotoGP, która odbędzie się w sierpniu na znanym z Formuły 1 torze w Spielbergu – tydzień przed planowanym Grand Prix Czech. Zastąpienie Czech przez Indy i dwie „własne” rundy w dwa kolejne weekendy byłyby dla Austriaków strzałem w dziesiątkę, ale czy faktycznie Abraham nie zdoła dogadać się z władzami Brna i Moraw? Może to tylko kolejna zagrywka mająca na celu wynegocjowanie jak najlepszych warunków?
Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, że o problemach Czechów najgłośniej i jako pierwszy donosił szwajcarski portal SpeedWeek, za którym stoi właśnie… Red Bull. Wszystko wskazuje na to, że znów czeka nas rozgrywka na wysokich szczeblach i o dużą stawkę. Oby tylko nie stracili na tym polscy kibice, którzy co roku tłumnie stawiają się na czeskich trybunach.