Dani Pedrosa nie błyszczał w tym roku na torach MotoGP, ale jednocześnie za kulisami ugrał chyba najwięcej. Dlaczego?
Kiedy w połowie kwietnia stało się jasne, że Jorge Lorenzo przejdzie w sezonie 2017 do Ducati, Yamaha zaczęła robić wszystko, aby ściągnąć w swoje szeregi Mavericka Vinalesa. Młody Hiszpan przez pewien czas się wahał, albo zwyczajnie wyjątkowo twardo negocjował, ponieważ w pewnym momencie wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.
Podczas rundy na francuskim torze Le Mans padok obiegła sensacyjna plotka, jakoby miejsce Lorenzo miał zająć Dani Pedrosa. W pierwszych czterech wyścigach filigranowy Hiszpan radził sobie w kratkę, ale był czwarty w tabeli, z jednym podium na koncie. Nikt wówczas jeszcze otwarcie nie mówił, że Dani zupełnie nie radzi sobie z oponami Michelin (bo jego problemy pojawiły się dopiero po zmianie tylnych konstrukcji po przygodzie Reddinga z Argentyny), ale nic nie zwiastowało też trudności, które były dopiero przed nim. Mimo wszystko jego przesiadka na Yamahę, u boku Rossiego, wydawała się pozbawiona sensu. Chociażby dlatego, że 30 i 37-latek stworzyliby najstarszy duet w MotoGP. Osobiście co prawda bardzo chciałbym zobaczyć jak Pedrosa poradziłby sobie na innym motocyklu niż Honda, ale trzeba przyznać, że w dłuższej perspektywie taki ruch wydawałby się dla Yamahy mocno dyskusyjny.
Do dziś nie wiadomo, kto puścił w obieg tę plotkę, ale reakcja była natychmiastowa i zaskoczyła chyba wszystkich. Wystraszona Honda szybko przedłużyła swój kontrakt z Pedrosą, a zaskoczony Vinales wkrótce jednak dogadał się z Yamahą. Pewnie jeszcze długo nie dowiemy się, kto stał za całym zamieszaniem, ale jedno jest pewne; osiągnął swój cel.
Na wszystkim tym zyskał nie tylko Vinales, ale również Pedrosa, nad którym w Hondzie zbierały się czarne chmury. Już rok temu Dani nie błyszczał. Co prawda pod koniec sezonu wygrał dwa wyścigi, ale wcześniej opuścił trzy po problemach z przedramionami i zakończył sezon na odległym, czwartym miejscu. Po drodze podpadł jeszcze skarbówce, gdy okazało się, że zalega z podatkiem na kwotę aż ośmiu milionów euro. Nic dziwnego, że na początku roku plotkowano, że w sezonie 2017 zastąpić go może młody Alex Rins lub dużo bardziej wyrazisty i przebojowy Cal Crutchlow. Tak się jednak nie stało, a Dani zapewnił sobie nowy, dwuletni kontrakt z HRC.
Niestety, na torze Pedrosa rzeczywiście nie błyszczał, wygrywając tylko raz, a do tego dwukrotnie stając na najniższym stopniu podium, opuszczając także trzy wyścigi z powodu kontuzji obojczyka i finiszując na szóstym miejscu w tabeli, co jest jego najgorszym wynikiem od debiutu w mistrzostwach świata w 2001 roku (był wtedy ósmy w klasie 125).
W tym sezonie nie pomógł mu nie tylko nerwowy charakter pracy silnika, ale także opony, których zwyczajnie nie był w stanie odpowiednio dogrzać i dociążyć; z uwagi na swoje gabaryty. Pełnię jego problemów zobrazowała wywrotka z piątkowego treningu wolnego w Austrii, gdzie przewrócił się na mokrym torze gdy tylko dotknął hamulca… jadąc całkowicie na wprost.
Zadania nie ułatwiały także zmiany kadrowe. Trzy lata temu Dani najpierw rozstał się ze swoim wieloletnim menedżerem i mentorem, Alberto Puigiem, a następnie osobistym asystentem, Raulem Jarą, którego zastąpił brat Pedrosy, wzięty model Eric. W międzyczasie były mistrz świata klasy 125 domagał się zmiany dwóch mechaników, na co nie zgodził się jego wieloletni crew chief, Mike Leitner, odchodząc ostatecznie z tego powodu z zespołu i dołączając do projektu KTM.
Nowym szefem mechaników został doświadczony Hiszpan Ramon Aurin, który w ostatnich latach zajmował się dla Pedrosy telemetrią. Za jego dotychczasowym komputerem zasiadł z kolei młody inżynier HRC, który jednak po tym sezonie zrezygnował z pracy. Pomiędzy Pedrosą i Aurinem zabrakło chemii, dlatego Hiszpan będzie w przyszłym sezonie pracował z Jackiem Millerem, a do Daniego dołączy Włoch Giacomo Giudotti, który swoim odejściem z ekipy Pramac mocno rozczarował dotychczasowego podopiecznego, Scotta Reddinga. Jak kolejne eksperymenty sprawdzą się praniu, przekonamy się dopiero w sezonie 2017, ale na tym nie kończą się zakulisowe roszady.
Kilka dni temu Pedrosa oficjalnie trafił pod skrzydła nowych menedżerów z amerykańskiej agencji Wasserman, która opiekuje się także kilkoma innymi zawodnikami z padoku Grand Prix. Co ciekawe agentem, który będzie odpowiadał za Hiszpana, jest Rhys Edwards, który przez ostatnie lata pracował jako szef komunikacji i PR-u ekipy Repsol Hondy. Edwards ma także na swoim koncie pracę w Formule 1, m.in. w zespołach Ferrari i Renault (w czasach gdy jeździł tam Robert Kubica), ale przygodę z Repsol Hondą zakończył po komunikacyjnej katastrofie, jaką wywołało pamiętne zderzenie Rossiego i Marqueza w Malezji.
Czas pokaże czy nowy kontrakt na dwa lata, management i zmieniona obsada garażu pozwolą Pedrosie odnaleźć wewnętrzny spokój i poradzić sobie z trudnymi do dogrzania oponami i wymagającym motocyklem. Choć przegrał w tym roku na torze, poza nim Dani z pewnością jest jednym z głównych zwycięzców. W końcu ten sezon był jego jedenastym w fabrycznym zespole w królewskiej klasie. Mało kto może pochwalić się tak długą karierą. Szczególnie w obliczu braku tytułu na koncie. Pod koniec sezonu 2013 w dość mocnym felietonie stwierdziłem, że Dani Pedrosa już nigdy nie zostanie mistrzem świata królewskiej klasy. Obawiam się, że od tego czasu nic się nie zmieniło, ale w niczym mu to nie umniejsza. Dani to świetny zawodnik. Niestety, nie każdy może być mistrzem MotoGP…