Casey Stoner wydał właśnie kontrowersyjną autobiografię, opisując początek, przebieg i koniec swojej wyścigowej kariery. Mick sprawdzał, czy warto sięgnąć po „Pushing the Limits”.
Mało kto tak dzielił kibiców MotoGP jak właśnie Casey Stoner. Najbardziej utalentowany zawodnik w historii, który zawsze mówił to, co myślał i zakończył karierę będąc na samym szczycie, czy wiecznie narzekający przeciętniak, który dzięki szczęśliwym splotom okoliczności sięgnął po dwa tytuły, a potem strzelił focha i uciekł do Australii?
Nie będę ukrywał, że uważam Stonera za najbardziej naturalnie utalentowanego motocyklistę, jakiego kiedykolwiek widziałem w akcji. Australijczyk posiada wyjątkowy talent do piekielnie szybkiej jazdy, od pierwszego okrążenia, na wszystkim, na co wsiądzie, co pokazał zdobywając swoje pierwsze mistrzostwo za sterami kapryśnego Ducati.
Niestety, Stoner nigdy nie miał za to daru jeśli chodzi o komunikację z mediami, stąd bardzo często malowały one obraz wiecznie niezadowolonego, narzekającego marudy, co ma niewiele wspólnego z Caseyem, jakiego przez lata miałem okazję poznać podczas kolejnych weekendów MotoGP.
Wiele sytuacji i historii opisanych w jego nowej autobiografii widziałem na własne oczy, jak choćby żart z zaklejanymi taśmą klaksonami, o którym zanudzałem Was wielokrotnie na antenie Polsatu Sport, czy widowiskowa wywrotka na Mugello w 2006 roku (po wyścigu byliśmy umówieni na wywiad, który trzeba było odwołać z uwagi na badania) dlatego byłem bardzo ciekaw, jak pewnie sprawy faktycznie wyglądały z perspektywy Stonera.
Napisana wspólnie ze świetnym, brytyjskim dziennikarzem BBC, Mattem Robertsem, który ma na swoim koncie także m.in. książkę o Jorge Lorenzo, autobiografia „Casey Stoner: Pushing the Limits” trafiła na rynek pod koniec października. Książka świetnie wyjaśnia dwie kwestie, o których wspomniałem; dlaczego Stoner tak świetnie radził sobie na torze i dlaczego miał tak duże problemy z komunikacją poza nim. Ale czy w ogóle warto po nią sięgać, jeśli nie jest się sympatykiem Australijczyka?
Życie na farmie i kasa w słoikach
Podzielona na dwanaście rozdziałów, książka opisuje całe życie Caseya i jego rodziny; od pierwszego kontaktu z Yamahą PeeWee 50, aż po decyzję o zakończeniu kariery jako dwukrotny mistrz świata MotoGP. To, co uderza od samego początku, to nie tylko pasja i talent Caseya do jazdy, ale też ogromna dedykacja jego rodziców, którzy nieustanne przeprowadzali się z miasta do miasta aby zarobić nie tylko na chleb, ale także kolejne starty ich syna. „Mój ojciec chował pieniądze w słoiki i zakopywał w ogrodzie, aby odłożyć pieniądze na przeprowadzkę do Europy” – opisuje. „Udało mu się, ale pieniędzy wystarczyło tylko bilety w jedną stronę, zakup motocykla i starego przyczepy, w której zamieszkaliśmy.”
To w jakim środowisku dorastał świetnie wyjaśnia dlaczego Stoner jest tak specyficznym człowiekiem. Chłopak przez całe życie wychowywał się na farmie, w promieniu wzroku nie mając absolutnie nic i nikogo, poza rodzicami, siostrą i motocyklem. Kiedy trafił do szkoły, konieczność spędzania czasu z innymi dzieciakami stresowała go tak bardzo, że bardzo szybko rodzice zmuszeni byli zapewnić mu indywidualny tok nauczania.
Wszystko jednak zmieniało się, kiedy Casey wyjeżdżał na tor, na którym w Australii nie miał sobie równych. Jego talent świetnie opisuje jego ojciec Colin: „Na jednym z torów jego rekord wynosił 20 sekund i jedna dziesiąta. Obiecałem, że kupię mu lody, jeśli zejdzie poniżej dwudziestu sekund. Przejechał kilka kółek za każdym razem z niezadowoleniem kręcąc głową. Faktycznie, jego najlepszy czas wyniósł 20:01. Na kolejnym okrążeniu minął metę i kiwając głową z radością. Od razu wiedział, że mu się udało. Spojrzałem na stoper i faktycznie, wykręcił 19.98 sekundy. Do dzisiaj nie wiem, jak to robił i skąd wiedział, że mu się udało.”
Jako nastolatek Stoner zgromadził tyle zwycięstw i pucharów w dirt-tracku, że kiedy chciał wreszcie przesiąść się na motocykl torowy, rywale i regionalne federacje robiły wszystko, aby uniemożliwić mu otrzymanie licencji. Jego rodzice już dawno podjęli decyzję o przeprowadzce do Europy, ale nie byli gotowi, aby zrobić to tak wcześnie i bez jakiegokolwiek torowego doświadczenia. Mimo wszystko Stonerowie postawili wszystko na jedną kartę, wykopali z ziemi słoiki z australijskimi dolarami i ruszyli na drugi koniec świata.
Na tym etapie książki w oczy rzuca się kolejny fakt z życia Stonerów, o którym owszem, przed laty zawsze było głośno, ale chyba mało kto zdawał sobie sprawę, jak trudna była ich sytuacja finansowa. Nawet kiedy już trafił do mistrzostw świata, Casey razem z rodzicami ledwie wiązał koniec z końcem i na dobrą sprawę dopiero tuż przed awansem do klasy MotoGP zaczął wreszcie zarabiać, zapewniając rodzinie finansową stabilność [no dobrze, w swoim pierwszym sezonie w MŚ Stoner zarobił ok, 140 tys. zł., ale biorąc pod uwagę koszty podróżowania z wyścigu na wyścig i utrzymania wypożyczonego motorhome’u, to jednak niewiele).
Niesamowite jest także to, jak szybko Casey w ogóle trafił do mistrzostw świata. Zanim przyleciał do Europy, Stoner zaliczył tylko kilka testów na motocyklu torowym, ale mimo wszystko zdominował rywalizację w brytyjskim pucharze Aprilii, zostawiając w tyle doświadczonego Chaza Daviesa, który później został jednym z jego najbliższych przyjaciół.
Witaj w moim świecie, czyli Puig, Ducati, Rossi i emerytura
Już po jednym sezonie Casey trafił pod skrzydła Alberto Puiga i spędził rok ścigając się w mistrzostwach Wielkiej Brytanii i Hiszpanii klasy 125ccm, a sezon później był już w MŚ 250ccm, gdzie dołączył do ekipy Lucio Cecchinello. Swoją drogą ten cytat przeczytałem z wielkim zaciekawieniem: „Alberto był ostry, ale nie był ani trochę tak ostry dla Daniego [Pedrosy], jak mój ojciec dla mnie, czy ojciec Jorge [Lorenzo]”.
Jeśli śledzicie wyścigi Grand Prix od kilku dobrych lat, resztę historii Stonera znacie zapewne dość dobrze, ale i tak kilka historii zrobi na Was wrażenie. Casey szczegółowo opisuje swoje problemy z szefami mechaników („nauczyło mnie to, aby nigdy nie ufać ludziom tylko dlatego, że mają większe doświadczenie”), zespołami, czy managerami, ale nie robi tego wcale w tonie, o który mogliby podejrzewać go jego krytycy.
Oczywiście Casey nie omieszkał wyjaśnić powodów swoich wywrotek w sezonie 2006, swoim pierwszym w MotoGP. „Byliśmy zobligowani kontraktem do używania opon, które wybierze dla nas Michelin. Często przód i tył pochodziły z innych kompletów. Kiedy zobaczyłem wywrotkę Valentino Rossiego w ostatnim wyścigu, wyglądało to tak, jakby przednia i tylna opona pochodziła z innego kompletu. Pomyślałem wtedy; „witaj w moim świecie”.”
Stoner fantastycznie opisuje swoją przygodę z Ducati. Od ryzyka, jakim było dołączenie do wówczas jeszcze niezbyt utytułowanej ekipy, przez sięgnięcie po zaskakujący tytuł, aż po problemy zdrowotne wywołane nietolerancją laktozy („kiedy opuściłem trzy wyścigi i wróciłem do Australii na badania, szef Ducati Corse, Claudio Domenicali, przysłał mi maila z treścią: „chyba nie sądzisz, że dostaniesz za ten okres wypłatę”.”) i poróżnienie się z szefami włoskiej stajni, co doprowadziło do jego odejścia („niektórym ludziom w Ducati nie mogłem ufać. Kiedy byłem w Australii, zaproponowali Jorge dwukrotnie wyższy kontrakt, choć mówili mi, że nie mają ani grosza na rozwój motocykla”).
„Kiedy pierwszy raz przetestowałem Ducati, motocykl okazał się prawdziwą świnią, a ja pomyślałem; „w co ja się wpakowałem”.” – pisze o swoim pierwszym kontakcie z Desmosedici. „Łatwo było gołym okiem dostrzec naszą przewagę nad Yamahą na prostych, ale mało kto widział, ile traciliśmy w zakrętach, więc wszyscy mówili, że potrafię wyprzedzać tylko na prostych, ale tylko tam mogłem to robić.”
Co ciekawe, dzięki zwycięstwom w swoim pierwszym sezonie w Ducati, wartość premii za wyniki czterokrotnie przekroczyła wartość bazowego kontraktu Stonera (który podobno opiewał na milion Euro), ale przed sezonem Ducati przygotowało „budżet wypadkowy” aż trzykrotnie wyższy niż w przypadku innych zawodników. Po pierwszym sezonie Stoner był jednak sfrustrowany brakiem oddania Ducati i zastojem w rozwoju motocykla: „Z chęcią jeździłbym w Ducati do końca swojej kariery, ale to ich wina, że odszedłem, nie moja. Słyszałem wiele złych rzeczy o pracy w Hondzie, jak to, że Ducati to rodzina, a Honda to wielka, bezduszna korporacja. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.”
Oczywiście nie mogło również zabraknąć wątku Valentino Rossiego, o którym Stoner pisze: „szanuje wszystkich moich rywali, ale nie jego, ponieważ on nigdy nie odwzajemniał szacunku rywalom. Kilka jego manewrów było dyskusyjnych i bardzo niebezpiecznych. Od wyścigu na Laguna Seca w 2008 postanowiłem więc na torze nie być dla niego dżentelmenem.”
Casey opisuje też swoje relacje z Jorge Lorenzo, które choć w MotoGP wzorowe, w mniejszych klasach nie były najlepsze: „Na początku kariery Jorge był niesamowicie arogancki, co zresztą sam przyznaje, ale myślę, że to był jego mechanizm obronny. Moim było zamykanie się w sobie. Obaj jednak z tego powodu często byliśmy opacznie odbierani przez media.”
Stoner wyjaśnia także powody swojego odejścia z MotoGP, przyznając jednocześnie, że nie była to łatwa decyzja: „Honda zaproponowała mi podwojenie kontraktu. Byłem bliski przyjęcia tej oferty, ponieważ zagwarantowałaby mojej rodzinie bezpieczeństwo finansowe do końca życia, ale po raz pierwszy w życiu ścigałbym się tylko dla pieniędzy, a zawsze mówiłem, że nigdy tego nie zrobię.”
W swojej autobiografii Casey opisuje mnóstwo innych aspektów swojego życia, zarówno na torze, jak i poza nim; jak chociażby jego wczesny ślub z Australijką o słowackich korzeniach, Adrianą, ale nie będziemy przecież odkrywać przed Wami wszystkich kart.
Czy warto sięgać po tę książkę? Ja przeczytałem ją praktycznie „na jedno podejście” i polecam nie tylko fanom Caseya Stonera, ale przede wszystkim właśnie tym, którzy nigdy nie darzyli go sympatią.
Niestety, póki co książka dostępna jest tylko w języku angielskim (m.in. na portalu Amazon). Ja kupiłem wersję tabletową w iTunes za ok. 50zł.